Szef redakcji lokalnych „Gazety Wyborczej”: niebawem dwa nowe serwisy, rozmawiamy z dziennikarzami odchodzącymi z Polska Press

Mikołaj Chrzan

„Gazeta Wyborcza” (Agora) ruszyła z lokalnym serwisem w Wałbrzychu – wkrótce otworzy dwa kolejne: w Zakopanem i Koszalinie. – Przyglądamy się kolejnym miastom. Rozmawiamy też z dziennikarzami odchodzącymi z Polska Press, być może wzmocnią nasze zespoły – mówi w wywiadzie dla Wirtualnemedia.pl Mikołaj Chrzan, zastępca redaktora naczelnego i szef redakcji lokalnych „Gazety Wyborczej”.

Spadek liczby czytelników papierowego wydania „Gazety Wyborczej” nijak ma się do stałych wzrostów prenumerator cyfrowych. Na koniec ub.r. z subskrypcji cyfrowej „Gazety Wyborczej” korzystało 259,6 tys. użytkowników, o 41,7 tys. więcej niż rok wcześniej. Niemal trzecia część cyfrowych prenumerat pochodzi z lokalnych oddziałów, a wydawca zapowiada, że będzie jeszcze mocniej pracował nad zwiększeniem tych proporcji na korzyść lokalnych wydań.

Z drugiej strony umacniać się jednak będą lokalne redakcje Polska Press, kupione przez Orlen. Paliwowy koncern zapowiada mocne doinwestowanie swoich redakcji, rozmawia ze związkowcami i obiecuje poprawę socjalnych warunków, brak ingerencji w redakcyjne treści i rozmowy o podwyżkach płac.

Jak w tej sytuacji odnajdzie się wydawca „Gazety Wyborczej”? Portal Wirtualnemedia.pl rozmawia o tym z Mikołajem Chrzanem, zastępcą redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” i szefem redakcji lokalnych

7 kwietnia ruszyliście z redakcją w Wałbrzychu. Jak dziś oceniacie ten start?

Mikołaj Chrzan: Wyniki nowego serwisu Walbrzych.wyborcza.pl zarówno w zakresie ruchu (liczby odsłon i użytkowników), jak i liczby nowo pozyskanych prenumeratorów są powyżej naszych oczekiwań. Wystarczy nadmienić, że po dwóch tygodniach przekroczyliśmy milion odsłon. Tematy dotyczące Wałbrzycha cieszą się dużą popularnością wśród ogółu czytelników, czyli dobrze czytają się i w Warszawie, i w Rzeszowie, i w Szczecinie. Ale co jest dla nas szczególnie ważne – rośnie nam liczba czytelników w samym Wałbrzychu. O to właśnie chodzi. Świetną robotę wykonuje nasza główna korespondentka z tego miasta – Agnieszka Dobkiewicz. Wspierają ją grupa współpracowniczek i oddział we Wrocławiu, gdyż część tematów wałbrzyskich realizujemy właśnie przez redakcję wrocławską.

Ile osób pracuje w oddziale wrocławskim, który wspiera Wałbrzych?

Ta redakcja „Gazety Wyborczej” jest jedną z największych w Polsce, mamy kilkunastu etatowych dziennikarzy i redaktorów w zespole we Wrocławiu, do tego grupę współpracowników. Natomiast w każdym z miast, w których chcemy rozwijać nasze nowe serwisy lokalne, będziemy starali się pozyskiwać dwie nowe osoby, a wsparcie będzie dawać im sąsiedni, „duży” oddział – „matka”. Interesuje Pana lista pięciu najchętniej czytanych tekstów z Wałbrzycha?

Tak, poproszę zestawienie.

Na pierwszym miejscu listy najczęściej czytanych tekstów kwietnia był materiał pt. „Mamy film z poniemieckiego tunelu odkrytego przy budowie S3”, potem nasz śledczy scoop – „Ksiądz pedofil był lubiany. Choć ludzie w parafii wiedzieli, jaki smród się za nim ciągnie”. A dalej teksty: „Noblistka Olga Tokarczuk kupiła XIX-wieczny „zameczek”. Wiemy, co tam powstanie”, „Córka wiceministra Zyski dostała posadę w podległym mu funduszu” i „Ludziom pękają domy od wybuchów przy budowie najdłuższego tunelu w Polsce”. Tak więc w wyborze czytelników widzimy ciekawy wielotematyczny miks, właśnie taki, jaki staramy się im dostarczać.

Po co wam i Wałbrzych, i nowe lokalne wydania?

„Wyborcza” konsekwentnie realizuje swój cel, jakim jest wzrost liczby prenumeratorów cyfrowych. Niedawno ogłaszaliśmy, że mamy ich niemal 260 tysięcy. Do tego wzrostu istotnie przyczyniają się treści z serwisów lokalnych. Wiedza o tym, co dzieje się w najbliższym otoczeniu, jest jedną z podstawowych potrzeb każdego człowieka, także naszych czytelników. Zwykło się mówić, że sieć lokalną „Wyborczej” stanowi 21 miast – wszystkie wojewódzkie (czyli także Bydgoszcz i Toruń, Zielona Góra i Gorzów Wielkopolski), ale także Płock, Radom i Częstochowa.

Tak naprawdę serwisów mamy jednak więcej – już przed uruchomieniem Wałbrzycha działało 27 serwisów lokalnych. Na stałe jesteśmy bowiem w Sosnowcu, Gliwicach, Bielsku-Białej. A w 2020 roku doszły 3 kolejne, bo nastąpiła cyfryzacja trzech redakcji naszych najmniejszych tygodników lokalnych – z Chełmna, Świecia, Brodnicy. Nasza hipoteza jest prosta: w im większej liczbie miast będziemy dostarczać czytelnikom lokalne wiadomości, tym więcej będziemy mieć prenumeratorów cyfrowych.

Więc oczekiwany wzrost prenumerat – to raz. A jakie są jeszcze inne powody „wchodzenia” mocniej w lokalne wydania? Ludzie w Polsce, zwłaszcza ci żyjący w miastach, mają dość rządowej propagandy, wylewającej się codziennie z mediów publicznych. Ale to nie koniec, bo politycy PiS, wiedząc, że w miastach idzie im gorzej, postanowili zbudować kolejny pas transmisyjny i do działań propagandowych zaangażować także media prywatne. Mówię oczywiście o kupnie Polska Press przez Orlen. Niektórzy jeszcze niedawno przekonywali, że Orlen będzie rodzajem pasywnego inwestora, że po zakupie niewiele się zmieni. Oczywiście to nieprawda – wystarczyło kilka ostatnich tygodni, by zobaczyć, że zmienia się bardzo dużo.

Co konkretnie ma pan na myśli?

Dzieje się to samo, co wcześniej w mediach publicznych, w TVP czy Trójce. Najpierw do zarządu wchodzą „oficerowie polityczni” – jak Dorota Kania, potem wyrzucani są ludzie, którzy są niezależni – więc dla szykowanej rewolucji ryzykowni. Przykładem z ostatnich dni jest choćby Marek Twaróg, naczelny „Dziennika Zachodniego”. Ścigaliśmy się z nim na Śląsku, ale zawsze podchodziliśmy do siebie z szacunkiem. Odchodzą jednak nie tylko naczelni, widzimy, ilu dziennikarzy ucieka z tytułów Polska Press. Wielu z nich to dobrzy fachowcy, po ludzku im współczuję. Z kilkoma osobami prowadzimy rozmowy i mam nadzieję, że wzmocnią nasze zespoły.

Liczycie więc, że ludzie zmęczeni przekazem mediów Polska Press będą przychodzili do was, szukając innej lokalnej informacji?

Tak. Widzimy, co się wydarzyło choćby z Trójką, dobrze działającą rozgłośnią, jak pogorszyła się jej słuchalność. Jestem przekonany, że wiele osób – kupując gazetę, czy wchodząc w telefonie na serwis lokalny – nie będzie chciało otrzymywać takiej dawki propagandy, jaką otrzymują dziś w mediach publicznych. W miastach, w których jesteśmy i w których się pojawimy, będziemy w stanie zaproponować naszym czytelnikom wiarygodną, jakościową informację lokalną. Poruszamy tematy, które są w rządowych mediach zakazane, patrzymy władzy na ręce. Będziemy pokazywać m.in. pełzającą centralizację, atak na samorządy, strajki kobiet. To wszystko dzieje się w setkach polskich miast, będziemy to opisywać także lokalnie.

Przykład z Wałbrzycha: niedawno nagłośniliśmy sprawę tamtejszych liderek Strajku Kobiet. Przeciwko jednej z nich, która jest nauczycielką, toczy się postępowanie w kuratorium. Mamy poczucie, że gdyby nie my, byłby problem z nagłośnieniem tej sprawy na poziomie lokalnym, a później – wyciągnięciem jej na nasze ogólnopolskie łamy.

Czy jesteście w stanie konkurować na poziomie lokalnych internetowych redakcji z Polska Press, która ma 17,4 mln odbiorców w internecie?

Z tymi siedemnastoma milionami, o których mówił Daniel Obajtek, to rzecz do sprawdzenia, bo gdy patrzę choćby na statystyki ostatnich miesięcy publikowane m.in. przez Wirtualne Media, widzę mniejsze liczby. Co ważne, wśród lokalnych wydawców jesteśmy na podium razem z Polska Press, blisko ścigając się z Onetem. Ale pamiętajmy – to my jesteśmy jedynym w pełni płatnym serwisem w tej grupie. Mamy swój poziom, mamy jakość, mamy dużą grupę wiernych prenumeratorów i czytelników.

To wystarczający fundament, by się rozwijać. Przyszłość jest w sieci, w wydaniach cyfrowych. Dlatego w nowych miastach działamy i działać będziemy zgodnie z polityką „digital only”, stawiamy wyłącznie na wydania cyfrowe, nie wydajemy papieru. Najważniejszą rzeczą jest dla nas pozyskiwanie nowych prenumeratorów. Nasze działy sprzedaży także mają oferty dla reklamodawców związane z serwisami wydań lokalnych, które uruchamiamy.

Co z innymi mediami, które działają od lat na lokalnych rynkach, a nie są związane z Polska Press? Czy bierzecie pod uwagę, że będziecie musieli zmierzyć się z przyzwyczajeniami odbiorców?

Mam bardzo ważny przekaz dla tych lokalnych wydawców: nie tworzymy dla was konkurencji. Te redakcje często robią na miejscu dobrą dziennikarską robotę. Chcemy nagłaśniać ich pracę, odsyłając do nich czytelników, jeśli będzie taka potrzeba – stawać w ich obronie. Pamiętajmy: „Gazeta Wyborcza” działa w innym modelu, niż te zespoły. Większość redakcji, o których teraz mówimy, działa w sieci w modelu reklamowym: czyli ich treści dostępne są za darmo, a redakcje dostarczają dużo większą liczbę, często najdrobniejszych wiadomości. Odnotowują praktycznie niemal każdy wypadek, pożar itd.

My oczywiście nie stronimy od takich tematów, ale na pewno nie będziemy ich podejmować w takiej skali. Nasze zespoły są mniejsze i w takim przypadku kluczowa jest selekcja informacji. Szukamy więc unikalnych, ciekawych, jakościowych treści. Ważne są dla nas polityka – w różnych jej wymiarach, sprawy światopoglądowe, ale też tematy inwestycyjne, kryminalne, historyczne czy kulturalne. W Wałbrzychu opisujemy np. świetny Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego.

Na jaki wzrost prenumeratorów liczycie w perspektywie roku dzięki lokalnym redakcjom?

Jak największy, to oczywiste. Nie podam liczb, choć zapewniam, że uważnie to śledzimy. W tej chwili około 1/3 prenumeratorów cyfrowych przychodzi do nas z tekstów lokalnych.

Jak rozumiem, będziecie stawiali teraz na rozwój. Więc gdzie i kiedy otwieracie nowe oddziały lokalne?

Wyniki Wałbrzycha są dobre, dlatego mamy zgodę wydawcy Jerzego Wójcika na uruchomienie dwóch kolejnych serwisów w następnych miastach. 19 maja ruszy serwis Wyborcza.pl w Zakopanem, a 2 czerwca – w Koszalinie. To jednak nie koniec. Analizujemy sytuację i interesujemy się mocno województwem śląskim. Mamy tam – oprócz oddziału w Katowicach – także redakcje w Bielsku i w Częstochowie, w Gliwicach i Sosnowcu. Ale to nie zaspokaja naszego apetytu. Przyglądamy się kolejnym miastom w Wielkopolsce i Małopolsce, także na północy Polski. Są tam ciekawe lokalizacje, w których „Wyborcza” miała kiedyś swoją historię i liczymy tam na znających nas czytelników. Myślimy też o trochę mniejszych ośrodkach na wschodzie Polski, przyglądamy się ich rozwojowi.

Kim się będziecie posiłkowali w nowo otwieranych oddziałach?

W przypadku Zakopanego będzie to redakcja „Wyborczej” w Krakowie, w przypadku Koszalina – redakcja w Szczecinie. Początkowo dla każdego z nowych serwisów pracować będą dwie osoby. Jesteśmy też w coraz większym stopniu zsieciowani: grupa najlepszych redaktorów z różnych miast również pracuje nad tymi nowymi ośrodkami, koordynacją działań, selekcją tematów i rekrutacją ludzi. Jest w tym fajna energia, bo budujemy coś nowego i wielu z nas w redakcjach lokalnych „Wyborczej” czuje, że jest to moment szczególny.

Co będzie się działo z papierowymi wydaniami „Gazety Wyborczej” w lokalnych redakcjach? Jaka ich przyszłość?

Naszym podstawowym produktem papierowym w tym obszarze są tygodniki lokalne, ukazujące się w piątki wraz z „Gazetą Wyborczą” w 20 wydaniach w Polsce. To utrzymujemy. Oprócz tego mamy też codzienną kolumnę „Prosto z miasta” w głównym wydaniu „Wyborczej” i nie chcemy tego zmieniać. Natomiast powtórzę: przyszłość jest w sieci. Z każdym miesiącem coraz większą rolę odgrywają wydania cyfrowe, więc staramy się tak organizować pracę redakcji, żeby proces przygotowania lokalnego wydania papierowego angażował coraz mniejsze siły zespołów -żebyśmy mogli coraz większe siły kierować na bieżące, aktualne działania w świecie cyfrowym.

Aby tak działać, potrzebujemy lokalnie bardzo dobrych dziennikarzy, potrafiących świetnie pisać, prowadzić wywiady, weryfikować informacje, zdolnych do samodzielnej pracy. Muszą to być osoby, do których pasuje miano „korespondent Gazety Wyborczej”. Prowadzimy rekrutację w miastach, do których chcemy wejść. I znajdujemy takie osoby. Zresztą, szerzej rzecz biorąc: mam wrażenie, że coś się zmienia i dziennikarstwo lokalne znowu postrzegane jest jako zawód z perspektywami. Wyzwaniem jest poziom płac, nad którym musimy jeszcze popracować.

Była kiedyś taka koncepcja, że prasa lokalna jest bez przyszłości. Tytuły padały, były zwolnienia…

Znam ten obraz dobrze, bo sam pracuję w redakcjach lokalnych „Wyborczej” już 25 lat. Myślę, że musimy odpiąć ten żałobny kir, bo on zakrywa prawdziwy obraz sytuacji mediów lokalnych. Wiele się zmieniło, bo już wiemy, że bez pracy reportera, który może dotrzeć na miejsce zdarzenia, który opisze najciekawsze lokalne sprawy, nie obejdzie się żaden duży serwis. Mamy w Polsce i – co ważne – mamy w „Gazecie Wyborczej” doskonałych reporterów miejskich, mamy specjalistów od śledztw. Paweł Figurski i Jarek Sidorowicz – dziennikarze, którzy ujawnili „taśmy Obajtka” -pracują w krakowskiej redakcji „Wyborczej”. Wszyscy nasi czytelnicy znają teksty Piotra Żytnickiego z Poznania, Jacka Harłukowicza z Wrocławia, Krzysztofa Katki z Gdańska. Rośnie grupa dziennikarzy -specjalistów od klimatu, od edukacji i zdrowia. To grono znakomitych redaktorów. Mam więc poczucie, że „w lokalach” to najgorsze jest już za nami.

Według danych ZKDP w lutym br. średnie rozpowszechnianie płatne razem „Gazety Wyborczej” wynosiło 59 914 egz., o 32,18 proc. mniej niż rok wcześniej. Natomiast portal Wyborcza.pl miał 8,8 mln użytkowników i 30,36 proc. zasięgu (według badania Mediapanel).