– Gniew prowadzi do ograniczenia umiejętności poznawczych. Będąc wściekłym na to, jak wygląda rzeczywistość i starając się ją zmienić, zamykamy sobie umiejętność słuchania innych i próby zrozumienia ich spojrzenia na rzeczywistość. To z kolei powoduje, że nie jesteśmy w stanie jej opisywać. Nie rozumiemy jej, nie mamy szansy naprawdę poznać – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl Marek Tejchman, zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej”.
W ramach cyklu „7 grzechów głównych dziennikarstwa” pytaliśmy wybranych dziennikarzy, co według nich jest największym przewinieniem tego środowiska. Pytaliśmy, co im się nie podoba w branży, co należałoby zmienić, dokąd jako środowisko zmierzamy. Prosiliśmy, aby przyznali się do własnego, dziennikarskiego „grzechu”, pamiętając o tym, że nikt z nas nie jest bez winy.
Naszym pierwszym rozmówcą był dziennikarz i reportażysta, autor wielu książek, obecnie zatrudniony w tygodniu „Polityka” – Paweł Reszka. Według niego największym grzechem dziennikarzy jest lenistwo.
Kolejny grzech – myślenie stadne – wskazał Michał Szułdrzyński, dziennikarz i publicysta, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”.
O trzecim – uległości – rozmawiała z nami Anna Gielewska, dziennikarka „Wprost”, wiceprezes Fundacji Reporterów oraz stypendystka JSK Knight Fellowship na Uniwersytecie Stanforda.
O czwartym – pośpiechu – dyskutował z nami Mariusz Gierszewski, obecnie były dziennikarz Radia Zet, który zdecydował się odejść z zawodu.
Grzech piąty – pychę – wskazał Krzysztof Berenda, reporter RMF FM.
O szóstym grzechu – upolitycznieniu – opowiadał nam Andrzej Stankiewicz, dziennikarz i publicysta Onetu.
Siódmy i jednocześnie ostatni grzech wybrał Marek Tejchman, zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej” (Infor Biznes).
Grzech siódmy: gniew [MAREK TEJCHMAN]
Marek Tejchman wskazuje, że według niego największym grzechem środowiska dziennikarskiego jest gniew. Jako wadę określa również lenistwo i pychę, ale te cechy omawialiśmy już z poprzednimi rozmówcami.
– O gniewie myślę w kontekście mediów społecznościowych, a szczególnie Twittera. Gniew rozumiem jako bardzo silne emocje, nadreprezentowane w naszym środowisku. Dziennikarze są zaangażowani i wierzą, że pełnią jakąś wyjątkowa misję społeczną. Wierzą, że ich rolą jest walka o określoną prawdę i sprawę , a nie opisywanie rzeczywistości. Są często wściekli, że rzeczywistość nie przystaje do ich oczekiwań i starają się ją zmienić. Mam wrażenie, że to jest wspólne dla każdego z dziennikarskich stad: dla prawicowego, liberalnego, ale i symetrystów, u których jest silna nuta hipokryzji – niezaangażowanie w spór polityczny, szukanie mitycznego porozumienia i walka o tworzenie przestrzeni debaty, to przecież również próba wpływania na otoczenie. Dziennikarzy wścieka, że Polska nie zawsze jest taka, jaka – w ich pojęciu – powinna być i walczą o jej zmianę, zamiast uświadomić sobie, że ich rolą jest tylko opisywanie świata – tłumaczy Marek Tejchman w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl.
Jego zdaniem problemem jest także „pułapka Twittera” – obecność na tej platformie zarówno publicystów, jak i dziennikarzy skłania do nieustannego dzielenia się swoimi opiniami. – Twitter zmusza nas do zajęcia stanowiska. Obserwowałem to przy okazji naszej okładki: „Kobiety do łóżka, nie do polityki”. Ten tytuł opisywał, w jaki sposób uprzedmiotawia się kobiety w polityce, został przygotowany przez dwie redaktorki. Rano dla wielu publicystów ta okładka była neutralna, po południu – wszyscy odczuwali potrzebę zajęcia stanowiska w tej sprawie. Sam widzę ten mechanizm u siebie, myślę: „dlaczego się nie wypowiedziałeś, nie wyraziłeś swojego zdania?”. Spójrzmy prawdzie w oczy: czy każdy musi mieć zdanie na każdy temat? Uczciwie mówiąc, mam poczucie, że na większości tematów jakoś szczególnie się nie znam. Jestem tylko dziennikarzem, a nie ekonomistą, socjologiem czy ekspertem w jakiejś konkretnej dziedzinie. Moim zadaniem, moim rzemiosłem jest próba zrozumienia rzeczywistości i w prosty sposób opisanie jej, umieszczenie w kontekście i przedstawienie czytelnikom czy widzom. Jestem tylko zwykłym dziennikarzem – podkreśla nasz rozmówca.
Dodaje, że Twitter napędza zjawisko tworzenia się sztucznych ekspertów, „znających się na wszystkim”. – Mechanizm ten pokazał Piotr Maciążek, tworząc fikcyjnego specjalistę ds. gazu. Media społecznościowe są oczywiście obecne także w innych krajach, ale to, co wyróżnia Polskę na tle Europy i upodabnia do USA, to bardzo silne emocje, towarzyszące debacie publicznej. Gniew dziennikarzy oślepia, emocje każą im walczyć. Mam wrażenie, że Smoleńsk odegrał w tym zjawisku istotną rolę – stwierdza Marek Tejchman.
Trzy etapy rosnącego gniewu
Pytamy Tejchmana czy według niego rosnący gniew dziennikarzy rzeczywiście zaczął się od czasu katastrofy smoleńskiej, czy jego pierwsze objawy można było zaobserwować już wcześniej. – Zaczęło się od Smoleńska? Rozmawiałam z Pawłem Reszką, według niego czas przełomu to był 2005-2006 rok.
– To przypominało mechanizm rakiety, którą odpalaliśmy krok po kroku, przyspieszając w tym szaleństwie. Początki podziału środowiska, konfliktu i gniewu pojawiły się w latach 2004-2006. Doszło wtedy do wielkiego podziału miedzy PO a PiS, ale przede wszystkim wydarzyło się coś, co jako dziennikarze, ale też jako społeczeństwo nigdy w pełni nie przepracowaliśmy. Weszliśmy do UE, byliśmy w NATO – skończył się pewien społeczny konsensus, dotyczący tego, do czego dążymy. Skończył się wyścig za „wyśnionym Zachodem”. Wtedy jako kraj, ale też jako media nie rozumieliśmy, że stoimy przed decyzją, jak zamierzamy poradzić sobie z nowoczesnością, odpowiedzieć sobie na pytania o naszą tożsamość – uważa wicenaczelny „DGP”.
Drugim, przełomowym momentem dla środowiska dziennikarskiego i jego podziału zdaniem Tejchmana był 2010 rok. – Dla wielu był to moment bardzo osobisty, w którym bezpośrednio dotknęła ich polityka. Pamiętam, jak w dniu katastrofy szedłem korytarzami TVN-u i widziałem ludzi: klęczących i płaczących. Wiele osób straciło bliskich. Trzy dni przed katastrofą robiłem wywiad z Pawłem Wypychem. Do dzisiaj pamiętam tę rozmowę i pożegnanie, kiedy cieszył się, że już wraca do domu. Wymiar osobisty tej katastrofy jest wyjątkowy. W Europie nie było tak wielkiej tragedii, która dotknęłaby zarówno polityków, jak i dziennikarzy. W szczególności dotknęła dziennikarzy prawicowych. Później – ich żal, ból, strata nie zostały – przynajmniej oni tak to odebrali – należycie uszanowane przez państwo. To wywołało smutek i gniew – objaśnia dziennikarz.
Trzecim etapem narastającego gniewu wśród dziennikarzy miał być jego zdaniem 2015 rok, kiedy zmieniła się w Polsce władza i do mediów publicznych zawitała „dobra zmiana”. – Idea III Rzeczpospolitej, która istniała od 1989 roku, a która dla całego pokolenia ludzi w moim wieku, była ważnym kształtującym doświadczeniem – w jakimś sensie runęła. Coś, co było integralną częścią ich samych zanegowano, a to z kolei u tej grupy osób wywołało gniew – podaje kolejny przykład. – Proszę spojrzeć, jak silne są emocje ludzi protestujących przeciwko władzy i jaki przemysł pogardy uruchamiają wobec nich ci sami ludzie, którzy protestowali przeciwko temu, co uważali za przemysł pogardy skierowany na opłakujących Smoleńsk. Widzę te emocje i sam mam problem z gniewem. Jestem ojcem, który chciałby, aby jego dziecko żyło w jak najlepszym kraju. Może to zabrzmi banalnie, ale jestem patriotą i łapię się na tym, że potwornie się wkurzam, martwię, tracę dystans. Jednak gniew utrudnia mi dobrą pracę dziennikarską. Nie powinniśmy angażować się i „ratować demokracji”, nie powinniśmy w gniewie „ratować Polski”. Rolą dziennikarza nie jest zmienianie, naprawianie, poprawianie, a opisywanie. Mam wrażenie, że błąd popełniają też liberalne media. Miały parę tematów, które opisywały na wysokim poziomie emocji. Paradoksalnie zaangażowanie „Gazety Wyborczej” jest w jakimś sensie wygodne dla władzy, bo świetne tematy, które odpala redakcja można zaszufladkować jako dziennikarstwo tożsamościowe – ocenia Marek Tejchman.
Gniew powoduje utratę dystansu i zaślepia
Pytamy, czy przez dobór tematów dziennikarze automatycznie nie zmieniają rzeczywistości, zwracając uwagę na jedne sprawy, a inne pomijając. – Tak, powinniśmy jednak cały czas kwestionować swoje wybory i emocje. Rozumiem, że nie można ich w 100 proc. wyeliminować. Nie jesteśmy robotami, nie jesteśmy w stanie być całkowicie obiektywni. W „Dzienniku Gazecie Prawnej” ludzie kwestionują mój gniew, mają zupełnie inne spojrzenie na pewne tematy, a to powoduje, że mogę spojrzeć na rzeczywistość z innej strony – zaznacza dziennikarz.
Według niego, kluczem do dobrego dziennikarstwa jest również stworzenie zróżnicowanego newsroomu, w którym redaktorzy będą wzajemnie kwestionować swoje oceny i rozumienie rzeczywistości. – Jeśli mamy newsroom, w którym 10 osób zgadza się ze sobą i nie ma nikogo, kto powie, by spojrzeć na sprawę z innej strony, to redakcja traci dystans i kompetencje poznawcze. Sam tracąc dystans, tracę obiektywizm – mówi nam.
Mocnym punktem „Dziennika Gazety Prawnej” ma być też fakt, że w redakcji co pewien czas na kolegium wszyscy się ze sobą kłócą o tematy i przekonania. – To fantastyczne doświadczenie, usłyszeć opinie zupełnie przeciwne do mojej i dostrzec sprawy, które nigdy nie przyszłyby mi do głowy. Być może nie jest to biznesowe opłacalne, bo to dziennikarstwo tożsamościowe świetnie się sprzedaje. Mimo to uważam, że naprawdę dobrze wykonujemy swoją pracę, unikając na przykład apelowania o obronę sądów, tylko opisując, co się z nimi dzieje. Tylko w ten sposób zachowamy wiarygodność – tłumacząc czytelnikom pewne zjawiska, a nie mówiąc im, co mają myśleć. Nie mamy też wpływu, co tak naprawdę interesuje społeczeństwo, nie jesteśmy prorokami – stwierdza.
Pytamy o to, czy emocje nie są często wykorzystywane, ponieważ wpływają na potencjał sprzedażowy medium. – Oczywiście, że wpływają. To choćby przykład historii Fox News. Dziennikarze żyją w swojej bańce, w kraju, gdzie mieszka 40 milionów ludzi, którzy mają realne problemy. Tymczasem my doszliśmy do sytuacji, kiedy poważny publicysta umawia się na „solówkę” przez Twittera. Jednocześnie mamy w przestrzeni publicznej masę wielkich słów o patriotyzmie, padających w szczególności w mediach prawicowych. Za tą zasłoną często ukrywa się chciwość ludzi, którzy wykalkulowali, że opłaca im się taka, a nie inna narracja – komentuje zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej”.
Gniew obok lenistwa i pychy
Wracamy do kwestii gniewu jako grzechu środowiska dziennikarskiego. – Gniew prowadzi do ograniczenia umiejętności poznawczych. Będąc wściekłym na to, jak wygląda rzeczywistość i starając się ją zmienić, zamykamy sobie umiejętność słuchania innych i próby zrozumienia ich spojrzenia na rzeczywistość. To z kolei powoduje, że nie jesteśmy w stanie jej opisywać. Nie rozumiemy jej, nie mamy szansy naprawdę poznać. W ten sposób stajemy się atrakcyjnymi „sparing partnerami” dla naszych publicystycznych przeciwników. Być może nawet dostarczamy rozrywkę ludziom „taplając się w błocie”, ale nie wiedzę. Gniewając się i zajmując się rzeczami, które wywołują emocje, tracimy czas. Kiedyś Twitter pozwalał mi dowiedzieć się, co się dzieje na świecie. Teraz są tam głównie kłótnie – ocenia dziennikarz.
Odnosząc się do poprzednich rozmów w ramach cyklu „7 grzechów głównych dziennikarstwa”, Marek Tejchman stwierdza, że istotną słabością branży jest również wymienione już przez Pawła Reszkę lenistwo oraz pycha (opowiadał o niej Krzysztof Berenda). – Paweł Reszka opowiedział o istocie dziennikarstwa: po prostu idzie się na miejsce wydarzeń i opisuje rzeczywistość. Lenistwo w połączeniu z gniewem jest zgubne dla nas wszystkich. Żyjemy w bańce dziennikarzy sejmowych, twitterowych, a do tego z lenistwa nie wychodzimy do ludzi i na co dzień nie stykamy się z ich problemami. Coraz częściej nie potrafimy po prostu wysłuchać, a później to opisać. Nie da się realizować dobrych materiałów, siedząc za biurkiem, kiedy nie ma czasu, aby pojechać, zapytać, przemyśleć – zaznacza Tejchman.
Podkreśla, że lenistwo – podobnie jak gniew – to także jego cecha, z którą codziennie walczy. – Funkcjonowanie w bańce, niechodzenie do ludzi, niewykonywanie ciężkiej pracy na co dzień . Na szczęście ostatnie trzy lata to czas, kiedy nagradzane i doceniane są rzeczy dosłownie „wyrwane zębami”, takie jak na przykład filmy braci Sekielskich, którzy wykonali niewiarygodnie ciężką pracę. Abstrahując od samej historii, wymagało to też zebrania pieniędzy i całej logistyki, którą zorganizowali zupełnie sami – podkreśla.
Ostatnia wada środowiska – pycha – według wiceszefa „DGP” także łączy się z gniewem. – Pychę rozumiem jako brak szacunku dla odbiorców. Wydaje się nam, że jeśli coś ogłosimy lub zaapelujemy o konkretne działanie, to ma jakieś znaczenie. Większość dziennikarzy to ludzie, którzy ledwo skończyli studia, nie jesteśmy autorytetami. Jesteśmy usługodawcami. Narzekamy, że media nie mają pieniędzy, ale Reszka miał rację – bardzo wiele rzeczy można zrobić, tylko po prostu nam się nie chce – puentuje.
REKOMENDACJA: trzymać dystans
Co należy zrobić, aby poprawić sytuację środowiska dziennikarskiego w Polsce? – Warto szukać innych punktów odniesienia – pozwalają inaczej spojrzeć na rzeczywistość. Nabrać dystansu: osobistego, intelektualnego, geograficznego. Przede wszystkim – choć to banalne – czytać książki, wychodzić z własnej bańki, jeździć i rozmawiać z ludźmi, wychodzić poza własną strefę komfortu. Rozwijać się dla samego siebie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy te kompetencje nam się przydadzą – wymienia redaktor. – Rekomendacje dla mediów? Zastanowienie się i określenie, w jakim miejscu chcemy być jako wydawcy, jaka jest nasza główna wartość i jak ma wyglądać nasz model rozwoju. Historia pokazała, jak szybko można zmonetyzować swój biznes, ale i stracić twarz. Trzeba rozwijać różne źródła przychodów, stawiać na jakościowe treści. Przy całym narzekaniu uważam, że jest przestrzeń do płacenia za treści internetowe w Polsce – komentuje Marek Tejchman.
Jego zdaniem jako środowisko idziemy w złą stronę. – Poziom emocji politycznych z naszej strony doprowadzi nas do katastrofy. Jednocześnie mam wrażenie, że coraz bardziej odpuszczam sobie myślenie o zbawianiu dziennikarstwa. Jestem bardzo przywiązany do tej redakcji i mam nadzieję, że taki model – zajmowania się rzeczywistością i sprawami zwykłych Polaków, a nie emocjami, nakręcaniem politycznego konfliktu – będzie coraz bardziej opłacalny. Na sam koniec ludzie muszą wiedzieć, jak rozliczyć PIT, jak się rozwieźć czy gdzie złożyć wniosek o zasiłek. Polscy czytelnicy chcą czytać ciekawe informacje biznesowe i międzynarodowe. Widzimy, że teksty w których jest wiedza i praca są naszymi silnikami rozwoju. Na sam koniec ludzi nie interesują sprawy na Twitterze, jakieś wewnętrzne spory dziennikarzy – podsumowuje nasz rozmówca.
Puentuje jednak nieco bardziej optymistycznie: – Mimo wszystko, patrząc na nagrody dziennikarskie z ostatnich dwóch lat, premiuje się jakościowe dziennikarstwo. Być może jest jeszcze dla nas nadzieja.
Marek Tejchman od grudnia 2014 roku jest zastępcą redaktora naczelnego „Dziennik Gazety Prawnej”. Wcześniej był związany z TVN CNBC, TVN24 i TVN24 BiS, gdzie w latach 2007-2015 prowadził programy o tematyce gospodarczej i międzynarodowej. Wcześniej pracował m.in. w Polsacie, Radiu TOK FM i Radiu PiN.