Czego nie widać

W redakcji fotograficznej PAP są tematy zalecane i te zakazane.

Zaledwie 0,37 sekundy zabrakło Igorowi Sikorskiemu do złota w slalomie w kategorii zawodników siedzących na Mistrzostwach Świata w Narciarstwie Alpejskim paraolimpijczyków, które odbywały się w styczniu br. w Kranjskiej Gorze. Lecz srebro wywalczone przez Igora i tak jest sukcesem. Bartłomiej Zborowski, od 14 lat fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej, radość Igora obserwuje na własne oczy. I oczywiście dokumentuje. Sport to jego zawodowa pasja. Tego dnia, 31 stycznia nie wie jeszcze, że jest to ostatni dzień jego pracy dla PAP. Po południu dzwoni Andrzej Lange, szef działu foto. „Nie przedłużamy z tobą umowy” – obwieszcza. Od jutra.

– Były wcześniej jakieś rozmowy? – pytam Zborowskiego. – Żadnych – odpowiada.

Tego samego dnia podobna wiadomość dociera do trzech jego agencyjnych kolegów: Stacha Leszczyńskiego, Marcina Kmiecińskiego i Jacka Turczyka. Wcześniej z fotografami, którzy nie mieli etatów, ale prowadzili własne firmy, PAP podpisywała umowy na trzy lata. Potem na zaledwie dwa–trzy miesiące. Zarówno Zborowski, jak i Turczyk to fotografowie nagradzani, których zdjęcia były prezentowane na wielu wystawach.

– Element niepewności. Przedłużą czy nie? Takie trzymanie ludzi w ryzach – mówi dziś Jacek Turczyk. Bartłomiej Zborowski w siedzibie PAP więcej się już nie pojawił. – Moja poczta mailowa została natychmiast zlikwidowana. Przepustka też pewnie została zablokowana. Dla PAP przestałem istnieć – mówi. Nikt fotoreporterom nie wyjaśnił powodów zwolnienia. – Prezes stchórzył. Okazało się, że jesteśmy dojnymi krowami, które tylko narażają agencję na koszty – stwierdza Zborowski.

Nawiązuje do wpisu na Twitterze prezesa PAP Wojciecha Surmacza: „Tak się kończy dojenie PAP Foto”.

– Cześć!
– Cześć!
– Umowa mu się kończy? (Firma/aneks na 2 mies./ redukcja kosztów).
– No tak.
– To ten co zarabia XXX?
– 2 x więcej.
– Ale jako to? Nie ma takich stawek.
– Nie moja decyzja.
– Nie przedłużamy. To cześć.

Tak się kończy „dojenie” PAP Foto. https://t.co/sN2jT180aI

— Wojtek Surmacz (@Faworyt) February 1, 2019

Surmacz opublikował go po tym, jak fotoreporter „Dziennika Gazety Prawnej” Maksymilian Rigamonti opisał na Twitterze sposób, w jaki agencja rozstała się z doświadczonymi fotoreporterami. Gdy o sprawie zrobiło się głośno i w obronie zwolnionych Rigamonti napisał list podpisany przez dokładnie 183 osoby z mediów, Surmacz wyjaśniał, że słowo „dojenie” było skrótem myślowym „wynikającym z poetyki Twittera i odnosiło się do nadmiernych wydatków PAP na usługi fotograficzne”.

Wszystkiemu winien Rigamonti

Bartłomiej Zborowski: – Z własnych pieniędzy opłacałem bilety na samolot czy hotele. Dopiero potem agencja mi za to zwracała.

Przyznaje, że czasem koszty były wysokie. Na obsługę mundialu w Rosji najpierw z własnej kieszeni wydał ponad 20 tys. zł, dopiero potem otrzymał ich zwrot. – Dzwonili z redakcji o szóstej rano, wsiadałem w samochód i jechałem. Zawsze wydawało mi się, że moja praca jest doceniana – podkreśla.

– Przy zmianie zasad współpracy nie ocenialiśmy pracy fotoreporterów. Kierowaliśmy się głównie rachunkiem ekonomicznym i racjonalnym zarządzaniem agencją – mówi dziś „Press” Wojciech Surmacz, prezes PAP. – Nieprzedłużenie umowy, jak w każdych relacjach biznesowych, było otwarciem pola do jej renegocjacji. Z wieloma fotoreporterami było podobnie. Większość zdecydowała się na nowe, inne, ale nie gorsze pod względem finansowym dla nich, warunki współpracy – dodaje. – Pewnie można było tę sprawę, jak każdą inną, załatwić inaczej. Ale to chyba normalne, że każdy, kto ma firmę i widzi, że kończy mu się kontrakt, dbając o relacje ze zleceniodawcą, zabiega o przedłużenie umowy – wyjaśnia prezes PAP. Podkreśla, że był gotowy do rozmowy, lecz ani Turczyk, ani Zborowski nigdy z nim na ten temat nie rozmawiali. – Zupełnie niepotrzebnie zaangażował się w to wszystko Maksymilian Rigamonti, wielokrotnie wprowadzając w błąd opinię publiczną co do meritum sprawy. Rozumiem, że chciał pomóc kolegom, ale tak naprawdę zrobił im niedźwiedzią przysługę. Jestem przekonany, że gdyby nie Rigamonti, to panowie Turczyk i Zborowski wciąż pracowaliby w PAP – uważa Surmacz.

– U podstaw mojej decyzji leżała zwykła ludzka solidarność, o której wszyscy zapominamy – ripostuje Maksymilian Rigamonti. – Zostałem tak wychowany, że należy pomagać bliskim, także kolegom po fachu. Chciałem wspomóc tych, którzy są poszkodowani i słabi w tym całym agrosystemie wyzysku.

Łukasz Świerżewski, wiceprezes PAP, mówi, że w agencji od dawna trwały prace nad zmianami zasad funkcjonowania działu foto. – Analizowaliśmy, co działa dobrze, a co należy poprawić – wyjaśnia. Celem było, zdaniem szefów PAP, wprowadzenie synergii. – Zdarzało się, że fotoreporter robił zdjęcia, do których nie było depesz albo odwrotnie. Musieliśmy to zmienić – precyzuje Wojciech Surmacz.

Koniec lewackich zdjęć

Wygląda jednak na to, że pozbycie się doświadczonych fotoreporterów zbiegło się ze zmianą standardów obsługi fotograficznej w państwowej agencji informacyjnej. Jacek Turczyk (w PAP od 1996 roku) tłumaczy to krótko: – Nie liczy się, by zdjęcie było dobre, tylko żeby było politycznie poprawne.

Doskonale pamięta słowa nowego szefa działu foto Konrada Kalbarczyka: „Skończy się robienie tych lewackich zdjęć do »Wyborczej«”.

Był luty 2017 roku. Konrad Kalbarczyk zastąpił na stanowisku szefa PAP Foto Annę Brzezińską-Skarżyńską. Kalbarczyk do PAP przeniósł się z Grupy ZPR Media, gdzie przez siedem lat był koordynatorem zespołu fotografów. – Pokazywał nam, jak mamy pracować. Mówił, że robimy zdjęcia głupie i tendencyjne – opowiada Turczyk.

Maciej Chmiel (w PAP Foto od 2005 do 2017 roku szef serwisu foto; od 2010 równolegle zastępca redaktora naczelnego) zwraca uwagę, że wraz z pojawieniem się Kalbarczyka zaczęły się dziać w redakcji rzeczy, które wcześniej były nie do pomyślenia. – Chodzi o kasowanie zdjęć, które, zdaniem Kalbarczyka, mogły ośmieszać lub prezentować w złym świetle polityków PiS – wspomina Chmiel.

Sytuację w redakcji fotograficznej PAP po dobrej zmianie opisuje inny były pracownik PAP Foto, prosząc o anonimowość: – Patrzyliśmy na zdjęcie i się zastanawialiśmy: obraża czy nie obraża? Przyglądaliśmy się każdej minie. Ośmiesza czy nie ośmiesza? Momentami sięgało to absurdu – przyznaje. Potwierdza, że wcześniej niemal się nie zdarzało usuwanie zdjęć wrzuconych do serwisu. – Dokonywano erraty, zmieniano podpis, ale niezmiernie rzadko usuwano, a jeśli to z powodów technicznych czy prawnych. Po dobrej zmianie znikało nawet kilka zdjęć dziennie – mówi.

Jako miernik absurdu moi rozmówcy wspominają sytuację z lutego 2017 roku, gdy ówczesna premier Beata Szydło opuszczała budynek Prokuratury Okręgowej w Krakowie po przesłuchaniu w sprawie wypadku kolumny rządowej w Oświęcimiu, w którym uczestniczyła. Jacek Turczyk: – Wybuchła afera, gdy okazało się, że na jednym zdjęciu na drzwiach, tuż za panią premier, widać napis „ciągnąć”. Zdjęcie zostało skasowane, bo rzekomo ośmieszało szefową rządu.

Bartłomiej Zborowski pamięta, że Kalbarczyk to zdjęcie pokazywał na spotkaniu z fotoreporterami jako przykład złej fotografii. – Jeśli ktoś ma tylko takie skojarzenia, nie najlepiej to o nim świadczy. Myśląc na takim poziomie, do każdego zdjęcia można się przyczepić – podkreśla Zborowski. Maciej Chmiel pamięta, że usunięto wtedy z serwisu także zdjęcie, na którym premier ma pochyloną głowę. „Żeby nie wyglądało, że wychodzi przegrana” – brzmiało uzasadnienie.

Zdjęcia memogenne

O tym, jakie zasady obowiązują dziś w redakcji fotograficznej PAP, chętniej oczywiście mówią byli pracownicy niż fotoreporterzy wciąż tam będący. Ich koledzy widzą, jak zaciskają zęby i fotografują to, co „agencja weźmie”; jak bez szemrania wypełniają zalecenia kierownictwa, opuszczając aparaty wtedy, gdy fotoreporterzy innych firm właśnie je podnoszą. Krytyka może pojawiać się zresztą z różnych stron.

Podczas spotkania premier Szydło z prezydentem Niemiec Joachimem Gauckiem w czerwcu 2016 roku fotograf PAP zrobił zdjęcie w chwili, gdy prezydent Niemiec już siedział, a Beata Szydło dopiero siadała. Turczyk wspomina, że był wówczas telefon z kancelarii premiera, że „oni sobie takich zdjęć nie życzą”. Fotografem, który zrobił wspomniane zdjęcie, był Kuba Kamiński, który potwierdza: – Była ostra reakcja z KPRM do chyba prezesa lub szefa działu foto bezpośrednio, po której zdjęcie usunięto z serwisu. Fotograf przyznaje, że żadnych osobistych konsekwencji wtedy nie poniósł. – Za poprzedniej władzy zdarzały się podobne sytuacje, łącznie z niezlecaniem tematów niewygodnych dla władzy, ale teraz takie praktyki są o wiele bardziej agresywne. Takim najświeższym przykładem może być dosyć liczny, wcześniej zapowiedziany protest środowisk LGBT przed nuncjaturą, nawołujący do dymisji abp. Marka Jędraszewskiego, który odbył się 7 sierpnia br. i nie był obsługiwany przez fotografa PAP – kwituje Kamiński.

Maciej Chmiel pamięta aferę związaną ze zdjęciem ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza. Widać było na nim ministra idącego przed szpalerem żołnierzy, wśród których stała – uśmiechając się – przyszła rzeczniczka MON mjr Anna Pęzioł-Wójtowicz. „Usunąć!” – brzmiało polecenie Kalbarczyka. – Dlaczego? Jest memogenne – przedstawia ówczesne tłumaczenia Kalbarczyka Chmiel.

Po dobrej zmianie jedne tematy dla PAP Foto stały się bardziej popularne, inne zdecydowanie mniej. – Koncert Rolling Stones w Polsce? To nie był żaden temat. Za to akcję „Różaniec do granic” robiliśmy na bogato – podaje przykłady Turczyk. Zborowski: – Staliśmy się agencją fotograficzną obecnej władzy. Byle konferencja ministra czy nawet wiceministra, a już musieliśmy na niej być.

Zborowski wspomina, że często fotoreporter PAP był na takich konferencjach jedynym fotoreporterem. – Gdy ten czy inny polityk PiS robił trzy konferencje jednego dnia, na wszystkich musiał być nasz człowiek – dodaje.

Były pracownik PAP Foto: – Pytania o obsługę imprez opozycji albo pozostawały w ogóle bez odpowiedzi, albo spotykały się z sarkastycznym i złośliwym komentarzem. Wiele wydarzeń było nazywanych lewackimi czy propagandowymi, na przykład protest w Pałacu Kazimierzowskim na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie grupa osób sprzeciwiała się nowej ustawie o szkolnictwie wyższym.

Spisek z ekooszołomami

Drażliwym tematem są wszelkie protesty i manifestacje.

– Marsze KOD-u należało pokazywać tak, by powstało wrażenie, że uczestniczy w nich niewiele osób. Robiliśmy więc zdjęcia z góry, jak najszersze ujęcia, niedopuszczalne były ciasne kadry – opisuje Jacek Turczyk.

Szczególną uwagę poświęcano Marszom Niepodległości 11 listopada. „Żeby tylko nie wyglądało to na zbiegowisko kiboli” – miał słyszeć od przełożonych jeden z wydawców. Kasowano zdjęcia, na których widać było race, bo takie zdjęcia – jak słyszeli wydawcy – nic do tematu nie wnoszą.

Turczyk wspomina marsz z 2018 roku, gdy w jego trakcie odebrał telefon od wydawcy serwisu foto. – Usłyszałem, że mogę już iść do domu. „Ale jak to, przecież marsz dopiero się rozpoczął” – dopytywałem zaskoczony. Dowiedziałem się, że jeden z przełożonych zrobił awanturę, bo za dużo było zdjęć z racami, a za mało uśmiechniętych rodzin z dziećmi – opowiada.

Zakazanym tematem była wycinka drzew w Puszczy Białowieskiej i związane z nią protesty ekologów. Najlepiej opisuje to sytuacja z poranka 29 sierpnia 2017 roku. Fotoreporter PAP z Białegostoku, gdy tylko dowiedział się, że kilkudziesięciu obrońców Puszczy Białowieskiej przykuło się do drzew i ciężkich maszyn służących do wycinki, postanowił sam – nie czekając na dyspozycje z Warszawy – jak najszybciej dostać się na miejsce. Nie miał wątpliwości, że to jest temat. Podobnie uważały agencje zagraniczne, z którymi współpracuje PAP. Od rana dopytywały o zdjęcia z protestu. Tych jednak nie było. „Tam są chore drzewa, które trzeba wyciąć. Nic się nie dzieje” – słyszał od swoich szefów wydawca, który wówczas pracował w dziale foto PAP. – Ten temat dla nas nie istniał. Każdy, kto się nim interesował, słyszał, że jest w spisku z ekooszołomami – dodaje kolejna osoba, która zmuszona została do odejścia z agencji.

– Jaki sens istnienia ma agencja informacyjna, która nie realizuje tematów, na które jest popyt? – zastanawia się były wydawca.

– Nie znam tej sprawy. Nie było mnie jeszcze wtedy w PAP, Łukasza również – mówi Wojciech Surmacz pytany o relacjonowanie protestów w obronie Puszczy Białowieskiej. – Naszymi klientami są niemal wszystkie media. Jesteśmy z nimi w stałym kontakcie. Jeżeli ktoś jest niezadowolony z liczby lub jakości dostępnych zdjęć, zgłasza to. Wówczas staramy się uzupełniać nasze zasoby – tłumaczy Wojciech Surmacz. I dodaje: – Polska Agencja Prasowa nie może sobie pozwolić, by nie obsługiwać ważnych wydarzeń. Klient płaci, klient wymaga.

A jednak sobie pozwala. Tak na przykład – zdaniem byłych pracowników – było przy okazji wizyty Romana Polańskiego w Krakowie na festiwalu Netia Off Camera w maju 2018 roku. – Na pytanie, czy to robimy, padła odpowiedź: „Jakiś zjazd pedofili i gwałcicieli?” – opowiada były pracownik PAP. – Zdjęć nie robiliśmy, czym zdziwiona była również EPA (European Pressphoto Agency), czyli międzynarodowa agencja fotograficzna, w której PAP Foto jest zrzeszony. Próbowaliśmy przekonywać, że jako agencja musimy dostarczać pełną ofertę, tak, by nasze zdjęcia trafiały do każdego medium. „Jak się nie podoba, nie musicie tu pracować” – to był jeden z argumentów najczęściej powtarzanych przez naszych przełożonych – opisuje Jacek Turczyk. – Słyszeliśmy, że to my pracujemy dla PAP, a nie agencja dla nas – dodaje. (W bazie PAP dostępne są tylko portrety Polańskiego z Krakowa).

Maciej Chmiel: – Tych, którzy zadawali zbyt wiele pytań, pozbyto się. Prawie każde pytanie odbierano jak atak.

Chmiel wspomina, jak od jednego z przełożonych w PAP Foto usłyszał pytanie, czy Turczyk ma dziś dyżur w Pałacu Prezydenckim. – Odpowiedziałem, że zrobił już dwie uroczystości i ma do obsłużenia jeszcze jedną. „To niech ją jeszcze zrobi, ale potem przestań go tam wysyłać” – usłyszałem. Gdy zadał pytanie dlaczego, usłyszał, że Turczyka „w pałacu nie lubią”. Odmówił. „Wysyłam go do pałacu od blisko 12 lat, miej odwagę i sam mu to powiedz” – odpowiedział Chmiel.

Gdy jesienią 2017 roku Chmiel odchodził z PAP (z PAP Foto odszedł w kwietniu), szefem działu foto był już wówczas Andrzej Hrechorowicz, były fotograf prezydenta Andrzeja Dudy, który zastąpił Kalbarczyka. Hrechorowicza w lipcu 2018 roku zastąpił na chwilę ponownie Kalbarczyk, we wrześniu zaś – Andrzej Lange, wcześniej dyrektor fotoedytorów w „Super Expressie”.

Wyszły negatywne instynkty

W lutym br. Jacek Turczyk otrzymał od Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Nagrodę im. Eugeniusza Lokajskiego za fotoreportaż o tematyce sportowej „Rejs”, opublikowany w internecie w grudniu 2018 roku. Obecny na uroczystości fotoreporter PAP Jakub Kamiński uwiecznił na zdjęciu moment, gdy jego były kolega odbiera nagrodę. Zdjęcie trafiło do serwisu PAP. Ale tak szybko, jak trafiło, tak błyskawicznie zostało wycofane. „Tylko przez krótką chwilę było moje zdjęcie w serwisie PAP, jak odbieram nagrodę, bo szef działu foto kazał je czym prędzej usunąć. Tak bardzo działam alergicznie na władze agencji, że nawet z archiwum zniknęło to zdjęcie. Nie wiem, czy się cieszyć, czy smucić, że jestem na indeksie” – napisał na swoim profilu na Facebooku Jacek Turczyk. I dołączył wspomniane zdjęcie z gali, na którym widać znak wodny PAP. Dla Turczyka to dowód, że zdjęcie było dostępne w serwisie agencji. Zdaniem prezesa Surmacza Turczyk na facebookowym profilu opublikował nieprawdziwe i naruszające dobre imię PAP informacje.

„Sytuację ze zdjęciem, którą opisuje Pan Jacek Turczyk wyjaśnię i jeśli miała miejsce, to wyciągnę konsekwencje w stosunku do osób, które są za to odpowiedzialne” – napisał w oświadczeniu prezes PAP.

Dziś pytany, dlaczego zdjęcia zniknęły z serwisu, Wojciech Surmacz potwierdza, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. – Nie będziemy nikogo wskazywać palcem, ale konsekwencje zostały wyciągnięte – zaznacza.

Zdaniem Jacka Turczyka najgorsze jest to, że dobra zmiana wyzwoliła w ludziach negatywne instynkty. – Nie sądziłem, że ludzie mogą na siebie donosić. Że kredyt do spłacenia stanie się wyznacznikiem przyzwoitości, a rata będzie ważniejsza niż solidarność z kolegami – stwierdza.

Fotograf sobie poszedł

Jacek Turczyk i Bartłomiej Zborowski są dziś wolnymi strzelcami. W branży został także Maciej Chmiel. Jest redaktorem naczelnym w agencji fotograficznej East News, ale to o PAP zdarza mu się jeszcze czasem mówić „moje dziecko”. – Przykro jest patrzeć, jak działa obecny system przepływu zdjęć i organizacji pracy w PAP – przyznaje. – Gdy East News, dysponując mniejszymi środkami, jest w stanie dostarczyć zdjęcia szybciej i lepiej wyedytowane – mówi Chmiel. – Często nasze zdjęcia „schodzą” – między innymi w relacjach live portali internetowych – dużo szybciej niż zdjęcia PAP. Tak było na przykład w przypadku uroczystości pogrzebowych Jana Olszewskiego – mówi.

Dobrym przykładem, jak serwis fotograficzny PAP z powodów politycznych przegrywa walkę na dokumentację ważnych wydarzeń w Polsce z innymi agencjami, jest głośny Marsz Równości 20 lipca br. w Białymstoku. Doszło wtedy do starć protestujących przeciwko marszowi pseudokibiców z policją. Wydarzenie było szeroko relacjonowane nie tylko w polskich, ale także światowych mediach. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” publikował zdjęcia z AFP i Reutersa, „La Repubblica” z AFP, „The Washington Post” z AP. W serwisach polskich agencji: Forum, Reporter czy East News dostępne są dramatyczne zdjęcia ilustrujące starcia pseudokibiców z policjantami. Tymczasem w bazie zdjęć dostępnych w Polskiej Agencji Prasowej z tego wydarzenia jest tylko 38 fotografii. Na większości – uśmiechnięci uczestnicy marszu, wyeksponowane niesione przez nich transparenty. Jedynie na czterech widać protestujących przeciwników marszu. Nie ma żadnych zdjęć, na których widać starcia z policją i pobitych ludzi leżących na ulicy. Ot, zwolennicy równości szli, chronieni przez policję, a grupka niezadowolonych im wygrażała…

– Rzeczywiście skromna relacja, biorąc pod uwagę, że nie była to krótka konferencja, tylko rozłożone w czasie dynamiczne wydarzenie – ocenia były pracownik PAP. – Wygląda na to, że ostatnio fotoreporterzy agencji robią niewygodne tematy, ale symbolicznie – dodaje.

Wojciech Surmacz: – Gdyby którykolwiek z naszych klientów nie był usatysfakcjonowany naszymi zdjęciami z tego wydarzenia, na pewno byśmy o tym wiedzieli.

Przyznaje jednak, że jeśli zdjęć ze starć przeciwników Marszu Równości z policją w serwisie PAP było za mało, to „bardzo źle” i podkreśla, że musi to sprawdzić. – Być może fotograf zrobił zdjęcia z części wydarzeń. Uznał, że już wystarczy i sobie poszedł. W takich sytuacjach nie mam bezpośredniego wpływu na pracę fotoreportera. Nie kontroluję na bieżąco pracy fotoreporterów i dziennikarzy. Dostają zlecenia od szefów redakcji. Inna sprawa jak je realizują. Jeśli dzieje się coś nie tak i dostaję na ten temat informację, wtedy reaguję – mówi Surmacz.

Za kilka lat się okaże

Wśród klientów PAP Foto słychać głosy, że opierać się wyłącznie na ofercie agencji nie można. – Wykorzystujemy ich zdjęcia głównie z tak zwanych oficjałek, czyli spotkań prezydenta czy premiera – mówi anonimowo osoba z redakcji, która ma w PAP abonament.

Czarek Sokołowski, zasłużony fotoreporter Associated Press: – Dawniej ktoś mógł nie mieć zdjęcia z jakiegoś wydarzenia, ale nie Polska Agencja Prasowa. Dopiero za kilka lat prawda o ostatnich latach wyjdzie na jaw, gdy okaże się, że wielu zdjęć w agencji po prostu nie ma, bo nie zostały zrobione.
Press

– Gdy za kilkadziesiąt lat ktoś sięgnie do archiwum fotograficznego PAP z obecnego okresu, z całą pewnością nie otrzyma pełnego i obiektywnego obrazu rzeczywistości – potwierdza Bartłomiej Zborowski.

Czarek Sokołowski dostrzega podobieństwa między obecną sytuacją fotografów PAP a tą z lat 70., gdy sam pracował w Centralnej Agencji Fotograficznej.

– W czasach cenzury nikt nie dawał stempla „zakaz publikacji”. Ale wiadomo było, że są tematy zalecane i te zakazane. Dziś, jak rozmawiam z kolegami z PAP, widzę, że jest podobnie – mówi.

Choć tych rozmów, jak dodaje, zbyt wielu nie ma. – Widać, że się boją. Boją się mówić. Boją się, że stracą pracę. Choć to przecież żadna ich wina. Rolą fotoreportera jest wszystko fotografować – podkreśla.

Maksymilian Rigamonti zwraca uwagę, że dział foto w PAP był swoistą kapsułą czasu. – Nie ma wydarzenia po 1989 roku, które nie byłoby odnotowane przez fotografów PAP – zauważa Rigamonti. – Dziś mamy do czynienia z potężną luką. Wydarzenia traktowane są wybiórczo – ubolewa fotoreporter „Dziennika Gazety Prawnej”. Zaś fotoreporter Donat Brykczyński podsumowuje sytuację swoich kolegów w PAP: – Tak źle nie było w PAP chyba jeszcze nigdy. Ludzie boją się własnego cienia. Zresztą jak się nie bać? Turczyk pracował 23 lata, a został zwolniony jednym telefonem – stwierdza Brykczyński.

1 sierpnia br., po siedmiu latach pracy, z Polskiej Agencji Prasowej odszedł kolejny czołowy fotoreporter Kuba Kamiński. – Atmosfera w dziale foto po ostatnich zmianach była dla mnie uciążliwa. To były personalne animozje wycelowane w moją osobę ze strony szefa działu, spowodowane wysłaniem paru niepasujących mu zdjęć. Z tego powodu pojawiała się jedna wielka niewiadoma dotycząca przedłużenia mojego kontraktu w przyszłym roku – opowiada.

Przeniósł się do agencji East News. Przyznaje, że w ostatnim czasie każdy z fotografów PAP czuł i na pewno czuje nadal podświadomą presję autocenzury, bo politycy PiS traktują agencję jak swoje prywatne medium. – Zdarzało się, że dzwonili do redakcji z rozkazami usunięcia nieprzychylnych dla nich zdjęć. Dziś to nikogo już w PAP nie dziwi – potwierdza Kamiński. I jako były już fotoreporter PAP mówi w imieniu wciąż pracujących tam kolegów: – Przecież my nie jesteśmy osobistymi fotografami premiera, prezydenta czy Sejmu. PAP to agencja państwowa, ale nadal prasowa, gdzie pracują dziennikarze i fotografowie starający się przekazywać informacje w jak najbardziej bezstronny i obiektywny sposób, na ile to w dzisiejszych czasach jest możliwe.