Polsat długo czekał na Gugałę. Żadnych nerwowych ruchów. Jak rasowy headhunter, który wie, że na dobry transfer trzeba czasu.
– Zadzwonili do mnie jakiś rok przed zakończeniem misji dyplomatycznej. Mówili, że mają dziewczynę, czyli Dorotę Gawryluk, ale brakuje im faceta, a ja bym się nadał, bo zrobili badania fokusowe, z których wynika, że jestem rozpoznawalny. I że jeśli po powrocie z Urugwaju będę zainteresowany, to proszą o kontakt – mówi Jarosław Gugała. – A ja w zasadzie nie byłem zainteresowany, bo gdy tylko wróciłem, odezwała się do mnie Nina Terentiew, szefowa Dwójki: „Jaheczku, przyjdź do mnie, wiesz, że nienawidzę polityki, ale będziesz mógł się z tymi politykami boksować, ile zechcesz, będziesz miał u mnie jak w haju” – kusiła. Niestety, nie zgodził się na to prezes Kwiatkowski, a w TAI mi powiedzieli, że coś mi w Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym mogą znaleźć. Natychmiast poprosiłem o kartkę papieru i napisałem prośbę o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Bo formalnie byłem pracownikiem TVP, ponieważ służba publiczna jest traktowana jako oddelegowanie. No i tak rozstałem się z TVP, po czym trafiłem do Polsatu.
Był rok 2004.
***
To tylko fragment tekstu Doroty Boruszkowskiej. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.