PROSTOTA, GŁUPCZE!
Jaka jest największa rzecz w fotografii, o której zmieniłeś zdanie w ciągu 14 lat, od kiedy żyjesz z robienia zdjęć?
Gdy patrzę wstecz, jest to trochę naiwne, ale myślałem, że najpotężniejsza jest siła jednego obrazu. Dziś zupełnie tak nie uważam. Muszę mieć sekwencję obrazów, a struktura i edycja to czynniki, które tworzą całość.
Jesteś więc zwycięzcą w odpowiedniej kategorii.
Bez wątpienia. Mam szczęście, że to wszystko dzieje się właśnie teraz, bo gdybyś zapytał mnie kilka lat wcześniej o najważniejsze aspekty fotografii, to odpowiedziałbym, że piękne obrazy itp. A teraz same zdjęcia są dla mnie trochę drugorzędne. Temat jest wszystkim. Mam obsesję na punkcie tego aspektu, bo uważam, że jest bardziej satysfakcjonujący i wymagający. Wiem, że jeżeli historia jest świetna, to i zdjęcia będą dobre.
Pewnie mówisz tak pod wpływem żony, która jest dziennikarką „Der Spiegel”.
Coś w tym jest. Myślę, że to ona uczyniła mnie fotografem, którym jestem dzisiaj, ponieważ sprawiła, że zacząłem zadawać sobie trudne pytania. Research jest kluczowy. Nie wierzę, że fotoreporterzy mogą czekać, aż praca sama do nich przyjdzie. Muszą być jak dziennikarz, który jest ekspertem w swojej działce, wychodzi w świat i szuka historii. Oczywiście musimy współpracować z reporterami i redaktorami, nie powinniśmy myśleć, że sami potrafimy wszystko pokazać.
Chcę opowiadać pogłębione historie i tworzyć wizualne narracje. Każdy może zrobić świetne zdjęcie, ale nie każdy potrafi zrobić research i stworzyć mocny fotoreportaż, który opowiada historię. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie tej różnicy. Wciąż kocham fotografię, ale nie jest już ona dla mnie priorytetem, lecz narzędziem do opowiadania historii. Więc teraz wiem, że jeśli chcesz wyczerpująco opowiedzieć temat w sposób wizualny, potrzebujesz co najmniej kilku zdjęć.
Nie można opowiedzieć dobrze historii tylko jednym zdjęciem?
Raczej nie. Bardzo ważny jest kontekst, który trudno zmieścić w jednym ujęciu. Jedno zdjęcie to świetny punkt wyjścia i może być dobrym sposobem na zachęcenie ludzi do wejścia w naszą historię. Czasami lubię pojedyncze zdjęcia, które niekoniecznie opowiadają ludziom, co się wydarzyło. Po prostu zabierają ich w podróż, która jest ekscytująca. Lubię niejednoznaczne zdjęcia, ale wielu niedoświadczonych redaktorów ich unika, stawiając tylko na oczywiste obrazy, które rzekomo pokazują ludziom cały temat. A ja cenię nieoczekiwane zdjęcia, które dają do myślenia. Uważam, że zdjęciami trzeba stawiać pytania, a nie tylko dawać odpowiedzi.
Czy kiedykolwiek kręciłeś filmy, nagrywałeś wideo? Bo w sieci nic nie mogę o tym znaleźć.
Tak, nakręciłem jeden film dokumentalny i to mi wystarczyło. Był raczej nieudany. Moja filozofia myślenia o rzeczach wizualnych jest bardzo skoncentrowana na zamrożonym obrazie.
A to jest aż tak duża różnica, skoro chcesz się skupiać na opowiadaniu historii w sposób wizualny?
Myślę, że w branży panuje błędne przekonanie, że umiejętności filmowe i fotograficzne są wymienne. Ja zdecydowanie tego nie czuję. Myślę, że nie mógłbym być szczęśliwy, kręcąc filmy, ponieważ nigdy nie uznałbym ich za wystarczająco dobre. W pracy bardzo ważny jest dla mnie perfekcjonizm. Zresztą nigdy nie jestem w stu procentach zadowolony ze swoich zdjęć. Mogą być naprawdę świetne zdjęcia, ale zawsze pozostaje pytanie, co by było, gdyby światło było trochę lepsze. To wieczne niezadowolenie czyni mnie dobrym, ponieważ jestem po prostu bardzo zdeterminowany, aby przeć do przodu. W filmie wiele rzeczy jest poza naszą kontrolą. Wszystko się rusza, jest milion elementów, kolorów, cieni. Poza tym jest się tam uzależnionym od zespołu ludzi. Natomiast fotografowanie jest dla mnie jak własny świat. To jest moja wizja i być może moje do niej podejście to nerwica natręctw, ale staram się po prostu robić zdjęcia, które są tak dokładne, jak to tylko możliwe.
Boję się już zapytać, czy jesteś w stu procentach zadowolony ze zwycięskiego w World Press Photo projektu?
O, stary! Nie za bardzo. Próbuję tylko wymyślić dyplomatyczny sposób, żeby to opowiedzieć.
Mów wprost.
Szczerze mówiąc, praca nad tym zadaniem była bardzo trudna. Gdy pracujesz ze społecznościami aborygeńskimi na odległych terenach, jest tak wiele elementów, na które niekoniecznie masz wpływ. Do tego wszystko to działo się czasie pandemii. Z jednej strony czułem, że mam wystarczająco dużo zdjęć, by opowiedzieć tę historię, ale z drugiej byłem trochę rozczarowany, miałem wrażenie, że mogłem zrobić mocniejsze ujęcia. Od dłuższego czasu chciałem zająć się tym tematem, a właściwie do niego wrócić, bo kiedyś tam już mieszkałem. Ale właśnie dlatego, że już znałem tę historię, to wiem, że można było zrobić jeszcze lepsze zdjęcia. Starałem się uchwycić wszystko perfekcyjnie i pokazać na zdjęciach, ale wiem, że to się nigdy nie udaje.
Ale czy nie powinno się ze wszystkich sił starać, a na koniec uznać, że możemy pokazać tylko fragment rzeczywistości?
Tak, ale ta historia jest dla mnie szczególnie osobista, ponieważ jest to coś, co chciałem pokazać od 13 lat.
***
To tylko fragment rozmowy Marcina Antosiewicza z Matthew Abbottem. Pochodzi ona z najnowszego numeru „Press”.