Sam Korfanty wiedział, na co się decyduje, stając na czele komisariatu plebiscytowego czy III powstania. Ale nie wiem, czy mógł przewidzieć, że za swoje decyzje również w Polsce będzie odsądzany od czci i wiary. Za sanacji mówiono nawet, że gdyby nie Korfanty, w walce o Śląsk udałoby się osiągnąć dużo więcej – mówi Józef Krzyk, dziennikarz Gazety Wyborczej, współautor (z Barbarą Szmatloch) nowej, znakomitej biografii Wojciecha Korfantego: „Korfanty – silna bestia”.
To sztuka czy łatwizna – opisać najciekawszy śląski życiorys w XX wieku?
To było coś strasznie trudnego. Bo my tego życiorysu nie znamy i w najlepszym przypadku wiemy o Wojciechu Korfantym to, co sam chciał, żebyśmy na jego temat wiedzieli. Najczęściej powtarzamy też różne hasła, które warto powtarzać, np. przy okazji rocznic patriotycznych.
Po blisko 100 latach nie napisano jeszcze o Korfantym wszystkiego?
Dotychczas uwaga innych autorów koncentrowała się albo na jego przywództwie w czasie powstań i plebiscytu, albo na jego publicystyce. Bardzo niewiele osób próbowało spojrzeć na Korfantego, jak na ciekawego człowieka. Dla mnie i Barbary Szmatloch, Korfanty był ciekawym człowiekiem, który świetnie by się odnalazł się również w dzisiejszych realiach.
Powołujecie się na słowa Kazimierza Kutza, że Korfanty urodził się za wcześnie. W jakim sensie?
Choćby w pojmowaniu demokracji. W Reichstagu był outsiderem politycznym, który jednak znajdował posłuch dzięki swojej elokwencji. Więc miał prawo sądzić, że skoro był w stanie przegadać w pojedynkę cały niemiecki parlamentu, to z tym talentem poradzi sobie też w polskim Sejmie. Okazało się, że prawdziwą politykę w Polsce uprawiało się poza Sejmem, bo jeszcze przed zamachem majowym decyzje zapadały w gabinecie naczelnika. Autorytet zbudowany na przewodzeniu legionom, na obronie niepodległości przed bolszewicką Rosją dał Piłsudskiemu możliwość pociągania za sznurki nawet, jeśli nie stały za tym oficjalne dokumenty. Gdy w Polsce trzeba było wybierać: Korfanty, czy Piłsudski, części polityków nie mieściło się w głowie, że można stanąć przeciwko zbawcy narodu. Korfanty był zażarcie atakowany przez większość swojej kariery politycznej w Polsce. Były nawet plany jego fizycznej likwidacji, które snuli zarówno Niemcy, jak i Polacy.
Jak pisaliście tę książkę w duecie, z Barbarą Szmatloch?
Dużo rozmawialiśmy, uzupełnialiśmy się wiedzą. Kłóciliśmy się też o różne rzeczy, bo nie ze wszystkim się zgadzaliśmy. Do dziś nie we wszystkim się zgadzamy, ale cieszę się, że książka powstała wspólnie, bo dzięki temu jest bardziej żywa. Chciałbym też, żeby podobny spór o Korfantego towarzyszył osobom, które naszą książkę będą czytać: czy rzeczywiście zakodowany w ich pamięci obraz Korfantego jest prawdziwy, czy tylko wierzymy w mit, który nam wykreowano albo wykreował sam Wojciech Korfanty.
A propos nowych wątków. W jaki sposób odkryliście włoskie pochodzenie Korfantego?
Ta sprawa wcześniej nie interesowała historyków i ludzi, którzy się życiorysem Korfantego zajmowali. Basia o jego rodzinie wie więcej, niż ostatni żyjący jej członkowie. Dzięki żmudnym poszukiwaniom Barbary, jej cierpliwości, dzięki temu, że dwa razy wybrała się do USA, by porozmawiać z nieżyjącymi już krewnymi Wojciecha Korfantego, prywatne losy rodziny Korfantych są przedstawione w sposób, w jaki nigdy dotąd nie zostały pokazane.
Są też epizody, które znamy lepiej, ale w przybliżeniu wskazują na zupełnie niejednoznaczną postać. Na przykład konflikt Korfantego z Kościołem.
Ten konflikt z biskupem, kardynałem Koppem z Wrocławia powinien być nam bardzo bliski. Coś podobnego możemy dziś obserwować w relacjach Kościoła z Państwem w Polsce i w Europie. Korfanty przez całe życie był gorliwym katolikiem, ale nie zgadzał się na to, by Kościół wtrącał się do polityki. Domagał się oddzielenia tronu od ołtarza. I co najbardziej niezwykłe, po 120 latach od tamtych wydarzeń, w Polsce wciąż są księża, którzy patrzą na Korfantego oczami kardynała Koppa, mając Korfantego za burzyciela Kościoła i socjalistę.
My mamy go z kolei za polityka zręcznego, tymczasem – zwłaszcza w początkowy etapie swojej kariery – Korfanty sam ściągał na siebie kłopoty własną małostkowością. Wspomnijmy o bezsensownych procesach z biznesmenem Czaplickim, np. o to, czyja żona lepiej mówi po polsku.
Korfanty nauczył się czytać po polsku na żywotach świętych Skargi, ale nam nie zależało na pisaniu żywotu świętego Korfantego. To książka o ciekawym człowieku, który również popełniał błędy i płacił za nie wielką cenę. Korfanty dbał o swój wizerunek i troskę o to pojmował w ten sposób, że musiał kreować się na kogoś, kim nie do końca był, zwłaszcza na początku swej drogi politycznej. On, człowiek z gminu, robotniczej rodziny, chciał wspiąć się wyżej, by zasłużyć sobie na posłuch i szacunek. Tak patrzył na to sam Korfanty, więc doszło również do tego, że wypierał się pracy jego ukochanej żony w domu towarowym. Dziś dzięki internetowi pamiętamy politykom wszystko. Ale 120 lat temu Korfantemu też wyłapywano każde kłamstewko, którego się dopuścił
Jego kariera pełna jest wzlotów i upadków. Nawet na Śląsku, długo przed plebiscytem wydawał się w polityce skończony.
Fakt, kilka razy składano go do politycznego grobu. Pierwszy nekrolog polityczny został sporządzony już w 1910 roku, gdy poszedł na współpracę ze swoim wrogiem, Adamem Napieralskim, ówczesnym królem polskiej prasy na Śląsku. Korfanty wiele razy powstawał. Ale też nie wyciągał wniosków ze swoich porażek, nigdy też nie nauczył się współpracować z ludźmi. To znaczy – umiał się nimi posługiwać, lecz był też szalenie trudny do zniesienia w kontaktach służbowych. Również tak tracił swoich sprzymierzeńców, zapominając, że polityka nie jest grą dla solistów. A Korfanty z całą pewnością był solistą.
To dlatego Grażyński okazał się sprytniejszym graczem od Korfantego?
Porównanie tych dwóch osób pokazuje, jak bardzo Korfanty nie docenił znaczenia pracy zbiorowej w polityce. Wojciech Korfanty miał wszelkie atuty, by rządzić na Śląsku – tu się urodził, ten region znał, walczył o śląskie interesy przez wiele lat. Sądził, że Ślązaków zawsze będzie miał po swojej stronie. Ale w 1920 roku na Śląsk przyszedł młodszy o prawie całe pokolenie Michał Grażyński. Choć był obcy, w krótkim czasie zjednał sobie wielu Ślązaków, większość środowiska powstańców. Dlaczego? Bo potrafił mówić im rzeczy, jakie oni chcieli słyszeć. A gdy został wojewodą, dostał dodatkowe narzędzia, by ludziom płacić za ich wierność. Tym z kolei, którzy nie stali po jego stronie, jak Korfanty, odpłacał odwrotnie.
Książka pokazuje też, że Korfanty nigdy nie bał się ryzyka. Patrząc na ryzyko właśnie: III powstanie śląskie, którym Korfanty ryzykował całą karierę, to była polityczna głupota czy odwaga?
Korfanty był marzycielem i marzył mu się Śląsk w granicach Polski, jeszcze zanim Polska pojawiła się na mapach. Gdy po I wojnie te marzenia zaczęły się oblekać w ciało, nawet polityczni wrogowie Korfantego wiedzieli, że nikt nie nadaje się lepiej na wodza. Sam Korfanty wiedział, na co się decyduje, stając na czele komisariatu plebiscytowego czy III powstania. Ale nie wiem, czy mógł przewidzieć, że za swoje decyzje również w Polsce będzie odsądzany od czci i wiary. Za sanacji mówiono nawet, że gdyby nie Korfanty, w walce o Śląsk udałoby się osiągnąć dużo więcej.
O konflikcie z sanacją i jej stosunku do Śląska wiele mówi anegdota o podejmowanym w Katowicach Piłsudskim. Obiad zjadł w Reichshalle, bo w całym mieście nie było żadnego lokalu o polskiej nazwie, który by się do tego nadawał.
Dziś, analizując wyniki kolejnych wyborów, łapiemy się na tym, że inaczej głosuje dawna Kongresówka, inaczej dawna Galicja, a jeszcze inaczej ziemie, które kiedyś należały do Niemiec. Jeśli różnice w postawach ludzi są widoczne w XXI wieku, to tym bardziej były one żywe 100 lat temu, gdy Polska próbowała zlepić się w jedną całość m.in. ze Śląskiem, który przez 600 lat nie miał z Polską nic wspólnego. Ten skrawek nie pasował do reszty – ani kulturowo, ani gospodarczo. Pech polegał na tym, że Górny Śląsk nie miał własnych kadr, które mogły zająć stanowiska w lokalnej administracji. Warszawa przysyłała nam swoich ludzi, nie zawsze szczęśliwie dobranych, delikatnie mówiąc.
Wieloma mitami obrosło nie tylko życie, ale i śmierć Korfantego. Ile w nich prawdy?
Korfanty został rzekomo zamordowany przez sanację, ściany więzienia zostały nasączone trucizną, a miała potwierdzić to opinia lekarza, który dokonywał sekcji. Ktoś, kto wierzył w tę historię, pewnie będzie wierzył nadal, ale nam wydaje się ona mało prawdopodobna. Sanacja nie miała powodów, by mordować Korfantego. Musiała sobie zdawać sprawę z tego, że zrobienie z niego męczennika jej zaszkodzi. Korfanty za murami więzienia nie był już wtedy groźnym przeciwnikiem, przestał być już wtedy, gdy musiał uciekać z Polski do Czechosłowacji. Nasza prywatna opinia jest natomiast taka, że Korfantego zabiła miłość do Polski. Człowiek, który całe życie o nią walczył, po odzyskaniu przez nią niepodległości wylądował w Twierdzy Brzeskiej, został zmuszony do emigracji, a po powrocie z niej wtrącono go do lochu. W tym sensie sanacja zabiła Korfantego.
Dziś wspominamy Korfantego jako wybitnego polityka. Ale obraz, który wyłania się z jego biografii – i to może dla wielu być zaskakującą refleksją – to obraz polityka przegranego.
W pewnym stopniu tak. Ale na pytania: „co Korfanty wygrał, a co przegrał?” albo „na ile wygrał?” musimy odpowiedzieć sobie sami. Co przegrał? Wielu celów politycznych i życiowych nigdy nie osiągnął. Nigdy nie stanął na czele polskiego rządu, choć dwukrotnie władza ta była na wyciągnięcie ręki. Przegrał, bo musiał uciekać z Polski, bo był więziony w kraju, o który walczył. Ale gdyby nie Wojciech Korfanty, gdyby nie jego szaleńcze marzenie, by Górny Śląsk przyłączać do Polski, to nic takiego w 1922 roku by się nie stało. Mielibyśmy dziś u nas sytuację podobną do tej z Wrocławia, który do Polski został dołączony jako ciało obce, w 1945 roku. To dzięki Korfantemu przez 17 lat najbogatsza część Górnego Śląska należała do Polski. Tego nie odmawiają mu nawet Niemcy, w oczach których Korfanty pozostaje symbolem niemieckiej krzywdy tamtych czasów.