Szefowa TV Biełsat Agnieszka Romaszewska-Guzy podkreśla, że obecnie praca dziennikarzy na Białorusi jest „wyjątkowo ekstremalna”. W ostatnich dniach zatrzymano tam kilkunastu dziennikarzy i współpracowników Biełsatu. Według Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy reporterzy relacjonujący protesty w Mińsku stali się celem funkcjonariuszy OMON.
„Przez prawie dwie doby nie było żadnych wiadomości o losie pracującego w Mińsku dziennikarza śledczego Stanisława Iwaszkiewicza, autora programu »Wyjaśnijmy to«, zajmującego się m.in. korupcją na Białorusi. W niedzielę wieczorem porwali go z ulicy mężczyźni po cywilnemu, kiedy nagrywał relację spod jednego z lokali wyborczych” – relacjonował Belsat.eu. Wczoraj okazało się, że został zatrzymany, a sąd skazał go na grzywnę w wysokości ok. 1200 zł. Jak podał adwokat Iwaszkiewicza, został on przez funkcjonariuszy pobity.
Polskie redakcje jeszcze przed wyborami prezydenckimi starały się o akredytacje, które pozwoliłyby im na pracę na Białorusi, ale nie zostały im one przyznane. – Oficjalnie komisja akredytacyjna nie mogła się zebrać z powodu zagrożenia koronawirusem – tłumaczy Agnieszka Romaszewska-Guzy.
– Planowaliśmy wysłać tam dziennikarza, ale ze względu na brak akredytacji i obawy o jego bezpieczeństwo zrezygnowaliśmy – mówi Marek Balawajder, dyrektor informacji RMF FM. Natomiast Radio Zet wysłało na Białoruś Piotra Drabika z internetowej redakcji, który we wtorek wrócił do kraju.
Dziennikarze i pozostałe osoby relacjonujący wydarzenia na Białorusi każdego dnia ryzyskują swoim życiem. To dzięki nim możemy zobaczyć, jak reżim Łukaszenki pacyfikuje własnych obywateli #media #belarus @RadioZET_NEWS https://t.co/mlTLnZj7ij
— Piotr Drabik (@piotrdrabik) August 11, 2020
„Dziennik Gazeta Prawna” na czas wyborów miał na Białorusi dwóch dziennikarzy, ale jak informuje redaktor naczelny Krzysztof Jedlak, ze względu na bezpieczeństwo pisali czasowo pod pseudonimami.
Na Białoruś pojechał Maciej Piasecki z OKO.press, mimo nieotrzymania akredytacji, o którą starał się kilka tygodni. W sobotę został zatrzymany w Mińsku, kiedy razem z tłumaczką rozmawiał z jedną z obserwatorek przy lokalu wyborczym. Po kilku godzinach został zwolniony, ale jego tłumaczkę wypuszczono dopiero po trzech dniach. Została oskarżona o utrudnianie pracy komisji wyborczej i opór podczas zatrzymania. Wymierzono jej grzywnę.
Do zatrzymania doszło wczesnym popołudniem 8 sierpnia w Mińsku podczas rozmowy z jedną z obserwatorek wyborów prezydenckich. Maciek Piasecki po kilku godzinach został wypuszczony, jednak jego tłumaczka Anna Shamko wciąż jest przetrzymywana #Białoruś https://t.co/JqVmbaT1yW pic.twitter.com/95qDMYdeUJ
— OKO.press (@oko_press) August 8, 2020
W poniedziałek na Białoruś dotarł moskiewski korespondent TVN Andrzej Zaucha. We wtorkowym wydaniu wieczornych „Faktów” pojawiła się jego pierwsza relacja z Mińska. Wcześniej TVN 24 podobnie jak Polsat News łączyły się telefonicznie z przebywającymi na Białorusi Sławomirem Sierakowskim i Andrzejem Poczobutem.
Korespondenci borykają się nie tylko z szykanami ze strony białoruskich służb, ale też problemami technicznymi wynikającymi z blokowania internetu. Piotr Andrusieczko swoje teksty do serwisu Outriders wysyła SMS-ami.
– Część korespondencji dyktowana jest po prostu telefonicznie – mówi Bartosz Wieliński, wicenaczelny „Gazety Wyborczej”. Dla „GW” z Mińska pracują dziennikarka Wiktoria Bieliaszyn i fotoreporter Jędrzej Nowicki, wspiera ich Hanna Malashenia.
Niektórym redakcjom udaje się omijać blokadę internetu na Białorusi, ale swoje sposoby chcą zachować w tajemnicy.
Uliczne protesty w Mińsku i innych białoruskich miastach wybuchły po niedzielnych wyborach. Władza podała, że urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka zdobył w nich ponad 80 proc. głosów, w co nie wierzą niezależni obserwatorzy i opozycja. Białorusini czują się oszukani przez władzę i protestują na ulicach. Ich demonstracje są brutalnie rozpędzane przez zmilitaryzowaną milicję.