Świat sportu pożegnał Andrzeja Gowarzewskiego – piłkarskiego encyklopedystę numer jeden. Z jego odejściem do jakiegoś niebiańskiego wydawnictwa pogodzić mi się trudno, bośmy razem z tym inżynierem-architektem nie tylko zabawili dwa lata na podyplomowym Studium Dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego, lecz także zaczęli niemal jednocześnie praktykować w 1970 roku w stołecznym oddziale katowickiego „Sportu” na Wiejskiej.
- 16 listopada zmarł Andrzej Gowarzewski, polski encyklopedysta i twórca wielu kompendiów wiedzy o polskim futbolu. Przed lat w jednej redakcji stołecznego oddziału katowickiego „Sportu” współpracował z nim Maciej Petruczenko.
- Któregoś dnia na przykład krztuszący się ze śmiechu Mrzygłód oznajmił, że dostaliśmy pseudonaukowe opracowanie jakiegoś docenta z warszawskiej AWF i na podstawie tego opracowania należy napisać artykuł o tym, że faktycznym pionierem. narciarstwa był… Włodzimierz Iljicz Lenin… – wspomina
- Aż wstyd wspominać, że gdy w 1976 roku „Sport” wyrzucił Andrzeja za samowolny wyjazd na igrzyska olimpijskie w Montrealu, przez parę dziesiątków lat katowicka redakcja nawet się nie zająknęła, że pomysłodawcą (i przez sześć lat pilotem) Złotych Kolców był Gowarzewski, który swoje teksty podpisywał często trzema skromnymi literkami – GiA
Tamta redakcja miała znakomicie położoną siedzibę – w tej samej kamienicy, w której mieściła się legendarna kawiarnia-stołówka „Czytelnika”, gdzie bywali najsłynniejsi naówczas pisarze, dziennikarze, filmowcy. A wszystko o krok od Sejmu i o dwa kroki od stadionu Wojska Polskiego.
Jeszcze dziś mam w pamięci skład redakcyjny owego oddziału. Szefem był doskonale znany z telewizji komentator sportów zimowych Jerzy Mrzygłód (kiedyś dziennikarz „PS”). Sprawozdawcą z najróżniejszych dyscyplin pozostawał Grzegorz Stański, ale podstawowe teksty o piłce nożnej pisywał (ręcznie!) weteran dziennikarstwa (1918–2009) Mieczysław Szymkowiak, który miał za sobą pobyt w obozie koncentracyjnym Auschwitz, a w latach 1949–1950 pełnił funkcję współselekcjonera (kapitana związkowego) piłkarskiej reprezentacji Polski. Pisane piórem artykuły Szymkowiaka przerabiała na maszynopisy, względnie perforowała bezpośrednio na dalekopisie (teleksie) i wysyłała do Katowic – niezwykle inteligentna sekretarka Irena Barszczewska. Do biurka, które przydzielono Andrzejowi Gowarzewskiemu, ja – jako współpracownik, który dołączył do redakcji nieco później – przysiadałem się z drugiej strony.
Zawsze uśmiechnięty i mający doskonałą pamięć Szymkowiak lubił sprawdzać naszą wiedzę w zakresie historii sportu i być może już wtedy zaraził Andrzeja bakcylem precyzyjnego dokumentalisty. Czasy były jeszcze takie, że nawet redakcje sportowe otrzymywały polityczne zlecenia. Któregoś dnia na przykład krztuszący się ze śmiechu Mrzygłód oznajmił, że dostaliśmy pseudonaukowe opracowanie jakiegoś docenta z warszawskiej AWF i na podstawie tego opracowania należy napisać artykuł o tym, że faktycznym pionierem narciarstwa był… Włodzimierz Iljicz Lenin…
No cóż, zabawnych momentów wtedy nie brakowało. A w redakcji na Wiejskiej czuliśmy się jak u siebie w domu. Tym bardziej, że stała tam rozkładana kanapa i w razie czego można było przenocować nie tylko siebie, lecz również zabłąkane gdzieś na mieście sierotki, którym trudno było nie okazać choć odrobiny serca. W chwilach wolnych od działalności charytatywnej wstępowaliśmy z Andrzejem do mieszczącej się naprzeciwko uroczej kawiarni Frascati, by przedyskutować nasze pomysły redakcyjne. Pierwszym pomysłem Andrzeja było stworzenie dorocznego rankingu najlepszych lekkoatletów polskich. Wzorem Złotej Piłki opracowany przez mego druha ranking otrzymał nazwę Złote Kolce i przy pełnej akceptacji urzędującego w Katowicach znakomitego eksperta lekkoatletycznego Zbigniewa Dobrowolnego – został natychmiast uruchomiony pod egidą „Sportu”, a Polski Związek Lekkiej Atletyki przyjął tę inicjatywę z niekłamanym entuzjazmem. Aż wstyd wspominać, że gdy w 1976 roku „Sport” wyrzucił Andrzeja za samowolny wyjazd na igrzyska olimpijskie w Montrealu, przez parę dziesiątków lat katowicka redakcja nawet się nie zająknęła, że pomysłodawcą (i przez sześć lat pilotem) Złotych Kolców był Gowarzewski, który swoje teksty podpisywał często trzema skromnymi literkami – GiA.
Nasze zawodowe drogi rozeszły się już we wrześniu 1970, gdy dała mi zatrudnienie (jak się okazuje – na co najmniej pół wieku) redakcja będącego w apogeum świetności „Przeglądu Sportowego”, którego dzienny nakład wzrósł w 1974 aż do 300 tysięcy egzemplarzy, a i tak od południa gazetę można było kupić w kiosku tylko „spod lady”. Choć GiA wrócił z Warszawy do rodzinnych Katowic, jego przyjaźń ze mną bynajmniej nie wygasła i w 1977 bawił nawet wraz z małżonką na moim weselu. Gdy rozstał się później z redakcją „Sportowca” i – podobnie jak związek zawodowy Solidarność – stał się w stanie wojennym samorządny i niezależny, przyszło mu zająć się historią krajowej i światowej piłki nożnej, a późniejszy efekt jego dociekań (97 tomów Encyklopedii Fuji) docenili nie tylko eksperci futbolu.
Pamiętam, że przystępując do zgłębiania historii piłkarskich mistrzostw świata, Andrzej zirytował się niechlujstwem zagranicznych wydawnictw, w których brakowało choćby tak podstawowej rzeczy, jak imiona zawodników. Sam pomagałem więc mu niekiedy w odnajdywaniu tychże, dając kontakty do fachowców w innych krajach. Jego mrówczą pracę doceniły i PZLA, i FIFA, i PZPN.
Na koniec więc wspomnę jeszcze, że w galerii aż 113 opublikowanych łącznie książek wydał Andrzej w 1975 roku wraz ze Zbigniewem Dobrowolnym niezwykle potrzebną pozycję, dokumentującą lekkoatletykę pod dachem („Królowa w hali”). Książkami skwitował też swoje pobyty olimpijskie w Montrealu i Moskwie. A mało kto wie, że w okresie, gdy potrzebował środków do życia, przyszło mu pełnić na Śląsku funkcję redaktora naczelnego jednej z gazetek zakładowych.
W wypadku Gowarzewskiego, który pozostawił po sobie niebywałą schedę twórczą, aż prosi się, by powtórzyć za Horacym: non omnis moriar – nie wszystek umrę…