Wyobrażam sobie sytuację, że redakcje ograniczą się do niewielkiej przestrzeni, a większość zespołu będzie pracować w trybie zdalnym. Zawsze jest przecież gdzieś na końcu kalkulator i liczenie kosztów, choć oczywiście z troską o zachowanie standardów jakości – Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl mówi o zmianach, jakie zachodzą w redakcjach w czasach koronawirusa.
Bogusław Chrabota od blisko 9 lat jest redaktorem naczelnym dziennika „Rzeczpospolita”. W 2018 roku został prezesem Izby Wydawców Prasy. Jest pierwszym dziennikarzem na tym stanowisku, wcześniej zajmowali je przedstawiciele wydawców. Ostatnio został wiceprezesem Europejskiego Stowarzyszenia Wydawców Gazet. Przed „Rz” był związany z telewizją Polsat, gdzie pracował 20 lat.
W redakcji „Rzeczpospolitej” w czasie pandemii nie było zwolnień ani obniżek wynagrodzeń.
Pandemia uderza w media. Już w marcu przedstawiciele prasy apelowali o pomoc do rządu. To kolejny problem, bo sprzedaż dzienników spada od lat. Gazety przetrwają i ten kryzys?
Bogusław Chrabota: Tak, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Rzeczywistość wciąż nie zbudowała alternatywnego modelu biznesowego dla gazety papierowej, niż łączenie papieru z aktywnością w sieci. Nakłady ich wydań papierowych spadają z oczywistych względów. Inwazja rzeczywistości cyfrowej w różnych formach jest tak mocna, że rolę tradycyjnej gazety zastępują powoli inne formy przekazu. Ale codzienność dowodzi, że na papier wciąż jest miejsce. Nie ma pewności, że papier w ogóle przestanie istnieć. Czy istnieje jakiś próg, poniżej którego wydawanie gazety papierowej straci sens? Pewnie tak, ale ja nie potrafię go określić. „Puls Biznesu” sprzedaje się poniżej 10 tys. egz., a wciąż jego wydawanie w papierze sens. Analogicznie w naszym wydawnictwie jest z „Parkietem”, którego druk również uzasadnia się ekonomicznie. W przewidywalnej perspektywie papier wciąż będzie więc istniał jako nośnik, co w ogóle nie zmienia faktu, że wydawnictwa gazetowe muszą ewoluować w stronę rzeczywistości cyfrowej.
Tryb pracy zdalnej, który pojawił się w czasie pandemii, na stałe zmieni funkcjonowanie redakcji?
Myślę, że tak. Już od pewnego czasu pracowaliśmy nad systemem „hot desk’ów” w redakcji. Po to, by nie zmuszać ludzi do pracy na miejscu. Tym bardziej, że nie rozliczamy dziennikarzy z liczby godzin spędzonych w firmie, tylko z kontentu. Pokrzyżowane zostały jedynie nasze plany w zakresie podcastów i programów wideo. Bo studio telewizyjne mamy w redakcji. Tak więc pandemia pokomplikowała nam rzeczywistość, ale staje się też katalizatorem przemiany cyfrowej. Z miesiąca na miesiąc wchodzą nowe rozwiązania dotyczące komunikowania grupowego. Jesteśmy świadkami ich błyskawicznego rozwoju. Myślę, że po końcu pandemii dokonanym podsumowania tego doświadczenia i wtedy wyciągniemy wnioski. Wyobrażam sobie sytuację, że redakcje ograniczą się do niewielkiej przestrzeni, a większość zespołu będzie pracować w trybie zdalnym. Zawsze jest przecież gdzieś na końcu kalkulator i liczenie kosztów, choć oczywiście z troską o zachowanie standardów jakości.
Redakcje w pandemii już ograniczały koszty. Pojawiły się zwolnienia, zmniejszano wynagrodzenia. Jak obecnie wygląda sytuacja w „Rzeczpospolitej”?
Szczęśliwie nie było ani redukcji zespołu, ani cięcia wynagrodzeń. Sytuacja finansowa wydawnictwa nie jest najgorsza. Jak będzie w przyszłości? Szczerze powiem: nie wiem. Szczyt pandemii jest jeszcze przed nami. Mogą się wydarzyć różne rzeczy. Ale jesteśmy zdeterminowani do ciężkiej pracy. Od początku pandemii pracujemy w trybie rotacyjnym, sam staram się bywać w redakcji zawsze ze swoją częścią zespołu. Obecnie jesteśmy podzielni na dwie grupy, przez chwilę zastanawialiśmy się nawet nad trzema.
Został pan właśnie wiceprezesem Europejskiego Stowarzyszenia Wydawców Gazet (EuropeanNewspaper Publishers Associaton). Zagraniczni wydawcy jeszcze wierzą w papier?
Mało kto mówi o likwidacji papierowego obiegu prasy. Wszyscy uważają, że kontynuowanie sprzedaży wydań papierowych wciąż ma sens. Ci którzy liczyli na szybką konwersję papierowego nośnika na cyfrę powoli się z tego wycofują m.in. dlatego, że dziś ogromna część reklamy cyfrowej jest konsumowana przez megaplatformy. Największymi aktorami na europejskiej scenie reklamy cyfrowej są Google, Facebook czy Apple. Próba ścigania się z nimi wydaje się niemożliwa.Żaden europejski wydawca nie ma takiego kapitału, żeby się równać z Google. Trzeba znaleźć inne metody na walkę o przeżycie.
Jakie?
To budowanie bezpośredniego dotarcia do czytelnika ze swoją ofertą cyfrową, budowanie siły brandu, a także współpraca z megaplatformami, ale z zastrzeżeniem otrzymania uczciwego zwrotu finansowego za treści. Tego na razie nie ma. To jeden z celów naszej walki na rynku cyfrowym. Właściwie: warunek przetrwania. Platformy po pierwsze powinny płacić uczciwie wydawcom za kontent, a po drugie muszą szanować zapisy dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Poszczególne państwa powinny też przyjąć w wewnętrznych legislacjach zasady tantiemizacji z tytułu praw pokrewnych na rzecz wydawców i dziennikarzy.
Uważa pan, że cyfrowi giganci powinni być także objęci podatkiem cyfrowym?
To jedna z opcja. Niekoniecznie ta, która wygra. Jestem bliższy takim rozwiązaniom, jak podporządkowanie się zasadzie o płaceniu tradycyjnych podatków w miejscu pozyskania przychodów. Np. Google intensywnie eksploruje rynek reklamowy w Polsce, więc tutaj powinien płacić podatki. Na temat podatku cyfrowego wciąż trwa dyskusja. Nie wiadomo, jakie miałby objąć podmioty i jaki miałby być jego zakres przedmiotowy. Ale to niewątpliwie ważny temat do uregulowania. Wyzwanie dla nowoczesnego państwa. Nie jedyne. Dzisiaj np. większość usług finansowych, graficznych czy tych związanych z programowaniem, można być realizowana z dowolnego miejsca na świecie. Ta część usług wchodzi już w obszar rzeczywistości cyfrowej. Na pewno w przyszłości służby skarbowe państwa, fiskus, będą sobie musiały znaleźć metodę na ich opodatkowanie. Stąd forma podatku cyfrowego jest wciąż otwarta. Dlatego ja nie jestem przeciwnikiem podatku cyfrowego, ale to przedmiot debaty. Z perspektywy mediów dużo ważniejszą rzeczą jest wyrównanie szans już dziś. Potraktowanie podatkami dokładnie tak samo duże platformy jak wydawców narodowych. Wszyscy powinni na równych prawach płacić VAT i PIT.
I na tym skupią się pana działania w ENPA?
Tym tematem zajmuje się już od dawna. Jestem pierwszym dziennikarzem, którego zaproszono, aby stanął na czele Izby Wydawców Prasy. Działam już na tym stanowisku dwa lata. Myślę, że po prostu dostrzeżono, że IWP rozwiązał w tym czasie kilka kluczowych spraw. Podjęliśmy bój o przekonanie polskich polityków do głosowania nad dyrektywę o prawach autorskich. W PiS i PO raczej był wobec niej sprzeciw w związku z wcześniej uruchomioną akcją dotyczącą rzekomego „ACTA 2”. A jednak udało nam się przekonać część europosłów PO, by zagłosowali wbrew dyspozycji centrali. I to był efekt naszej pracy. Bo dla przetrwania polskiej tożsamości i udziału w rynku polskich mediów musimy znaleźć metody obrony. Gdyby tej dyrektywy nie było, to prędzej czy później polscy wydawcy byliby pożarci przez organizacje międzynarodowe.
Wkrótce Orlen ma zostać właścicielem Ruchu. Jak pan ocenia przejęcie kolportera, który był na skraju upadku, przez polskiego giganta paliwowego?
Cały proces przejęcia oceniam dobrze. Nie było alternatywy dla Orlenu. Ruch z miesiąca na miesiąc zalegał wydawcom coraz większe kwoty. A dzięki temu rozwiązaniu po pierwsze udało się doprowadzić do układów, oraz – przy dużym zaangażowaniu PFR – znaleźć zainteresowanych przejęciem tej upadającej firmy. Czy jestem uradowany, że to akurat Orlen? Trudno mi powiedzieć, bo nie było nikogo innego. Ale gdyby Ruch upadł to wydawcy nie odzyskaliby zaległości finansowych. A – co równie ważne – najbiedniejsze regiony, z których zniknęłyby kioski Ruchu, stałyby się „sferą wykluczenia prasowego”. Orlen to firma kontrolowana przez rząd. Można mieć wątpliwości czy nie dojdzie do jakiegoś rodzaju dyskwalifikowania wydawnictw niesprzyjających władzy. Taka obawa, czy realne ryzyko oczywiście istnieje. Nie mniej mamy jako wydawcy zapewnienia ze strony Ruchu, zresztą to był warunek wspierania transakcji z Orlenem, że tego typu nieuczciwe traktowanie tytułów nie będzie stosowane. Ma obowiązywać podejście produktowe, a nie wsparte kryterium politycznym. Na to liczę i z wyjątkową uwagą będzie monitorowali sytuację, czy aby nie dochodzi do preferowania politycznie poprawnego kontentu.
Pojawiły się też informacje, że Orlen mógłby przejąć regionalne tytuły Grupy Polska Press. Pojawi się państwowy koncern medialny?
To doniesienie prasowe, nie ma pewności czy do tego dojdzie. Wolelibyśmy, żeby prasa regionalna była niezależna i niepoddana presji z strony zorientowanego politycznie właściciela. Jednak Orlen ma – jak każdy – ma prawo do podejmowania decyzji zakupowych także w mediach. Nikt takiej transakcji nie może zakwestionować od strony formalnej. Nie mniej może budzić uzasadnione obawy innych wydawców zarówno fakt, że to spółka z dominacją skarbu państwa, jak i inny problem, że Orlen skupi w swoich rękach zarówno kontent, dystrybucję i kolportaż. Niedaleko od takiej konstrukcji jest zasada preferowania swoich tytułów. A co do kwestii wpływania spółki na niezależność redakcji, upolityczniania linii etc., to każdy właściciel musi wiedzieć, że to wielkie ryzyko utraty wiarygodności tytułu, czyli cios w czytelnictwo. A to ono jest dziś najważniejszym aktywem na ryku medialnym. Podsumowując, mamy jasne przesłanki, że tzw. powielenie modelu węgierskiego będzie bardzo trudne, bo grozi realną utratą wartości tych tytułów.
Tu warto zauważyć, że Polska od kilku lat spada w rankingu wolności prasy tworzonym przez Reporterów bez Granic. A po ostatnich wyborach znowu wróciło hasło repolonizacji mediów.
Wciąż pojawiają się nowe zagrożenia dla wolności prasy i wolności słowa. Cóż, takie mamy trudne czasy. Moja obecność w ENPA to szansa na mówienia o zagrożeniach dotyczących Polski na szerszym forum. I znajdywania tam sojuszników oraz partnerów dla naszej sprawy. Bez wątpienia będę z tej szansy korzystał.
Według danych ZKDP we wrześniu br. średnie rozpowszechnianie płatne „Rzeczpospolitej” zmalało rok do roku o 5 proc. do 40 730 egz.
W trzech kwartałach br. grupa Gremi Media (wydawca „Rz”) zanotowała spadek przychodów w porównaniu do zeszłego roku o 11,4 proc. do 69,4 mln zł, a zysk netto zmniejszył się z 12,63 mln zł do 12,06 mln zł.