Nawet jeśli zostawimy podejrzane interesy – mamy codzienność pandemii. Może Szumowski przybrać jeszcze smutniejszy wyraz twarzy – z kolei Cieszyński jeszcze życzliwiej się uśmiechać i robić bardziej przepraszające miny – ale fakt jest taki, że obaj biorą część odpowiedzialności za to, że koronawirus szaleje i nawet sezonowo nas nie opuścił, przepisy są niekonsekwentne i nie są egzekwowane, nikt tak naprawdę nie wie, co robić – pisze Marek Twaróg w DZ.
Padnie jeszcze milion słów ze strony propagandy, że w odejściu ministra Łukasza Szumowskiego i jego zastępcy Janusza Cieszyńskiego nie ma podtekstów, ale prawda jest taka, że sam nie wiem: czy lepiej, aby był konkretny powód, czy lepiej, aby go nie było.
Bo jeśli konkretnego powodu nie było, minister był to świetny, a służba zdrowia pracuje idealnie, znaczy to tylko tyle, że Szumowski zamiast przeprowadzać nas dalej przez pandemię, brać odpowiedzialność za swoje decyzje, pokonywać z nami ramię w ramię wszelkie trudności – nudzi się, męczy, a potem ucieka. Gadanie o służbie, politycznym honorze, życiowym wyzwaniu włóżmy tam, gdzie w dzisiejszej Polsce tego miejsce: między bajki. Szczególnie zawiedzeni powinni czuć się tutaj zagorzali miłośnicy ministra Szumowskiego – uwiódł ich przecież wypisaną na twarzy ciężką pracą (pardon: służbą).
Wolałbym więc chyba, żeby konkretny powód był. Maseczki, respiratory, zakupy w dziwnej firmie, potem forsowanie przepisów o bezkarności urzędników – to wszystko powoduje, że mało kto (z wyjątkiem ślepych entuzjastów) wierzy, że Szumowski i Cieszyński ot tak, postanowili w jednym momencie odejść.
Jednak nawet jeśli zostawimy podejrzane interesy – mamy codzienność pandemii. Może Szumowski przybrać jeszcze smutniejszy wyraz twarzy – z kolei Cieszyński jeszcze życzliwiej się uśmiechać i robić bardziej przepraszające miny – ale fakt jest taki, że obaj biorą część odpowiedzialności za to, że koronawirus szaleje i nawet sezonowo nas nie opuścił, przepisy są niekonsekwentne i nie są egzekwowane, nikt tak naprawdę nie wie, co robić.
Że przepisy sanitarne są nieprzestrzegane, bo nawet prezydent RP nie był ich ambasadorem (maseczki). Że pierwsze, majowe, wybory, których nie było, kosztowały nas 70 milionów zł – bo minister zdrowia był decyzyjnie rozmemłany i mówił, co mu kazała partia. Że zapomniano o zakładach pracy, w tym kopalniach, na skutek czego część Śląska jest obszarem zarazy, odciętym od reszty Polski. Że powstał głupi przepis o podziale aglomeracji śląskiej na strefy czerwone i żółte. Że komunikowanie zmian w pierwszych tygodniach pandemii było katastrofalne, a przepisy tworzono na kolanie. Że system – który według Szumowskiego działa – jest w klinczu proceduralnym (decyzje sanepidów, opóźnione kwarantanny, brak testów).
Wreszcie, biorą ministrowie odpowiedzialność za to, że dzieci wrócą do szkół, ale nikt do końca nie wie, jak nauka ma wyglądać. Zakrzyknie ktoś, że to przecież minister Piontkowski od szkół, ale nie – to Szumowski był dyrektorem i prezesem całego projektu pod tytułem „polska wojna z wirusem”. I to on miał to wszystko koordynować.
Ale uciekli. W szczycie pandemii, przed szczytem grypowym i przed początkiem roku szkolnego, który może wiązać się z ryzykiem zdrowotnym. Teraz zamiast sprawami poważnymi, władza znów zajmie się obsadzaniem stołków.
Jedyne pocieszenie jest takie, że sprawiedliwość dziejowa prędzej czy później dosięga słabych urzędników i wypycha ich na aut. Nauczka także dla tych wszystkich figur przy naszym regionalnym korytku.