Ministerstwo Zdrowia zakazało wojewódzkim konsultantom medycznym wydawania samodzielnych opinii na temat sytuacji epidemiologicznej, zagrożeń dla kadry medycznej i sposobów zabezpieczenia przed zakażaniem. Uciszanie lekarzy, do których władza nie ma zaufania, oznacza, że dziennikarze będą musieli powoływać się na źródła anonimowe.
„Gazeta Wyborcza” ujawniła treść pisma wiceminister zdrowia Józefy Szczurek-Żelazko do medycznych konsultantów krajowych, którzy mają zobowiązać konsultantów wojewódzkich wszystkich dziedzin medycyny do „zaprzestania samodzielnego wydawania opinii dotyczących koronawirusa SARS-Cov-2”. Opinie mogą wydawać jedynie konsultanci krajowi po uzgodnieniu z ministerstwem i Głównym Inspektorem Sanitarnym. Ma to zapewnić przekazywanie informacji „merytorycznie prawidłowych i jednolitych” i zapobiec „nieuzasadnionemu wzniecaniu niepokoju w środowisku medycznym”.
– Argumentacja, że w ten sposób próbuje się chronić przed dezinformacją i chaosem informacyjnym, jest chwalebna. Ale władza mocno pracowała, żeby osłabić do siebie zaufanie. Skąd mamy wiedzieć, czy minister zdrowia albo dyrekcja szpitala nie chce, by do opinii publicznej nie przedostawały się niewygodne informacje, świadczące choćby o złym stanie ochrony epidemiologicznej czy braku odpowiedniego sprzętu? – zastanawia się Paweł Walewski, dziennikarz „Polityki”.
Zła i niepotrzebna centralizacja
Zdaniem Walewskiego konsultanci są „autorytetami, którzy znają sytuację w swoich województwach i w swoich dziedzinach”. – Nie można odbierać głosu osobom, które zostały po to wybrane, by mieć najbardziej wiarygodne informacje. Decyzja ministerstwa to przykład złej i niepotrzebnej centralizacji. Władza nie ma kompletnie zaufania do przedstawicieli środowiska medycznego – komentuje dziennikarz.
Zdaniem Edyty Żemły z Onetu obecnie w sprawie epidemii panuje „bałagan informacyjny”. – Żeby się nie pogłębiał, rząd zamknął usta osobom, które mogłyby coś powiedzieć. Nie widzę powodu, dla którego one nie miałyby się wypowiadać. To cenzura na raty. Konsultanci to osoby odpowiedzialne, które mają wiedzę. Nie wiem, dlaczego nie mogą dzielić się tą wiedzą ze społeczeństwem, które chce być rzetelnie informowane – argumentuje Żemła.
– To izby lekarskie, a nie ministerstwo powinny pilnować tego, czy lekarze nie wykraczają poza swoje kompetencje i wiedzę opartą na naukowych dowodach – mówi Agata Szczepańska, zajmująca się tematyką służby zdrowia w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. – W czasie kryzysu, gdy rząd podejmuje doraźne działania, tłumacząc je nadzwyczajną sytuacją, ważne jest, by prasa patrzyła władzy na ręce. Rola sygnalistów jest tu bardzo ważna, a próby ich uciszania zawsze budzą podejrzenia – dodaje Szczepańska.
Niespójność może rodzić panikę
Decyzji resortu zdrowia broni Karolina Kowalska z „Rzeczpospolitej”. – Konsultant wojewódzki jest zatrudniony przez organ władzy państwowej. Minister zdrowia ma więc prawo wymagać, by mówił jednym głosem z Głównym Inspektorem Sanitarnym czy konsultantem krajowym. Konsultanci, wydając zalecenia dotyczące na przykład postępowania na szpitalnych oddziałach, powinni mówić to samo, co Ministerstwo Zdrowia. Przekaz dotyczący koronawirusa jest bardzo wrażliwy, każda niespójność może rodzić panikę wśród ludzi – mówi Kowalska.
Jednak Maria Zawała, autorka programu „Kierunek Zdrowia” w TVS, przekonuje, że ministerstwo powinno przede wszystkim dogadać się z konsultantami, a nie utrudniać pracę dziennikarzom. – Cenzurowanie wypowiedzi zawsze źle się kojarzy, choć jestem przekonana, że chaos komunikacyjny w tak kluczowej jak epidemia kwestii także jest nie do przyjęcia. To oczywiste, że konsultanci pracują dla wojewodów, a wojewodowie dla rządu. Mają nad sobą konsultanta krajowego i ministra zdrowia. Powinni mówić jednym głosem i nam dziennikarzom przekazywać informacje w oparciu o najnowszą wiedzę medyczną i spójne wytyczne – mówi Zawała.
Zdaniem Agaty Szczepańskiej z „DGP” po decyzji ministerstwa mediom trudniej będzie uzyskać rzeczową opinię na temat koronawirusa. – Konsultant krajowy jest w danej dziedzinie jeden, a wojewódzkich kilkunastu. Wszyscy pewnie będą się bardziej pilnować i mogą być mniej chętni do rozmów z dziennikarzami. To może doprowadzić do tego, że będziemy szukać rozmówców gdzie indziej: poza gronem konsultantów. Czy to lepiej dla spójności przekazu? – pyta dziennikarka.
Paweł Walewski zaznacza, że dziennikarze informujący o epidemii w dużej mierze opierają się na opiniach lekarzy i konsultantów. – Są najbardziej wiarygodnymi informatorami o bieżącej sytuacji. Fake newsy stanowią niewielki odsetek w porównaniu z kompetentnymi informacjami o tym, co dzieje się w szpitalach i laboratoriach. Ministerstwo Zdrowia takich informacji nie udziela – dodaje Walewski.
Zwolniona za krytykę pracodawcy
W czwartek na Polityka.pl Walewski poinformował, że całkowity zakaz wypowiedzi w mediach (także społecznościowych) na temat zasad funkcjonowania szpitala wprowadził na swój personel Narodowy Instytut Onkologii. „To dość toporna próba kneblowania ust środowisku, które znalazło się na pierwszej linii walki. Wie najwięcej – jest więc rządowi i ministerstwu nie na rękę, by informowało o tym opinię publiczną” – napisał Paweł Walewski. Ze szpitala w Nowym Targu zwolniona została położna Renata Piżanowska, bo na Facebooku skrytykowała swojego pracodawcę za niewystarczającą liczbę maseczek ochronnych (w jej sprawie interweniuje Rzecznik Praw Obywatelskich).
– To karygodne praktyki, które trzeba piętnować. Często dochodzi do tego bezprawnie: kneblujący przekraczają swoje uprawnienia, a kneblowani boją się zaprotestować, bo w starciu z pracodawcą stoją na straconej pozycji, nawet jeśli prawo stoi po ich stronie – mówi Agata Szczepańska z „DGP”.
Czy personel medyczny boi się już rozmów z dziennikarzami? – Pracujemy normalnie, mamy swoje źródła, a jeśli chcą pozostać anonimowe, to Prawo prasowe im to zapewnia – mówi Edyta Żemła.