Prof. Maria Janion mówi, że „Każdy ma swoją melodię istnienia”. Kazio przygarnął serdecznie to motto do swojej książki: „Moja melodia PRL-u”. Na swoją nutę grał ją każdy z nas, kto wówczas żył. To nie był harmonijny utwór muzyczny. Najczęściej była to nieznośna kakofonia indywidualnych dźwięków.
Kazimierz oczami dziecka widział w Tuczempach, rodzinnej wiosce nad Sanem, okrucieństwa wojny. Także tej na pograniczu polsko – ukraińskim. Krył się z rodziną przed frontem, wyzwolicielami i bandami grasującymi po obu stronach rzeki, wściekłych nienawiścią. Z dalekich Kresów przywędrował na Śląsk, by studiować w dzisiejszym Uniwersytecie Ekonomicznym. I został.
Legenda w dziennikarskim świecie
Brylował w katowickim radiu i przez 1,5 roku był osobistym sekretarzem Edwarda Gierka. Na warszawskie polityczne salony z nim nie poszedł. Wybrał rodzinę i Śląsk. Szefował „Wieczorowi” i Telewizji Katowice, był zastępcą redaktora naczelnego w „Trybunie Robotniczej”.
W TVP nie przeszedł weryfikacji stanu wojennego, ale w 1983 roku ówczesne władze pozwoliły mu powołać do życia tygodnik „Tak i Nie”.
Dotrwał w nim do historycznego przełomu lat 1989/1990. Na ostatnim zjeździe PZPR, z drużyną Mieczysława F. Rakowskiego wyprowadzał sztandar. Był jednym z założycieli Ruchu 8 Lipca – niefortunnej lewicowej alternatywy wobec upadającej partii. Skutecznie próbował sił w biznesie, gdzie wykorzystywał w powodzeniem swoje organizacyjne umiejętności.
Zarzycki nigdy nie krył swoich lewicowych poglądów. Wiem, bo współpracowałem z nim przy „Melodii…”. W naszym duecie nierzadko iskrzyło. Dochodziło do zgrzytów i tonów instrumentalnie mocnych. W finale, na naszą prośbę, do tego utworu dorzucił swój akord prof. Jerzy Rokita – z dbałością o własny, niezależny dźwięk.
Autor miał dużo do opowiedzenia. Snuł swoją historię ciekawie, często prowokując i zmuszając tym samym do ponowienia refleksji nad sprawami, które wydawałyby się już przemyślane i przegadane. Szczególnie dzisiaj, kiedy obowiązuje narracja o totalnej obrzydliwości czasu słusznie minionego i tych, którzy byli w nim zanurzeni. Kiedy tak łatwo wygumkować z historii niewygodne prawdy, lub przerobić je na swoje własne kopyto.
Wkurzył się i pomyślał sobie – kiedy, jeśli nie teraz?
We wstępie swojej książce „Melodia PRL-u” bezpardonowo wyłożył kawę na ławę.
„Za dużo się tego wszystkiego nazbierało. Tych niejasności, wątpliwości, nieścisłości. Niedopowiedzeń. Wszystko ma drugie, albo trzecie dno. Nie ma czasu na rzetelne odpowiedzi. Zresztą – nie padają sensowne pytania. Pytający nie są przygotowani. Nie przejrzeli stosownych dokumentów, nie poczytali, nie pogadali z tymi, co wiedzą. Pytający nie czekają na odpowiedzi.
Wolą spektakl, w którym wszyscy zaproszeni rozmówcy – pożerają się wzajemnie. Nie w zaciszu pakamery, nie na stronie – czynią to na wizji. Z samouwielbieniem. Oblizują się po uczcie. Szykują do następnego skoku.
Zarzut nie dostaje możliwości obrony. Dziennikarstwo profesjonalne, zwieńczone obroną postawionej na wstępie tezy – przestało mieć rację bytu. Odeszło w nicość. Oceny niedawno minionych dziejów denerwują powierzchownością i brakiem rozumnej refleksji. Jakże daleko im do historycznej rekapitulacji wyśmienicie i bezpardonowo dokonanej przez Teresę Torańską! Wiem, bo sam jestem z „Byłych” . Nie mogę się zgodzić z takim biegiem spraw. Byłem jednym z nich. Jednym z tych, którzy przyłożyli rękę do utrwalania tamtego systemu.
Chciałbym, podczas mojego rachunku sumienia, stanąć w jego obronie. Nie tylko dlatego, że przyszło mi w nim żyć – to jeszcze zostałoby mi wybaczone. Nie miałem wszak na to wpływu. Chciałbym podjąć się obrony mojego zaangażowania. Mojej wiary, że był to system jedyny z wówczas możliwych do przyjęcia. Że przyniósł mojej Ojczyźnie, umęczonej, spalonej wojenną pożogą, wiele dobrego.
Niestety – także i złego.
Wiem, jestem adwokatem diabła. A jednak podejmuję się obrony układu, który nie pozostawiał wyboru.
To znaczy – pozostawiał, a równocześnie, w razie niewłaściwego ruchu – wykluczał. Krnąbrnym niepodporządkowanym zamykał usta najczęściej brutalnie. Z drugiej strony wznosił domy, dawał ludziom mieszkania, zapewniał wikt i opierunek.
To prawda, że ze wstrętem i brakiem tolerancji odnosił się do powszechnie wyrażanego pragnienia wolności. Ale zapewniał opiekę lekarską chorym, wysyłał obywateli na wczasy, ułatwiał start pierwszemu pokoleniu młodzieży z miejskich slumsów, familoków i zagubionych daleko wiosek.
Jak to wszystko zważyć i zmierzyć ? I kto miałby tego dokonać?”
Kaziu, żegnaj
Kaziu, Przyjacielu…Długą przeszedłeś drogę wychodząc z zagubionych nad Sanem Tuczemp. Przez wiele lat towarzyszyłem Ci na tym szlaku. Spełniłeś się na nim jako dziennikarz, a przede wszystkim jako mąż Oleńki, ojciec Kiki, Olka i Jarka. Kiedy odeszła ukochana Kika, przyszło Ci zostać ojcowskim patronem Oli i Tomka. Trzymaj się, gdziekolwiek jesteś od ranka 16 kwietnia.