Wraz z wejściem do parlamentu skrajnej lewicy i prawicy kończy się sztuczny podział na wrogie sobie ideowo PO i PiS. Trudno jednak stwierdzić, że PiS odniosło w wyborach sukces: to raczej umiarkowany sukces, do którego rękę przyłożyła publiczna telewizja – wyniki wyborów parlamentarnych dla Wirtualnemedia.pl komentują publicyści.
Niedzielne wybory do Sejmu wysoko wygrało Prawo i Sprawiedliwość, otrzymując 8,05 mln głosów, co dało 43,5 proc. poparcia. Na Koalicję Obywatelską oddano 5,06 mln (27,4 proc.), na Lewicę – 2,32 mln (12,56 proc.), na PSL z Kukiz ’15 – 1,58 mln (8,55 proc.), na a Konfederację – 1,25 mln (6,81 proc.). Pozostałe komitety wyborcze uzyskały łącznie 1,09 proc.
PiS-owi nie udało się natomiast utrzymać większości w Senacie – partia rządząca uzyskała 48 mandatów. Natomiast Koalicja Obywatelska będzie mieć 43 senatorów, Polskie Stronnictwo Ludowe 3, a Sojusz Lewicy Demokratycznej – 2, do tego dochodzi czwórka senatorów niezależnych.
Amelia Łukasiak: TVP i Wałęsa to „zderzaki”
Zdaniem dziennikarzy komentujących dla portalu Wirtualnemedia.pl te wyniki to były przełomowe wybory. – Realnie zmieniają wszystko, choć z pozoru nie zmieniają nic, bo PiS wygrał i będzie rządził drugą kadencję. Słuchanie „ze zrozumieniem” wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego podczas wieczoru wyborczego dobitnie to pokazuje. Lider PiS wie, że wraz z wejściem do parlamentu skrajnej lewicy i skrajnej, narodowej prawicy kończy się sztuczny podział na wrogie sobie ideowo PO i PiS. W praktyce oznacza to, że PiS aby utrzymać władzę będzie musiało walczyć ze wszystkimi dotychczasowymi przeciwnikami, ale przede wszystkim z tymi, którzy otaczają PiS ich z prawej flanki – komentuje Amelia Łukasiak (kiedyś m.in. w TVP i TV Puls, dziś w Amacom.tv).
– W tej wojnie PO może stać sie sojusznikiem. Konfederacja – aby zbudować swój brand polityczny – będzie punktowała PiS, pokazując jego zbyt liberalną i proeuropejską twarz. Nakładają się na to wszystko ambicje polityków w samym PiS. Główne starcie będzie szło między ostro konkurującymi ze sobą Ziobro i Morawieckim. Gra jest o wysoka stawkę – przywództwo w PiS po Kaczyńskim – mówi.
Zdaniem naszej rozmówczyni przyszłość Platformy Obywatelskiej jest przesądzona. – Nastąpi jej rozpad. Cześć działaczy zasili szeregi lewicy (Klaudia Jachira) a część szeregi PiS. W obecnym kształcie to środowisko straciło rację bytu. Oczywiście nie stanie się to w ciągu roku ani dwóch. Choć i tego wykluczyć nie można. Podsumowując, scena polityczna się obudziła po kilkunastu latach marazmu. Będzie bardzo burzliwie, ale to idzie w kierunku porządkowania sceny politycznej – jako emanacji poglądów a nie ambicji ambicji liderów -prognozuje.
Amelia Łukasiak uważa, że i TVP i Lech Wałęsa byli w trakcie kampanii wyborczej „zderzakami”. – Rola „zderzaków” jest dobrze opisana. Nie grają strategicznie, tylko taktycznie. Szkoda na nich czasu.
Maciej Myśliwiec: TVP wspierało wyraźnie PiS
Medioznawca Maciej Myśliwiec uważa, że PiS nie odniosło znaczącego sukcesu w wyborach. – Wygrana była bardzo prawdopodobna, ale wszyscy zakładali o wiele lepszy wynik. Utrata większości w Senacie, a także niewielka – mimo ogromnej kampanii – większość w Sejmie nie są wynikiem zadowalającym dla partii rządzącej. Widać to wyraźnie w komentarzach powyborczych.
Według Myśliwca niektóre z wydarzeń w trakcie kampanii – jak wystąpienie Lecha Wałęsy na konwencji PO czy przegrywane w ostatnich dniach w trybie wyborczym procesy pracowników TVP – mogły mieć wpływ na wyniki, ale niezbyt istotny.
– Grupy wyborców w większości były zdecydowane już znacznie wcześniej. Przepływ mógł mieć miejsce pomiędzy partiami w danej części sceny politycznej. Sprawa Lecha Wałęsy mogła mieć wpływ na przejście wyborców w stronę Lewicy, a przegrane procesy TVP przesuwać wyborców w stronę Konfederacji. Niemniej jednak, w mojej ocenie nie było to znaczące. Jeżeli natomiast chodzi o rolę mediów publicznych, to zdecydowanie wspierały one partię rządzącą zarówno pod względem procentowej obecności kandydatów PiS w czasie antenowym, jak i tematów, którymi zajmowali się dziennikarze. Dysproporcja była bardzo duża i mogła mieć znaczenie – analizuje medioznawca.
Rafał Ziemkiewicz: zmiana „izby zadumy” w „izbę zadymy”?
– PiS zwiększył swój stan posiadania o prawie dwa miliony głosów i utrzymał samodzielną większość w maksymalnie dla siebie niekorzystnej sytuacji – tzn. przy podziale mandatów między aż pięć komitetów, nie można nie mówić o jego wielkim sukcesie – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl publicysta „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz.
– Ale jest też przysłowiowa łyżka dziegciu, i nawet nie chodzi tu o Senat, bo to sprawa mało bolesna i w najgorszym razie, jeśli opozycja zdecyduje się zamienić „izbę zadumy” w „izbę zadymy”, będzie mogła tam tylko przewlekać uchwalanie ustaw. Bardzo niemiłą niespodzianką dla PiS jest 1,2 mln głosów dla Konfederacji, której do ostatniej chwili nie traktował poważnie i sądził, że wystarczy ignorować jej istnienie, a resztę załatwi lęk wyborców przed „zmarnowaniem głosu”. To jedna z dwóch zagadek tych wyborów, której nie da się wyjaśnić bez analizy przepływów elektoratu – uważa.
Konfederacja to juz nie „faszysci” tylko porządny anty-PiS. Choroba szalonych profesorów pozbawia stopniowo rozumu, przekonań, uczciwości, aż zostaje tylko czysta nienawiść i resentyment ☠️ https://t.co/FUIY7Sp5l9
— Rafał A. Ziemkiewicz (@R_A_Ziemkiewicz) October 14, 2019
Ziemkiewicz uważa też, że na sukces Konfederacji Janusza Korwina-Mikkego złożyło się kilka działań jej rywali. – Po pierwsze: błędna strategia PiS, na dodatek bardzo niezręcznie realizowana w jego mediach, dała męczeńską sławę partii prześladowanej, cenzurowanej etc. Po drugie w ostatnich tygodniach „wajchowi” strony przeciwnej uznali wyraźnie, że tylko wejście do parlamentu piątej siły może odebrać PiS samodzielną większość. Nagle więc narodowcy i korwiniści przestali być tam przedstawiani jako banda oszołomów, faszystów i wariatów ganiających się z „paradami równości”, ale młodzi, ciekawi ludzie mówiący zdroworozsądkowo o wolności gospodarczej. Media opozycji zdjęły z nich etykietę „obciachu” i to mogło uruchomić przepływ liberalnego elektoratu od PO – wylicza dziennikarz.
– Udało się karkołomna sztuka połączenia tego elektoratu z „antysystemowymi” sierotami po Kukizie i z rozczarowanym elektoratem ultrapisowskim, mówiąc hasłowo, „radiomaryjnym”, który chciał z kolei ukarać PiS za kunktatorskie wycofanie się z zakazu aborcji eugenicznej, odmowę wypowiedzenia konwencji stambulskiej, uległość wobec roszczeń żydowskich czy kapitulowanie przed neobanderowską polityką historyczną. Myślę, że dołączył się do tego elektorat drobnych przedsiębiorców, zirytowany rozdawniczym obłędem w kampanii partii rządzącej, zwłaszcza zapowiedzią podniesienia płacy minimalnej i innych danin – dodaje.
PSL „Platformą drugiego wyboru”
Fenomenem jest też PSL, które zdaniem Ziemkiewicza od zawsze miała elektorat tylko na wsi. – I właśnie utraciło go, w większości na rzecz PiS, a mimo to podwoiło wynik z poprzednich wyborów. Sądzę, że znacznie większy od włączenia Kukiza wpływ na to miało przejęcie rozczarowanego elektoratu po PO, takiego, który chciał głosować przeciwko PiS, ale wolał spokojniejszą, bardziej koncyliacyjną retorykę Kosiniaka-Kamysza od „totalnej” wojny PO – analizuje publicysta „Do Rzeczy”.
– PSL okazał się „Platformą drugiego wyboru”, pozbawioną wad partii Schetyny. Oczywiście, w tym rozczarowaniu miał też swój udział festiwal wtop i wpadek POKO, która popełniła chyba wszystkie możliwe błędy i w strategii, i w samej kampanii. Od chybionej decyzji o stworzeniu koalicji na wybory europejskie i odbudowaniu swoim kosztem SLD, po zaproszenie na ostatnią konwencję Wałęsy i oklaskiwanie jego małostkowych porachunków – dodaje.
Niemniej największym przegranym wyborów okazuje się zdaniem publicysty Platforma Obywatelska. – Nie może też o sukcesie mówić lewica, poza tym, że przetrwała i wróciła do Sejmu, co zawdzięcza głównie błędom Schetyny. Jej wynik to właściwie zsumowany żelazny elektorat SLD i Razem, już bez Wiosny, która okazała sie efemerydą – analizuje Ziemkiewicz.
– Najbardziej śmieszy mnie powrót żelaznych wątków antypisowskiego jojczenia. Jak zwykle, gdy PiS spuszcza opozycji łomot, jej analiza wyczerpuje się na stwierdzeniu, że to przez państwowe media (których przecież „nikt już nie ogląda”) i księża proboszczowie (których „nikt już nie słucha”). Można doprawdy odnieść wrażenie, że nigdy nie rządziła tym „katolickim ciemnogrodem” krytykowana z ambon postkomuna czy Tusk, że TVP jest jedyną telewizją w kraju, i że za rządów poprzednich była ona telewizją par excellence publiczną, obiektywną i niezaangażowaną, a nie częścią propagandowej orkiestry każdorazowo rządzącego układu – kończy dziennikarz.
Dzierżanowski: publiczna telewizja ministerstwem propagandy
Marcin Dzierżanowski, redaktor naczelny tygodnika „Wprost” uważa, że wszyscy żyjemy w czasach permanentnej kampanii wyborczej. – Nic więc dziwnego, że na tę właściwą kampanię poszczególnym partiom jakby już zabrakło pary, energii i pomysłu. Generalnie była to kampania dość nudna i mało zaskakująca, nie było w niej strzałów na miarę „dziadka z Wehrmachtu” czy choćby „kota Sylwestra” z kampanii z pisowskiego klipu wyborczego z kampanii w 2007 roku. Jeśli coś z niej zapamiętamy, to raczej wpadki – takie jak nieudane wystąpienie Lecha Wałęsy na konwencji PO – ocenia.
Dzierżanowski, przekonuje, że wysokie zwycięstwo PiS nie jest efektem kampanii wyborczej partii, lecz transferów socjalnych. –
Swój wpływ miała też naturalnie Telewizja Polska, która jest de facto podległym rządowi ministerstwem propagandy. Największą przegraną jest Platforma Obywatelska, która nie od dziś przeżywa kryzys przywództwa i chyba czas najwyższy, żeby politycy tej partii wyciągnęli z tego wnioski. Jeśli ktoś zatem może mówić o kampanijnym sukcesie, to mniejsze partie – lewica, PSL i Konfederacja. Tak zwane „partie trzecie” zdobyły w sumie prawie 30 proc. głosów, a to może oznaczać początek końca duopolu PO-PiS – podsumowuje naczelny „Wprost”.