Chrzani się wszystko.
Tomasz Lis myli się już w pierwszym zdaniu. „Zaczynamy od trwającej trzydzieści godzin… od trwającego trzydzieści godzin dramatu dwudziestu pasażerów niemieckiego jachtu” – informuje ze studia o akcji ratunkowej na Bałtyku.
Po zapowiedzi materiał filmowy z dryfującym żaglowcem. „Czwartek po południu” – czyta lektor. Ale w tle znowu słychać Lisa: „Rozmawiam teraz z Iwoną”.
Chodzi o Iwonę Radziszewską, która ma wejście na żywo z Gdańska. „Piętnaścioro, piętnaście osób yyy, które, które zeszły we Władysławowie na ląd yyy, są w tej chwili bezpieczne” – co rusz się myli, zerka w notes. A Lis wpada jej w słowo.
Dalej było o przyszłym premierze, odbudowie mostu na Dunajcu, Andrzeju Gołocie i bezdomnym psie, który terroryzuje Solec Kujawski. Już bez większych wpadek dojechali do końca.
Był piątek, trzeci października 1997 roku. Tak wystartowała stacja TVN. Po fatalnym debiucie nic nie zapowiadało, że powstaje najlepsza polska telewizja. Ba, jedna z najlepszych w Europie.
ZE SŁABOŚCI SIŁA
– Dostaliśmy słabą koncesję – Edward Miszczak, przez ćwierć wieku dyrektor programowy TVN, o stacji Mariusza Waltera wie wszystko. – Ale to stało się siłą tej telewizji – dodaje przewrotnie.
Z koncesją było tak.
W 1992 roku wystartowali wspólnie z RTL. Ale zgodę dostał Polsat – telewizja Zygmunta Solorza.
***
To tylko fragment tekstu Stanisława Zasady.