Sprawę opisuje „Tygodnik Podhalański”. Podczas podróży z Warszawy do Bukowiny Tatrzańskiej Brel został okradziony. Stracił papiery i dokumenty. Pierwszy nocleg w pensjonacie w Rabce Zdroju przelewem internetowym opłacił za niego znajomy. Kolejną noc Brel spędził w bliżej nieokreślonym hostelu, a trzecią planował przespać na jednej z budów. To prawdopodobnie w jej okolicy zaginął.
Przez cały czas do momentu zaginięcia Paweł Brel był w kontakcie ze swoimi znajomymi w Warszawie. Ostatni raz, kiedy przygotował sobie już nocleg na budowie, pisał do nich, że zamierza podejść do młodzieży, która przyjechała tam samochodem z głośno włączoną muzyką. Było to 8 lipca około godz. 22. Wtedy kontakt z dziennikarzem urwał się.
Jak poinformowali znajomi Brela, warszawska policja (dziennikarz mieszka na stałe w Warszawie) nie chciała przyjąć pierwszego zgłoszenia o zaginięciu, co próbowano zrobić 11 lipca. Powodem miała być późna pora. Następnego dnia zgłoszenie przyjęto, a policja pozyskała billingi z telefonu komórkowego zaginionego. Jak ustalił „Tygodnik Podhalański”, do piątku billingi te nie trafiły do policji w Rabce Zdroju. Policja nie zawiadomiła też o zaginięciu Białorusina Podhalańskiej Grupy GOPR, która na tym terenie ma największe doświadczenie w podobnych poszukiwaniach. W minioną sobotę poszukiwania na własną rękę rozpoczęli znajomi Brela, wspomagani przez ochotników z Białorusi. Jak poinformował w niedzielę po południu Jerzy Jurecki, wydawca „TP”, poszukiwania zakończyły się fiaskiem.
Rysopis Pawła Brela: szczupły mężczyzna po 30. roku życia, włosy długie, okulary w prostokątnej oprawie, zarost na twarzy, 185-190 cm wzrostu, prawdopodobnie ubrany w szary T-shirt. W chwili zaginięcia był w złym stanie psychicznym.