Mój pierwszy reportaż?
O wyborach prezydenckich w Egipcie w 2012 roku, które odbyły się po obaleniu władzy Husniego Mubaraka. Od zawsze chciałem pisać książki, a wtedy pod wpływem twórczości Ryszarda Kapuścińskiego i Wojciecha Jagielskiego byłem przekonany, że zostanę autorem reportaży o świecie. Miałem 24 lata i wydawało mi się, że już najwyższy czas zostać reporterem. Wybłagałem rodziców o pieniądze na wyjazd, kupiłem dziesięciodniową wycieczkę z biurem podróży, bo tak okazało się najtaniej, i poleciałem. Był to wyjazd całkowicie nieprzygotowany – bez uprzedniego riserczu, bez szukania kontaktów na miejscu – ale powstał z niego spory tekst, który po powrocie wysłałem do „Gazety Wyborczej”. Ku mojej radości redakcja go przyjęła, a w dodatku zapytała, czy mam do niego zdjęcia. Miałem. Po kilku dniach mój materiał został wydrukowany i zajął całą stronę papierowego wydania, co zrobiło na mnie duże wrażenie. To był bardzo silny impuls, żeby pisać dalej.
Najtrudniejsza chwila w pracy…
Nie miałem do tej pory bardzo trudnych chwil w pracy nad reportażami, ale jedna sytuacja związana ze wspomnianym wyjazdem do Egiptu zapadła mi głęboko w pamięć. Wieczorem po przylocie z Polski, kiedy próbowałem zasnąć w pokoju hotelowym, dopadło mnie zwątpienie, potem ogarnął strach, aż w końcu poczułem się bardzo samotny. Zrozumiałem, że rzuciłem się na głęboką wodę, że właściwie nie wiem, jak mam się wziąć do zbierania materiału, że nie mam nikogo, kto mógłby mi udzielić jakiejś rady. „Co będzie, jak przyjadę z niczym?”, myślałem. Karciłem się w myślach za pomysł z wyjazdem. Chciałem wracać. Uciec. W końcu, by rozwiać myśli, włączyłem telewizor. Natknąłem się na TVP Polonię i przy odgłosach swojskich programów zasnąłem. Rano udało mi się pozbierać i ruszyłem w miasto.
A najprzyjemniejsza?
Za każdym razem uwielbiam moment, kiedy po zebraniu materiału mogę zacząć układać historię – najpierw wymyślać jej formę i strukturę, a potem pisać.
Jak otwieram bohatera?
Daję mówić. Zwykle nie przychodzę z gotowym zestawem pytań, jedynie wyjaśniam, o czym piszę, i proszę, żeby osoba, z którą rozmawiam, opowiedziała mi swoją historię. Niektórzy od razu przechodzą do konkretów, przywołują wspomnienia, daty, nazwiska. Inni potrzebują chwili, czasem godzin, by się otworzyć. Dopiero kiedy czuję, że osoba, z którą rozmawiam, chce mi o sobie opowiedzieć, zaczynam zadawać pytania, prosząc o szczegóły wybranych wątków.
Książka reporterska, która mnie zmieniła.
To nawet nie była książka, ale jedno słowo: „koszuliny”. W 2008 roku pracowałem w redakcji portalu TVN24.pl. W czasie ośmiogodzinnych dyżurów pisałem newsy, a w drodze do pracy na daleki Wilanów zanurzałem się w książkach. Udało mi się wtedy przeczytać wszystkie reportaże Kapuścińskiego. W tym „Heban”. Dokładnie pamiętam ten moment: wracałem do domu, autobus linii 131 jechał ulicą Spacerową, a ja czytałem, jak Kapuściński opisuje spotkania z dziećmi w czasie swoich wyjazdów do Afryki: „Wystarczy zatrzymać się gdzieś w wiosce, w miasteczku, a nawet po prostu w polu – od razu pojawi się gromada dzieci. Wszystkie nieopisanie oberwane. Koszuliny, porcięta w nieprawdopodobnych strzępach”. Uderzyły mnie te „koszuliny”. Od razu poczułem lichość materiału. Po ośmiu godzinach używania prostego, niewyszukanego języka newsów „koszuliny” brzmiały jak poezja. Wtedy w autobusie pierwszy raz tak wyraźnie określiłem swój cel: chcę pisać reportaże literackie.
Co teraz czytam?
Czytam zwykle po kilka książek naraz. Obecnie trzy. „Pożegnanie z biblioteką” Alberta Manguela – to esej o książkach, posiadaniu książek i o czytaniu. „Schron przeciwczasowy” Georgiego Gospodinowa, czyli ciekawie, nielinearnie skonstruowaną powieść o przeszłości, teraźniejszości i pamięci. Kończę też pierwszy tom „W poszukiwaniu utraconego czasu” Prousta w nowym tłumaczeniu Krystyny Rodowskiej. Ostatnio czytam dużo klasyki literatury światowej i – czytając – podpatruję, jak wielcy twórcy i wielkie twórczynie realizują tematy powzięte przez nich w książkach – z jakich perspektyw je opisują, jakie formy opowieści wybierają, co skupia ich uwagę, a co umieszczają w tle i gdzie kładą akcenty. Próbuję się od nich czegoś nauczyć.
Co jest moją reporterską siłą?
Wszystkie książki, jakie przeczytałem, zanim napisałem swoją – mam na myśli nie tylko reportaże, ale też literaturę piękną i poezję. One wszystkie siedzą we mnie – tworzą coś, co nazywam paletą możliwości. Dzięki nim z większą świadomością mogę wybierać sposoby opowiadania historii i perspektywy, z których sam chcę opowiadać historie.
Moja największa wada i porażka…
O swoich wadach mógłbym napisać książkę! Ostatnio często mówię sobie, że powinienem pisać odważniej, zaufać swoim intuicjom, a więc dominującą wadą jest strach – strach przed wejściem na ścieżkę, która byłaby tylko moja. A jeśli chodzi o porażki? Największe dopiero przede mną.
Mój największy sukces reporterski?
Z pewnością obecność w piątce nominowanej do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego.
Czego reporterowi nie wolno?
Odpuszczam, kiedy osoba, z którą zamierzałem porozmawiać, mówi: „nie chcę do tego wracać”, „to dla mnie za trudne”, „będę po wszystkim miała koszmary”. Kilka akapitów w mojej książce nie jest warte czyjejś nieprzespanej nocy.
Kogo podziwiam w reportażu?
Reporterów wojennych i reporterki wojenne.
Moje największe marzenie reporterskie…
Chciałbym pisać książki, które trwale zmieniają świat na lepsze. Być może brzmi to górnolotnie, ale ja od dawna myślę o książkach jako o narzędziach zmiany. Słowo „narzędzie” wydaje mi się tutaj ważne – oznacza, że pisanie książek nie jest celem samym w sobie, a ukazanie się książki w druku nie kończy sprawy. Nawet książka opowiadająca o przeszłości powinna być zwrócona ku przyszłości – być użyteczna tu i teraz, prowokować zmianę.
Jeszcze nie wiem, czy moja książka przyniesie znaczącą zmianę, wiem natomiast, że wywołała kilka mniejszych: podobno na wieść o premierze uprzątnięto cmentarz żydowski w Izbicy. A jeden z moich czytelników wyznał, że „Izbica, Izbica” zmieniła jego życie, że dzięki niej odkrył przemilczaną przeszłość swojej rodziny.
Poza reportażem nakręca mnie…
To być może zaskakujące, ale reportaż nakręca mnie coraz rzadziej – jeśli przez „nakręcanie” rozumiemy stymulację do pisania. W ostatnich latach najbardziej nakręcają mnie literatura piękna i poezja oraz, co może zaskakujące, muzyka, która pobudza mnie do tworzenia nieoczywistych struktur tekstu lub form opowiadania historii.
Pytała Zuzanna Bukłaha
Rafał Hetman (ur. 1987) – reporter. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Chidusz”. W mediach społecznościowych opowiada o literaturze faktu. Autor książki „Izbica, Izbica” (wyd. Czarne), za którą otrzymał nominację do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Finalista Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego.