Anna Dudzińska odchodzi z Radia Katowice. Symbol świetnego dziennikarstwa, właścicielka jednego z najbardziej rozpoznawalnych głosów śląskiej rozgłośni, nagrodzona – wraz z Anną Sekudewicz – Prix Italia, czyli najważniejszym na świecie wyróżnieniem dla radiowca. To głośny news ostatnich dni, nie tylko na Śląsku i nie tylko w branży dziennikarskiej. Porozmawiałem z nią o dziennikarstwie, przyszłości mediów, cenzurze.
– Nie wytrzymałam, ale uważam, że to właśnie ci, którzy zostają i walczą, mają rację – mówi Anna Dudzińska. Rozmawia Marek Twaróg
Nie wierzę.
Uwierz.
Napisałaś, informując o odejściu: „Sama zaczęłam się cenzurować… To wszystko zaczyna się w głowie, to tam pojawiają się wątpliwości”. Nie wiem, czy wiesz, że „autocenzura” to już tylko krok od dziennikarskiego piekła.
Od pewnego czasu mam wrażenie, że polityka to piekło. Tak weszła w nasze życie, że nieobecna przez jakiś czas autocenzura, związana z poprawnością polityczną, wróciła jak zły sen.
Kiedy zapaliła się tak zwana czerwona lampka?
Przy wywiadzie z profesorem Tadeuszem Sławkiem, którego niedawno pytałam o naszą sytuację po wprowadzeniu kwarantanny. On – zamiast odpowiadać na pytanie o los człowieka w zamknięciu – uporczywie wracał do planowanych na maj wyborów prezydenckich. Widać w tamtym momencie wybory bardzo zajmowały myśli pana profesora. I zaczęłam się wtedy zastanawiać: jeśli zostawię te odpowiedzi, to mój kolega wydawca będzie miał kłopot… A jeśli ja się ograniczam w wywiadzie o kwarantannie, to co będzie, gdy zapytam profesora o kondycję polskiej polityki?
Medioznawcy twierdzą, że jest cenzura instytucjonalna, a nieco niżej redakcyjna – te da się obejść. A najgorzej jest z autocenzurą – to ona waśnie zabija media.
Autocenzura przytrafia się dzisiaj już na poziomie wyboru tematu i doboru gości. Są przecież takie tematy, których lepiej nie dotykać. To zdarza się też w mediach prywatnych i wielokrotnie słyszałam od dziennikarzy śledczych o tematach, które miesiącami nie mogły znaleźć się w gazecie albo w portalu internetowym. Tyle że nie o prywatnych mediach mamy teraz mówić, lecz właśnie o publicznych. Kolejny etap to dobór gości – i tu trafić może nam się ktoś niemile widziany przez szefostwo redakcji. To może nawet być świetny ekspert – ekolog, niekoniecznie polityk. Dopiero trzeci etap to wywiad i możliwość samoograniczania się w zadawaniu pytań albo przemilczaniu niewygodnych kwestii. Trudno rozmawiać, mając z tyłu głowy myśl, że pewne tematy należy pominąć. Do tego trzeba mieć wolny umysł. Naprawdę nie zazdroszczę dziennikarzom mediów publicznych, którzy muszą dziś robić wywiady z politykami.
A robią.
Nie było mnie tutaj przez ostatnich kilka lat i myślę, że nie powinno się opowiadać o nieswoich doświadczeniach. Ale wiem o sytuacjach, które w mediach publicznych nie powinny się zdarzać. Dla mnie ten problem nie jest zarezerwowany tylko dla Radia Katowice. Widzę to jako całość – wszystko, co dzieje się w Jedynce, Trójce, Dwójce i rozgłośniach regionalnych. Te firmy mają innych prezesów, ale problem ten sam – wieloletnie uzależnienie od polityków.
Co konkretnie masz za złe politykom?
Politycy wszystkich opcji kompletnie zaniedbali kwestię mediów publicznych. I ci z lewej strony sceny politycznej, i z prawa, i ze środka. Zupełnie bez wyjątku. Tak pewnie było wygodniej. Żadnej opcji nie zależało na rozwiązaniu kwestii finansowania tych mediów, czego konsekwencją byłoby uniezależnienie od pieniędzy przyznawanych przez rządzących. Nikt nie stworzył czytelnych mechanizmów kontroli, które dałaby gwarancję uwolnienia się nie tylko od polityków różnych opcji, ale i od polityki w ogóle. Pracuję od ponad 20 lat i byłoby oszustwem, gdybym powiedziała, że tylko PiS zawłaszczył sobie media publiczne. Ale jeśli nawet na tym morzu były czasem fale, które sprawiały niemałe kłopoty żeglującym, to teraz mamy do czynienia z tsunami.
Patrzymy na to tsunami i co widzimy? Przykłady proszę.
Proszę bardzo: kilka lat temu Polska była gościem honorowym Targów Książki w Abu Zabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Pracowałam tam wtedy. Przyjechał na te targi wicepremier Piotr Gliński z ekipą polskich dziennikarzy. Nie będę wymieniała redakcji, ale były to gazety głównie prawicowe.
Wiadomo, nie dziwota…
No tak, chciałabym, żeby było inaczej – ale co zrobić – kiedyś jeździli z ministrami reporterzy Gazety Wyborczej i Newsweeka, teraz jeżdżą ci z drugiej strony. Nie poradzimy…
No nie poradzimy. To dalej, co z tym Glińskim?
Minister odpowiadał na nasze pytania i na końcu dopytuję go o to, dlaczego w ekipie polskich autorów nie znalazła się Olga Tokarczuk – nominowana wówczas do Nagrody Bookera – najbardziej znana polska autorka na świecie. Minister spojrzał na mnie i powiedział: „A tak to rozmawiać nie będziemy”. Po czym odwrócił się i odszedł. Po prostu obraził się na dziennikarkę o to, że zadała mu pytanie. Niepojęte. Ale to nie wszystko. Następnego dnia profesor Gliński podszedł do mnie i mówi, że chciałby mnie przeprosić i zaczyna się usprawiedliwiać takimi słowami: „Pani mnie tak wczoraj merytorycznie… w czasie otwarcia wystawy… zapytała o tę wystawę”. „To chyba trudno sobie wyobrazić lepszą sytuację – odpowiedziałam”.
Władza otacza się swoimi dziennikarzami, którzy nie zadają niewygodnych pytań.
No tak, trzeba czytać politykowi w myślach i zadać mu takie pytanie, żeby się przypadkiem nie zdenerwował. A zawsze mi się wydawało, że my jesteśmy właśnie po to, by pytać o to, co najważniejsze.
Zawsze mnie ciekawiło, jak ci najbardziej usłużni dziennikarze rozpoznają, o co można zapytać, a o co nie.
Problem polega też na tym, że dzisiaj politycy ze swoimi mediami czują się na tyle bezpiecznie, że ważnych pytań w ogóle nie oczekują. To jest jakaś ślepa uliczka. Dla mediów i dla polityków. I nie pytaj mnie, dlaczego Olga Tokarczuk była tematem kłopotliwym. Gdybym była naiwna, pomyślałabym: może oni to zauważyli przy aferze z Trójką? Kuba Strzyczkowski, który został nowym dyrektorem programu ma teraz „zagwarantowaną wolność”. Popraw mnie, jeśli się mylę – jeżeli ktoś komuś gwarantuje wolność, to czy tym samym nie przyznaje, że pozostałe media publiczne są tej wolności pozbawione?
Dobre pytanie.
To może ja teraz poproszę, żeby w tym samym przedwyborczym nastroju, nawet tylko na zasadzie dżentelmeńskiej umowy, zagwarantować wolność Jedynce, Dwójce i 17 rozgłośniom radia publicznego.
Jak wiesz, mamy trzy postawy wobec takiej sytuacji w mediach publicznych. Są oczywiście koniunkturaliści, ale tych zostawmy, trudno nazywać ich dziennikarzami. Oraz są ci, którzy protestują i odchodzą. Ogromna większość świetnych ludzi, których znam w mediach publicznych, mówi jednak: „dłużej klasztora niż przeora” i robi swoje, czekając na zmianę. Dlaczego ty nie wytrzymałaś?
Nie wytrzymałam, ale uważam, że to właśnie ci, którzy zostają i walczą, mają rację! Świetni dziennikarze byli w mediach publicznych w czasach, gdy władzę sprawowało SLD, w czasach Platformy i w czasach PiS-u. Politycy są tam tylko na chwilę, dbają o interesy swoich partii. Ale przemijają, a dziennikarze powinni trwać. Tyle że bez ciągłej walki o bezstronność, nic się nigdy nie zmieni. Radiowa Jedynka, Dwójka, Trójka i 17 rozgłośni publicznych to instytucje o długiej tradycji, ośrodki dysput intelektualnych i na poziomie regionu, i poziomie całego kraju. To tam powstają nagradzane na świecie słuchowiska i ukochane przeze mnie reportaże. To tam spotykają się ludzie kultury. Komercyjne media nie mają po prostu czasu na pracochłonne i kosztochłonne programy misyjne. To pewnie brzmi patetycznie, ale ja naprawdę jestem przekonana o kulturotwórczej roli mediów publicznych, której nie można, ot tak, po prostu wyrzucić do kosza. Przez cztery lata patrzyłam na Polskie Radio z oddalenia. Katowice dzieli od Dubaju prawie sześć tysięcy kilometrów i to jest bardzo komfortowa odległość. W tym czasie moi koledzy przyzwyczaili się do pewnych zachowań, przywykli do tego, że margines naszej wolności staje się coraz mniejszy. Może ja to widzę dzisiaj nieco ostrzej niż oni? Usłyszałam kiedyś od koleżanki z pracy – „jak wrócisz, to tego nie wytrzymasz”. Nie wytrzymałam.
Słucham Cię i myślę, że aby odejść, też trzeba mieć odwagę.
Odwagę to mają dziennikarze w Syrii, jak Omar Al Halabi, o którym opowiadała mi ostatnio w reportażu dziennikarka Karolina Baca-Pogorzelska. Albo mój redakcyjny kolega Marek Mierzwiak, który był internowany w czasie stanu wojennego. To jest odwaga. Rezygnuję z pracy, którą kocham, ale mam świadomość, że mój wybór akceptuje rodzina, a przede wszystkim mąż, w którym mam finansowe wsparcie. To komfortowa sytuacja, z której doskonale zdaję sobie sprawę. Każdy podejmuje decyzję za siebie, a ocenianie innych jest naprawdę głęboko niesprawiedliwe.
Dopytam jednak o ten impuls. Z Dubaju, gdzie cztery lata byłaś korespondentką Polskiego Radia, wróciłaś już dobrych kilka miesięcy temu. Coś musiało się wydarzyć, że nagle podjęłaś taką decyzję.
Wiesz, chyba obezwładniła mnie sytuacja z Trójką, a przede wszystkim wypowiedzi polityków. Przewodniczący Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański i minister Piotr Gliński są zdania, że media publiczne mają być przeciwwagą dla Gazety Wyborczej i TVN.
To dość głupia teoria sformułowana chyba przez Jacka Kurskiego. On tak widzi pluralizm mediów. Że jedni piszą tak, inni siak. A nie, że kontrolujemy władzę i w każdym materiale wyważamy rację.
Wiem, że nie mówią tego po raz pierwszy, ale to beznadziejna sytuacja. To jest okradanie społeczeństwa z mediów publicznych. To właśnie w nich powinno chodzić o równowagę i spoglądanie władzy na ręce. Każdej władzy. Chodzi o debatę i integrację, a nie o akcentowanie podziałów. Ja nie chcę być żadną przeciwwagą ani dla jednego, ani dla drugiego prywatnego nadawcy. Faworyzowanie jednej opcji nie przywraca pluralizmu, ale powoduje trwały podział kraju na dwa walczące ze sobą plemiona. Trudno sobie nawet wyobrazić, jakie skutki to przyniesie. Prowadziłam też ostatnio długie rozmowy z dziennikarzami ze Stowarzyszenia Dziennikarzy i Twórców Radia Publicznego, to organizacja, do której należę od dwóch lat. I na szczęście nie jest tak, że ludzie w Warszawie czy Rzeszowie nie próbują zmienić tej sytuacji.
Nie mam najmniejszego zamiaru bronić mediów publicznych, informacje w publicznej telewizji to najgorsza propaganda i robienie ludziom wody z mózgu, za co pracujący tam „dziennikarze” powinni wylecieć z tego zawodu. Ale w rozgłośniach regionalnych radia jest chyba lepiej.
Absolutna zgoda. I muszę podkreślić, że Radio Katowice radzi sobie lepiej niż większość rozgłośni publicznych. Polityce krajowej poświęca się tu stosunkowo niewiele miejsca. I dobrze, w końcu jesteśmy rozgłośnią regionalną. Audycje wielu moich wspaniałych kolegów to klasa sama w sobie.
Audycje o kulturze są świetne. Autorzy są świetni.
To, że zauważasz to, jako osoba z zewnątrz, świadczy o randze pracującej tam ekipy. Tu jest właśnie misja. Ważne rozmowy, audycje o literaturze, reportaże, ale też dużo nowych formatów. Radio ma wspaniałą stronę z podcastami, gdzie słuchacze mogą znaleźć swoich ulubionych autorów, nie tylko w realnym czasie nadawania ich audycji. Co ciekawe, dużą popularnością cieszą się właśnie programy o literaturze i historii, więc naprawdę nie jest tak, że ludzi to nie interesuje. Są też audycje edukacyjne, koncerty, programy, w których uczestniczy publiczność zgromadzona w studiu koncertowym, dużo dzieje się na radiowym YouTubie. Nie zmienia to faktu, że Rada Mediów Narodowych rozciąga swoją władzę na wszystkich dziennikarzy mediów publicznych.
Podróżujesz po świecie, sporo widziałaś, znasz media i dziennikarzy na świecie. Ja stawiam tezę: finansowane przez państwo media publiczne, bez nacisków politycznych i ekonomicznych – nie mają szans nie tylko w Polsce. Bo nie ma kultury politycznej, nie ma konsensusu. Co ty na to?
Więc uważasz, że skoro nie ma takiej kultury politycznej należy wyrzucić misję mediów do kosza? No cóż, ja uważam, że należy wykreować tę kulturę. Paradoksalnie może teraz jest na to szansa. Myślę, że znakomita większość dostrzega, że upolitycznienie publicznych mediów to droga donikąd. Jeśli teraz nie nastąpią zmiany, to obawiam się, że media publiczne rzeczywiście już tego nie przeżyją. Przyjdą następni, którzy wychylą wahadło w drugą stronę. Po drugie, media publiczne zostały zagwarantowane społeczeństwu w konstytucji. Żeby nas zlikwidować, należałoby zmienić ustawę zasadniczą. Wiemy, że wszystko jest możliwe, ale pytanie brzmi: po co? Są eksperci, którzy podkreślają, że wzmocnienie mediów publicznych wyjdzie też na dobre mediom komercyjnym. Tyle że tego nie da się zrobić bez silnych i niezależnych dziennikarzy. Wielu z nas nawet nie wie, że może odmówić wykonania polecenia służbowego „jeżeli oczekuje się od nas publikacji, która łamie zasady rzetelności, obiektywizmu i staranności zawodowej”.
No tak, Anna Dudzińska – idealistka…
Rzetelne, bezstronne dziennikarstwo jest znacznie ważniejsze teraz – w dobie fake newsów. Zmiany następują na całym świecie i nie będę udawała, że radio w dzisiejszym kształcie ma szansę przetrwać. XX-wieczny model mediów całkowicie się zmienił. Może czeka nas stworzenie platformy, na której publikowane treści dostępne będą dla wszystkich w dowolnym czasie? Od tego nie da się już uciec, bo młodzi nie siadają przed telewizorem i nie oglądają programu w sposób linearny, wybierają swoje filmy, dokumenty czy programy muzyczne. Zamiast radia słuchają muzyki i podcastów i żaden nadawca im tych wyborów nie narzuca. Są współtwórcami. Media publiczne w Europie robią dużo, by dogonić te trendy. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie nikt nie udaje, że istnieją wolne media, nie ma nadawcy publicznego. Jest szejk i to on daje pieniądze na programy, jakie chce mieć. Jednak tam też nie da się całkowicie ograniczyć wolności, ani postępu technologicznego. W Dubaju od kilku lat nikt nie może oglądać programu katarskiej Al Dżaziry, bo zamiast planszy znanej nawet u nas telewizji, pojawia się komunikat, że strony tego nadawcy są blokowane. Ale można posłuchać podcastów na kanale Kerning Cultures i znaleźć tam wszystko – od opowieści o Katarze, przez programy, których bohaterki zastanawiają się, co w ich życiu oznaczało założenie hidżabu i pierwsza miesiączka, po opowieści o krojach arabskiego pisma. Wszystko dostępne na żądanie i ludzie tego słuchają.
Anna Dudzińska, zdobywczyni Prix Italia, nagrody Grand Press i Melchiorów – czyli niemal wszystkich laurów, jakie w tym zawodzie można zdobyć – odchodzi z Radia. Wciąż nie wierzę, to jakiś zły sen?
Ale to prawda. Mam nadzieję, że opowieści o dobrze zaprojektowanych budynkach nie znikną z „Dziennika Zachodniego”. Powstaje też książka, której bohaterów spotkałam w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Wszyscy to tak zwani ekspaci i – tak jak ja – pojawili się w Dubaju na kilka albo kilkadziesiąt lat. Może uda się z tych opowieści ułożyć mozaikę nieprawdopodobnie ciekawych losów ludzi, którzy przejeżdżając przez ten kraj wpłynęli na jego losy…
… przerwę Ci. Znasz przypowieść o talentach? Marnować taki głos i wziąć się za pisanie książek w zaciszu? Błagam!
Nie zaniemówiłam, jak widać. Chociaż to jest jedyna dłuższa wypowiedź, poprzez którą komentuję swoje odejście. Jeśli chodzi o radio, to mam nadzieję, że będę współpracować z Darkiem Rosiakiem i jego „Raportem o stanie świata” – to audycja, dzisiaj w formie podcastu, jest marką samą w sobie. W ostatnich dniach spłynęło na mnie morze miłych słów. Zaskakująco dużo również od kolegów z Radia Katowice, których reakcji obawiałam się najbardziej. Niesamowity był też odzew ze strony ludzi z innych rozgłośni w całej Polsce. To świetni fachowcy – jeśli jest jakaś przyszłość przed mediami publicznymi, to właśnie od tych fachowców ona zależy. Wielu z nas ma przeświadczenie, że jeżeli można uratować Polskie Radio, to musi to stać się teraz. Za kilka miesięcy może już być może za późno.
Rozmawiał: Marek Twaróg