Michał Karnowski o polskich mediach: dyskusja o zagrożonej wolności to jakiś świat mitów

Michał Karnowski

Wpolityce.pl i „Sieci” głosiły pewne wartości jeszcze zanim Zjednoczona Prawica doszła do władzy. Oczekiwanie, że w związku z jej rządami, my mamy zmienić poglądy jest absurdem – rozmowa z Michałem Karnowskim, członkiem zarządu Fratrii, założycielem serwisu Wpolityce.pl i tygodnika „Sieci”.

Ostatnio o polskim rynku medialnym portal Wirtualnemedia.pl rozmawiał m.in. z Bartoszem Węglarczykiem, redaktorem naczelnym Onetu. – Bardzo wielu dziennikarzy w Polsce czuje się atakowanych. Nie tylko my w Onecie. Znaleźliśmy się w sytuacji, gdzie władza rozpoczęła otwartą wojnę z mediami, które nie są pod jej kontrolą – mówił Węglarczyk.

Tym razem o mediach w Polsce, przejęciu Polska Press przez Orlen i przyszłości w zawodzie publicysty rozmawiamy z Michałem Karnowskim, który kilkanaście lat temu pracował dla „Newsweeka” czy „Dziennika”, a dziś jest członkiem zarządu Fratrii, publicystą tygodnika „Sieci” i Wpolityce.pl.

Pod koniec marca br. Michał Karnowski wezwał Sejm do utworzenia komisji śledczej w sprawie wyjaśnienia finansowania profilu „Sok z buraka”. Ten postulat poparła Joanna Lichocka, posłanka PiS i członkini Rady Mediów Narodowych.

Na początku ustalmy. Zakładał pan Wpolityce.pl, jest pan członkiem zarządu Fratrii, wciąż aktywnie publikuje. Uważa się pan dziś bardziej za dziennikarza czy raczej menadżera medialnego?

Michał Karnowski: Bez wątpienia jestem przede wszystkim dziennikarzem. Mogę powiedzieć, że zarówno ja, jak i mój brat Jacek, staramy się na tym skupiać, nie chcemy jedynie „urzędniczyć”, zarządzać. Obserwuję osoby, które zaczynają zarządzać redakcjami i widzę jak niekiedy szybko zatracają z trudem zdobyte umiejętności potrzebne do tego zawodu. Pisanie komentarzy, artykułów, wywiadów – to pewna sztuka. Nieużywana po prostu zanika. Zresztą w zarządzie spółki też pełnię funkcje związane z redakcją, Jacek jest szefem „Sieci”, ale portal Wpolityce.pl czy inne nasze media, potrzebują nadzoru redakcyjnego. Tak też mamy zbudowaną spółkę – sprawy związane z polityką redakcyjną, obsadą stanowisk są zastrzeżone dla mniejszościowych udziałowców, czyli dla nas.

Pracę w mediach zaczynał pan w „Gazecie Olsztyńskiej”. Zna pan specyfikę pracy w prasie regionalnej. Jak pan ocenia przejęcie Polska Press, wydawcy dzienników regionalnych, przez Orlen?

Moim zdaniem mało kto patrzy na tę transakcję z najbardziej istotnego punktu: czyli potężnego wyzwania, które na siebie wziął Orlen. To jest firma z dziennikami, która nie są w najlepszej kondycji, ma bardzo wiele zagrożeń na horyzoncie: technologiczne i cywilizacyjne. Opisywanie jej, jako super smakowitego kąska, który ktoś połknął, nie wytrzymuje krytycznego osądu. Nie jest przypadkiem, że wielkie koncerny prywatne, nie biły się specjalnie o tę firmę. Bo utrzymanie tego biznesu jest bardzo trudne, nie mówię już o rozwoju. Jako zewnętrzny obserwator tej transakcji mogę dopuszczać, że tam tłem jest oczywiście polityka. Ale główne pytania jednak brzmią: w jaki sposób to poukładać, żeby nie było to przedsięwzięcie deficytowe, jak oprzeć się zmianie cywilizacyjnej, jaką jest odchodzenie od gazet drukowanych?

Orlen przejął Ruch, jest współwłaścicielem agencji Sigma Bis. Wielu komentatorów wyraża swoje obawy w związku z tym, że państwo wchodzi w media.

Ta dyskusja bywa groteskowa. Potężne media dysponujące setkami milionów zł, mające praktycznie monopol na pozyskiwanie reklam z domów mediowych, opisują tę sytuację, jakby działały na Białorusi i drukowały na powielaczach. To kuriozum. Dlaczego wchodzi kapitał państwowy? Inny kapitał polski, który mógłby ten rynek równoważyć, nie istnieje. Kapitał państwowy pełni dziś w mojej ocenie funkcję pluralizującą. Oczywiście bezpośredni zakup mediów przez ten kapitał to bardzo wrażliwy moment i nie odrzucam o tym dyskusji, ale tu konkretnie ryzyka nie widzę. I oddzieliłbym od tego tematu przejęcie Ruchu. To była akcja ratunkowa, za którą większość wydawców jest wdzięczna.

W przypadku przejęcia Polska Press pojawią się jednak hasła, że to „nacjonalizacja”, „powrót komuny”, „orbanizacji”, czy „putinizacja”. Pan nie widzi takiego zagrożenia?

Państwo kiedyś miało 100 proc. udział w rynku mediów w Polsce. Dzisiaj, gdy połączymy udziału Polska Press i udziały telewizji publicznej, możemy mówić o zaangażowaniu na poziomie ok. 20 proc. Wydaje mi się, że to jest odpowiedź na to pytanie. I to jest groteskowe. Nikt w Polsce nie myśli i nie ma takich planów, a jeżeli by miał to nie ma takich możliwości, żeby zdominować ten rynek. A co tu mówić o przejęciu całości? To, co się zdarzyło za rządów Zjednoczonej Prawicy, to przede wszystkim wzmocnienie TVP, potem długo nic, wreszcie przejęcie Polska Press, a także zakończenie dyskryminacji na rynku reklamy mediów konserwatywnych przez spółki skarbu państwa. Gdy spojrzymy na rynek to zobaczymy, że ta dyskusja o zagrożonej wolności to jakiś świat mitów, świat cieni, który nie zafunkcjonował. Jaki procent mediów związanych z państwem działa na rynku medialnym? Nie mamy pełnych danych. Ale wydaje mi się, że gdy wliczymy do tego media publiczne, to zamknie się to w tych wspomnianych 20 proc. Czy to skala zagrażająca wolności słowa? Oczywiście, że nie. Co ważniejsze, dziś Polacy maja dostęp do bardzo różnych punktów widzenia, nieporównanie większy niż np. w Niemczech.

Jesienią ub.r. apelował pan o wsparcie dla „Sieci”, bo jesteście „małą łódką na medialnym morzu”.

Wyjaśnię, że nie apelowałem o wsparcie finansowe, a o zakup prenumeraty tygodnika. Musimy docierać do czytelników – to dla nas podstawowa sprawa. Bo ze względu na pandemię zmniejszyła się ruchliwość społeczna. Było dla całego naszego zespołu niezwykle budujące, że czytelnicy pozytywnie zareagowali na ten apel. Sprzedaż subskrypcji tygodnika „Sieci” powinna niedługo przebić barierę 10 tys., w większości długoterminowych. To solidna baza.

Czy w tym czasie doszło do redukcji w zespole? Zmniejszaliście pensje?

Nie zdecydowaliśmy na ruch związany ze zmniejszeniem pensji. Nie było takiej konieczności. Ale były w tym czasie projekty, które zamknęliśmy. Były także osoby, z którymi zakończyliśmy współpracę ze względu na epidemię. Nie dotknęło to podstawowego zespołu. Ale było ok. 10-15 osób, z którymi zakończyliśmy współpracę albo ją radykalnie ograniczyliśmy.

Rok temu Fratria rozpoczęła zbiórkę na film o „Gazecie Wyborczej”. Udało się? Jak idą te prace?

Ze względu na epidemię ten projekt się mocno opóźnił. Zbiórka wciąż trwa.

Jak pan ocenia dzisiejszy rynek medialny w Polsce?

Dużo o tym rozmawiamy. Wydaje mi się, że wszyscy w tej branży mają problemy. Jedni to maskują lepiej, drudzy – gorzej. Nie mówię tu jednak o wynikach finansowych. Po prostu wszyscy czują, jak zjadają ich media społecznościowe. Czują to wielkie telewizje, gazety papierowe, stacje radiowe, a nawet wielkie portale. Każdy na tym rynku ma uczucie, że trwa próba podmycia ich fundamentów. Wspomniałem już o morzu medialnym. Uważam, że to morze będzie coraz większe, pełne rozmaitych ławic, czasami śmieciowisk. My już wiemy, że nie będziemy potężnym ośrodkiem, ale chcemy być ośrodkiem, który jasno świeci, jest ważnym punktem orientacyjnym, z gronem swoich sympatyków. Tworząc z nimi pewną wspólnotę, jak my to nazywamy – sieć przyjaciół.

Jednak każdy ma swój model. W największych tarapatach są średniacy. Ci, którzy na rynku medialnym osiągnęli pozycję quasi-monopolistyczną w pewnych obszarach, jak np. dwa topowe portale, które są w stanie dowieźć kampanie mogące rywalizować z zasięgiem gigantów, będę się broniły. Podobnie jak takie firmy, jak nasza, bardzo tanio robione, korzystające z efektu synergii wewnętrznej, gdzie jest jeden zespół pracujący w internecie, papierze i w multimediach. Natomiast średniacy, którzy nie mają dziś pozycji dominującej, jaka mogłaby dać pewne korzyści, ani nie mogą zejść z kosztami tak nisko, jak małe organizacje medialne, mają największe problemy.

Gdy 11 lata temu zakładał pan portal, dziwił się, że o waszej inicjatywie w mediach było cicho. A jak zaczęto pisać to określano jako serwis prawicowy. Dziś to chyba pana nie oburza?

Raczej się dziwię, że nie ma serwisów i tygodników lewicowych. Jest tylko prawicowy publicysta, prawicowa redakcja, prawicowy tygodnik. To gdzie jest lewica? Problem polega na tym, że ta stygmatyzacja jest zarezerwowana wyłącznie dla serwisów, które są prawicowe i konserwatywne. Zawsze mnie raziła ta dysproporcja. Prawo do wyrazistości, do bicia się o sprawę, mają jedni, oni są opisywani jako pełni pasji bojownicy o prawdę, a ta druga strona to jakieś rzekome szaleństwo, które się w tym kraju zdarzyło. To niezwykle nieuczciwe. Bardzo mnie też razi opisywanie naszej organizacji medialnej jako opiewającej w jakieś dostatki, pieniądze. To nieprawda i próba zredukowania nas do zachłanności. A my żyjemy i pracujemy w warunkach trudnych, dużo skromniej niż polskie potęgi medialne, atakowani za wszystko.

Co pan powie tym wszystkim, którzy pod tą rozmową będą pana krytykować i pisać, że Wpolityce.pl oraz „Sieci” to media wspierające obecny rząd i PiS?

To jest właśnie fałsz tego świata. Można martwić się o Platformę, wspierać pana Borysa Budkę, denerwować się kłopotami partii Razem, kibicować Szymonowi Hołowni, ale nie wolno uważać, że to co się wydarzyło w Polsce po roku 2015 jest dobre dla kraju, że należało obrać właśnie ten kierunek zmian. Oczywiście dostrzegając też wady i błędy. A moim zdaniem na naszych łamach znajduje się dużo więcej opinii krytycznych wobec Zjednoczonej Prawicy niż w „Gazecie Wyborczej” czy „Polityce” wobec obozu opozycyjnego. Krytyków zachęcam do lektury naszych mediów, do tygodnika „Sieci” i osobistego sprawdzenia czy to rzeczywiście medium propagandowe. Nie mówię już nawet o tym, że Wpolityce.pl i „Sieci” głosiły pewne wartości jeszcze zanim Zjednoczona Prawica doszła do władzy. Oczekiwanie, że w związku z jej rządami, my mamy zmienić poglądy jest absurdem.

W przyszłości będzie chciał pan jeszcze pracować w medium poza Fratrią?

Powiem tak: zawsze ludzi, którzy chcieli założyć restaurację czy pensjonat, przestrzegałem, bo to jest rodzaj więzienia. Pensjonat, żeby odniósł sukces, musi być stale pilnowany przez właścicieli, muszą być na miejscu. A zawsze unikałem sytuacji, w których miałbym być więźniem. Niestety, muszę trochę żartobliwie powiedzieć, że po 11 latach sam się w takiej sytuacji znalazłem. Ale za to ze wspaniałymi ludźmi, często przyjaciółmi, mając poczucie, iż jestem wolny. Także trwamy i walczymy tutaj, ale co życie przyniesie, nigdy nie wiadomo. Na pewno nie powiedzieliśmy ostatniego słowa.

W lutym zapadło ostateczne rozstrzygnięcie w wieloletnim procesie sądowym Tomasza Lisa z wydawcą „Sieci” dotyczącym okładki, na której dziennikarza przedstawiono w mundurze nazistowskim. Podtrzymano wyrok nakazujący przeprosiny dla Lisa i zapłatę 20 tys. zł na cel społeczny. Michał Karnowski tłumaczył wówczas, że realizacja wyroku nie jest możliwa, ponieważ tygodnik nie ukazuje się już pod nazwą „W sieci”.

Fratria w 2020 roku otrzymała 1,46 mln zł kredytu w ramach tarczy finansowej od Polskiego Funduszu Rozwoju.

Z kolei w 2019 roku Fratria osiągnęła wzrost przychodów o 9,2 proc. do 36,68 mln zł oraz zysku netto z 2,81 do 3,18 mln zł. Wpływy z reklam wyniosły 28,14 mln zł, a ze sprzedaży prasy – 7,8 mln zł.