Dariusz Jemielniak specjalizuje się w badaniu społeczności internetowych i zarządzaniu wysokimi technologiami, jest profesorem Akademii Leona Koźmińskiego. W 2015 roku został wybrany do rady powierniczej Fundacji Wikimedia. Wykładał m.in. na Harvard University i Massachusetts Institute of Technology.
Z jakich mediów korzystał pan śledząc wyniki wyborów w Stanach Zjednoczonych?
Dariusz Jemielniak: Czytałem CNN, BBC czy „The Guardian”, ale też Fox News, żeby wiedzieć co się działo w tej konserwatywnej stacji, chociaż jej nie traktuje jako wiarygodnego medium. Miałem też swój feed informacyjny przygotowany przez Asystenta Google oraz oczywiście media społecznościowe. Chociaż do nich podchodziłem z największą ostrożnością.
Twitter część wpisów Donalda Trumpa oznaczał wprost jako „treści, które mogą wzbudzać kontrowersje lub wprowadzać w błąd”. Tak było np. z tym, w którym zarzucał „wyborcze oszustwo”.
Gdy Twitter wprowadził mechanizm oznaczający informacje, które nie do końca odzwierciedlają rzeczywistość jako fake news, Donald Trump bardzo to krytykował. Także teraz, gdy Trump tuż po wyborach ogłosił swoje zwycięstwo, ta platforma zareagowała bardzo szybko. Ale bez wątpienia Twitter jest dziś medium, w którym informacje pojawią się najszybciej. W Polsce wystarczy podać przykład Ministerstwa Zdrowia. Jak chcę się dowiedzieć ile zakażeń koronawirusem było ostatnio w Polsce, to szybciej dowiem się tego z twitterowego konta tego resortu niż z tradycyjnych mediów, które z reguły tę informację podają kilka minut później.
Pandemia zmieniła sposób konsumpcji mediów?
Jestem przekonany, że w przypadku śledzenia wyników wydarzeń politycznych większość ludzi już przeszła na konsumpcję mediów elektronicznych. Na kategorię „breaking news” pandemia nie ma wpływu. Na pewno pojawił się większy trend na używanie mediów społecznościowych. Co nie jest akurat do końca bezpieczne, bo przez to okazuje się, że czytam to co jest akurat popularne, a nie zawsze to co jest prawdziwe.
A jak pana zdaniem będziemy śledzili takie informacje za 10 lat?
Od kilkunastu lat zajmuje się technologiami i mogę powiedzieć, że w ich przypadku najłatwiej „przewidzieć” przeszłość. Przyszłość jest dużo trudniejsza. Przecież raptem 16 lat temu powstał Facebook, spopularyzował się ok. 2007-2008 roku. Ten przykład pokazuje, że zaledwie jedna dekada może być okresem wielkiego przełomu społeczno-technologicznego, który wpłynie na sposoby konsumpcji mediów i informacji. Jestem jednak przekonany, że będzie pogłębiała się potrzeba konsumpcji mediów typu „instant”, że coś się w danym momencie dzieje, a ja oczekuję, że będę o tym wiedział w czasie rzeczywistym. I niekoniecznie najszybsze informacje dostaniemy od reporterów, raczej od świadków zdarzenia. Już dzisiaj widać to w przypadku skutków zwalczania katastrof naturalnych. A w przypadku wyborów? Wyobrażam sobie, że w niedalekiej przyszłości mogą się pojawić systemy, w których będziemy mogli śledzić online w czasie rzeczywistym, już to co się dzieje w lokalach zliczających głosy.
Media społecznościowe obiecywały walkę z fake newsami i dezinformacją przed wyborami w USA. Pana zdaniem udało się?
Tym razem polityczne „fake newsy” były w cieniu tych dotyczących pandemii. W sieci można było znaleźć przekazy, w których Bill Gates był obciążany za pandemię, informacje o wszczepianiu czipów pod pozorem szczepionek czy takie o pandemicznym spisku, który ma utrudnić Ameryce rozwój gospodarczy. To osłabło może także dlatego, że siła oddziaływania Donalda Trumpa na tłum się zmniejszyła. Z jednej strony to publiczność stał się mniej podatna, a z drugiej Trump stracił umiejętność jej mobilizacji. To była widać też po jego kampanii, gdzie na wiecach było znacznie mniej ludzi niż się spodziewał. Chociaż to nie był jedyny powód. Bo przeciwnicy Trumpa zaczęli wykorzystywać Tik Toka do zapisywania się na jego wiece, ale na nich się nie pojawiać. Sprawiali, że liczba miejsc była wyczerpana, a na widowniach pojawiały się pustki. To przykład specyficznego narzędzia politycznego, które wykorzystywało nowe technologie.
Na początku września na łamach „Guardiana” pojawił się artykuł autorstwa robota GPT-3, a dokładnie algorytmu stworzonego przez laboratorium badawcze OpenAI. Kiedy możemy się spodziewać ogłoszenia wyników wyborczych w formie takiego tekstu opublikowanego przez „sztuczną inteligencję”?
Tu warto zaznaczyć, że tego rodzaju proste teksty już są publikowane. Nawet nie musimy sobie tego wyobrażać. Artykuły z użyciem algorytmów sztucznej inteligencji powstają już na Wikipedii. Dotyczą informacji geograficznych, np. o nazwie miasta, jego lokalizacji i liczbie mieszkańców. Progiem do przejścia jest oczywiście wkład autorski tej sztucznej inteligencji. Żeby nie tylko raportowała w ramach określonej struktury, ale dokonywała pewnej analizy. Tego jeszcze nie ma. Ale nie jesteśmy od tego bardzo daleko. Dlatego wydaje mi się, że w niedalekiej przyszłości zawód dziennikarza będzie zagrożony. Myślę, że sztuczna inteligencji będzie w przyszłości nawet sama gotowa przeprowadzać wywiady.
A nie zastanawia się pan, kto ten tekst autorstwa GPT-3 redagował?
No właśnie. Wtedy dziennikarz będzie mógł się zmienić w swoistego koordynatora tekstu – zastanowić się co z niego wyciągnąć, ale nie będzie musiał poświęcać tych kilkudziesięciu minut na rozmowę. To będzie zbędne. Ja bym jednak ten konkretny tekst traktował nieco z przymrużeniem oka. Przecież wszyscy dobrze wiemy, że nawet tekst słabego dziennikarza pod okiem dobrego redaktora może wyjść na tip-top.
Sztucznej inteligencji trudno będzie na pewno przejąć rolę opiniotwórczą.
Dlatego moim zdaniem rzetelny dziennikarz, którego opinie mają znaczenie, będzie potrzebny bardzo długo. Ale stażyści w wchodzący w zawód dziennikarski nie będą. I to już wkrótce.
A co jest pana zdaniem mocną stroną dziennikarstwa i mediów?
Ich szansą jest super rzetelne uzewnętrznianie swoich procedur. Trzeba pokazać: my jako medium profesjonalne mamy taki filtr pokazujący, sprawdzający i weryfikujący każdą informację. Tego redakcje na całym świecie wcale nie podkreślają i to moim zdaniem bardzo duży błąd. Zbyt małe uświadamianie swoich odbiorców o tym dlaczego są lepsze. Na razie media cały czas próbują się łudzić – „dziś jesteśmy najlepsi, a zmiana nas nie dotyczy”. A przecież właśnie dotyczy. Dlatego dziwię się, że już dziś w tekstach dziennikarskich nie ma informacji, nie tylko o autorze, ale także redaktorze czy metodach weryfikacji jakie przy publikacji materiału przyjęto. To powinien być standard.
Dwa lata temu głośno był o chińskiej telewizji, która pokazała swojego prezentera stworzonego przez AI. To był event technologiczny, ale czy może stać się stałym elementem dużych stacji?
Pytanie jakie stacje będą musiał sobie postawić brzmi: kiedy przestanie to być zwykła zabawka? Na razie nie ma to odpowiedzi. Wiele stacji może takie rozwiązanie wprowadzać na zasadzie zwykłej ciekawostki. Na razie taka wirtualna figura to droga technologia i wymaga zaplecza ludzi. To wszystko sprawia, że jest to bardziej kosztowane niż zwykły prezenter. To więc kwestia decyzji strategicznej. Kiedy jakaś stacja zdecyduje się postawić na to na poważnie. Dzięki temu zyska premię za bycie pierwszą i wzrost zainteresowania. Nie będzie mieć też ryzyka, że po wypromowaniu taki „anchor” od niej odjedzie. Mnie bardziej ciekawi odpowiedź na pytanie: kiedy tego rodzaju postacie będą zapraszane do programów typu talk-show? Patrząc na obecne rozwiązania technologiczne widać wyraźnie, że możliwości konwersacyjne takich bytów są zaawansowane, ale nie na tyle dobre, żeby to było naturalne. To pewnie kwestia 10, no może 20 lat.
Rozwój „sztucznej inteligencji”
Dziennik „The Guardian” w ramach eksperymentu opublikował esej, który został napisany we współpracy człowieka i sztucznej inteligencji. Zadaniem algorytmów nadzorowanych przez redakcję było stworzenie treści przypominającej jak najbardziej sposób pisania przez człowieka. Zdaniem ekspertów to duży krok w kierunku uczenia sztucznej inteligencji tworzenia tekstów, które będzie trudno odróżnić od tych pisanych przez dziennikarzy czy pisarzy. Ale do pełnego sukcesu jeszcze daleko.
W lutym informowaliśmy, że Reuters opracował system pozwalający na prowadzenie telewizyjnych wiadomości sportowych przez wirtualną postać. Rozwiązanie wykorzystuje technologię sztucznej inteligencji, a wzorem dla wirtualnego prowadzącego jest Ossian Shine, dziennikarz sportowy Reutersa.
We wrześniu Komitet Rady Ministrów ds. Cyfryzacji (KRMC) przyjął „Politykę rozwoju sztucznej inteligencji w Polsce”. Jak podano, dokument zakłada m.in. wsparcie sektora publicznego w realizacji zamówień na rzecz sztucznej inteligencji.