Gdy są na miejscu, nie śpią nieraz przez 40 – 50 godzin, potem szybka regeneracja, hełm na głowę – i wybiegają ze schronu, czasem wbrew regułom bezpieczeństwa, obowiązującym cywili. Na miejscu trzymają się razem, a barwy redakcyjne nie mają wówczas najmniejszego znaczenia. Pomoc koledze z Polski, czy innego kraju, jest naturalną rzeczą dla wojennego korespondenta. W Ukrainie dziennikarzy z Polski, relacjonujących wojenny teatr pracuje w tej chwili kilkunastu. Niektórych redakcje właśnie ściągają ich do domu.
Reporterzy Bez Granic informują, że w Ukrainie pracuje obecnie ponad 1000 korespondentów z całego świata. Do Polski wracają pierwsi dziennikarze: Patryk Michalski, pracujący dla Wirtualnej Polski i Mateusz Chłystun, korespondent RMF FM. Inni zostają – przynajmniej na razie, póki można. – Ale ja już myślę o tym, żeby wrócić do Ukrainy, zbyt wiele się tam dzieje. Oczywiście najpierw muszę odpocząć, zregenerować siły, a ostateczne decyzje podejmować będzie redakcja – mówi nam Patryk Michalski.
Tej wojny miało nie być
Trzeba zacząć od tego, że kiedy wyjeżdżali do Ukrainy, nie byli reporterami wojennymi, a po prostu: dziennikarzami, którzy mają raportować z miejsca, zagrożonego konfliktem. 24 lutego nad ranem zmieniło się wszystko i dziennikarze stali się naraz korespondentami wojennymi. – Oczywiście, w pierwszych godzinach wojny myśleliśmy o swoim bezpieczeństwie, ale chcieliśmy także relacjonować to, co działo się w Kijowie – mówi Patryk Michalski.
Pod koniec stycznia zanosiło się na konflikt, a z Kijowa oraz obwodu donieckiego nadawali już telewizyjni reporterzy Polsatu, TVN i TVP. Polskie Radio miało i ma swojego korespondenta w Ukrainie, a RMF FM właśnie wysyłało dziennikarza. – Tam nigdy nie było spokojnie, od momentu, jak przyjechaliśmy. Ale nagle – jednej nocy – musieliśmy przewartościować całe swoje dziennikarskie doświadczenie i użyć go, aby opowiedzieć widzom, słuchaczom, czytelnikom, co tam się właściwie wydarzyło. A przede wszystkim: żeby nie zginać – mówi nam anonimowo jeden z korespondentów, pracujących na miejscu dla dużego portalu.
Bezpieczeństwo reportera priorytetem redakcji
Patryk Michalski wyjechał na Ukrainę także pod koniec stycznia – w ciągu dwóch tygodni objechał cały Donbas. Trafił do Kijowa i tak zastała go wojna; był w tym mieście jeszcze przez dwie doby po jej wybuchu. Potem – przejechał wraz z Mateuszem Chłystunem całą południowo-zachodnią Ukrainę. Wrócili kilka dni temu. – Czułem już potrzebę powrotu, zbyt wiele działo się w tych dniach, więc wydawało się zupełnie naturalne, żeby wrócić – mówi nam reporter.
Nie wie, że kilka dni wcześniej rozmawialiśmy z jednym z jego przełożonych w Wirtualnej Polsce, próbując ustalić, kiedy wróci. – Może powrócić w każdej chwili, nie wiem – usłyszeliśmy. – To może stać się dziś, jutro, obserwujemy sytuację, nie chcemy go narażać. Proszę o ostrożne komunikowanie: napisze pan, że jest na miejscu i wieczorem to będzie prawda, a rano już może być w domu, w Polsce. Jesteśmy cały czas w zwiększonej gotowości, żeby bezpiecznie ściągnąć naszego dziennikarza – powiedziano nam. Na „stendbaju” od chwili wybuchu wojny są wszystkie polskie redakcje, które wysłały dziennikarzy do Ukrainy.
Nie ma czasu na strach
Szefowie w redakcjach myślą o bezpieczeństwie korespondentów wojennych – oni sami nie mają na to czasu. – Naprawdę nie myślałem o bezpieczeństwie już po wybuchu wojny. Oczywiście: nieprzewidywalność zdarzeń, doniesienia o tym, że prowadzony jest ostrzał cywilów, sugerowało, że nie jest bezpiecznie. Ale ja absolutnie się nad tym nie zastanawiałem – mówi nam Patryk Michalski. – Z drugiej strony jeśli o mnie chodzi nie miałem sytuacji wyjątkowego zagrożenia, mam tu na myśli np. spotkanie oko w oko z rosyjskimi żołnierzami. Byliśmy za to w miejscowościach, gdzie pojawiali się dywersanci , lecz kontaktu z wojskiem nie było.
Albo przynajmniej: „raczej nie było”, bo Michalski przypomina sobie jednak jedną, zastanawiającą i niepokojącą sytuację: – W pewnej miejscowości byliśmy kontrolowani przez osoby, które podawały się za przedstawicieli miejscowej rady miejskiej, lecz z wyglądu przypominali osoby narodowości czeczeńskiej. Wzięto nasze dokumenty, sprawdzono. A kilkanaście godzin później pojawiły się informacje, że dywersanci próbowali się podszywać pod polskich dziennikarzy. Nie mamy oczywiście potwierdzenia, czy ma to związek z naszą obecnością i kontrolą, aczkolwiek ta zbieżność kazała nam zachowywać czujność.
Nieprzewidywalność największym wrogiem reportera
Jednym z największych zagrożeń na tej wojnie dla dziennikarzy, jeżeli nie największym, jest nieprzewidywalność – mówi Michalski. – Pamiętam jak pewnego dnia w miejscowości Biała Cerkiew dwa myśliwce rosyjskie przeleciały nam nad głowami, w odległości kilku – kilkunastu metrów. Huk był tak wielki, że przygniótł nas do ziemi. A potem czekanie: zrzucą coś, czy nie? Na szczęście tylko przeleciały bardzo nisko nad miastem, ale to nakazało nam być ostrożnym.
Nieprzewidywalnie zakończyła się też piątkowa korespondencja nadającego dla Onetu Marcina Wyrwała. – Jestem w Irpieniu, niedaleko Kijowa. Do niedawna to było miłe miejsce do mieszkania, teraz połowy mieszkańców w ogóle nie ma – relacjonował, a w tle słychać było, że Rosjanie atakują. – Musimy się stąd szybko ewakuować. Ostrzał jest coraz większy – zdążył przekazać Wyrwał, pokazując na żywo dramatyczne obrazy wojennej rzeczywistości.
Jak i gdzie się śpi na wojnie, będąc reporterem? – Bardzo różnie, schron, parking podziemny – bardzo często przemieszczaliśmy się. Na samym początku spaliśmy w hotelu Ukraina, lecz ze względu na zagrożenie ostrzałem dzielnicy rządowej i na to, że jest to przy samym Majdanie Niezależności, musieliśmy zmienić to miejsce na bezpieczniejsze. Wówczas już hotele, które mają schrony, były zajęte. Więc dawaliśmy sobie radę jak kto mógł; byliśmy przez chwilę także w ambasadzie polskiej. Przeważnie jednak śpi się gdzie popadnie – opowiada Michalski.
Jeżeli w ogóle się śpi. Bo pewnego razu Patryk Michalski nie spał ponad 45 godzin z rzędu. – Potem spałem cztery godziny, ale tak twardo, nie obudził mnie kolejny ostrzał. To był sen krótki, regeneracyjny. Fizjologiczna potrzeba organizmu.
Wojna jednoczy redakcje
Michalski trzymał się z Mateuszem Chłystunem (RMF FM). Ale tam, na wojnie, wszyscy reporterzy są razem. – Dziwi mnie zaś, że współpraca między dziennikarzami różnych redakcji wywołuje zaskoczenie. Tak zawsze było i tak jest – komentuje Tomasz Jędruchów z Telewizji Polskiej.
To Jędruchów i jego operator pomogli Michalskiemu i Chłystunowi wydostać się z ostrzeliwanego Kijowa po dwóch dobach zaskakująco gwałtownej wojny. – Z Tomkiem znamy się od lat, to znajomość dawna, poznaliśmy się w Wenezueli. Spotkaliśmy się wówczas na reporterskim szlaku. Znajomość jest ważna, ale ważniejsza bezwarunkowa chęć pomocy: bez względu na redakcję staraliśmy się wszyscy sobie pomagać – precyzuje Michalski.
Wracają, ale znów chcą wyjeżdżać
Pod koniec lutego redakcje deklarowały, że ich dziennikarze zostaną, by relacjonować wydarzenia w Ukrainie. Zresztą: taka jest sól dziennikarskiej pracy, mało który z reporterów chciałby wrócić, gdy akurat zaczyna dziać się coś ważnego. A już na pewno nie chciałby wrócić, gdy zaczyna się dziać historia.
Więc poszczególni wracają do kraju, ale – jak Michalski – już myślą, żeby znów wyjechać. – Na pewno będę chciał wrócić, choć żadne decyzje nie zostały jeszcze podjęte. Wojna stawia przed nami nowe wyzwania, więc będę chciał wrócić – choć nie wiem jeszcze, jak szybko – mówi nam reporter.
Redakcja wie, jak ciężką robotę zrobił na miejscu: – Patryk Michalski od wielu tygodni wykonuje tytaniczną pracę. Jego relacje trafiły do milionów Polaków, a on wykazał się wielką odwagą i profesjonalizmem, wszyscy chylimy czoła przed takim dziennikarstwem. Jeśli tylko będzie taka możliwość Patryk oczywiście będzie mógł wrócić na Ukrainę – informuje nas Michał Siegieda, rzecznik Wirtualnej Polski, dodając: – W tym momencie Wirtualna Polska będzie współpracować z lokalnymi redakcjami i dziennikarzami na miejscu, tak, aby jak najdokładniej opisywać to, co dzieje się w poszczególnych regionach Ukrainy.
Reporter wojenny z Twitterem
Informacje z linii frontu przekazuje teraz do Polski co najmniej kilkunastu wysłanników różnych redakcji. Dla Polskiego Radia relacje z Ukrainy przekazują Paweł Buszko –korespondent w Kijowie i Eugeniusz Sało – współpracownik we Lwowie. W Ukrainie do czwartku przebywa reporter RMF FM, Krzysztof Zasada.
Dla Polsatu informacje nadaje Jacek Gasiński, ale wysłani zostali również kolejni reporterzy – Marek Czunkiewicz, Andrzej Wyrwiński, Marek Sygacz i Wojciech Krztoń. Telewizja Polska to relacje, które przygotowują Tomasz Grzywaczewski (TVP World) oraz Marcin Tulicki i Tomasz Jędruchów (TVP Info). Dla Polska Press relacje przygotowuje wytrawny korespondent, Marcin Mamoń. Wszyscy oni wykonują ciężką pracę w ekstremalnych warunkach.
Ale reporterzy poza opisywaniem teatru wojennego – słowem i obrazem – dla macierzystych redakcji, znakomitą robotę robią też w mediach społecznościowych, zamieszczając zdjęcia, filmy i podając dalej wiarygodne relacje uczestników zdarzeń i zasługujących na zaufanie miejscowych mediów.
Pracują także po powrocie, i to na różnych polach. Patryk Michalski i Mateusz Chłystun wracając do Polski przywieźli tu do bezpiecznego, nie ogarniętego wojną kraju Ukrainkę z dwiema córkami. Organizują im na miejscu pomoc, pracę. Bo reporterem wojennym się bywa, ale człowiekiem – po prostu się jest.