Od rzeczy

Paweł Lisicki

Paweł Lisicki, dawniej wyważony publicysta, dziś na okładkach swojego tygodnika nie waha się grać kartą antysemityzmu. A sprzedaż i tak spada.

Gdy w Polsce trwał spór o krzyż, który po katastrofie smoleńskiej stanął na Krakowskim Przedmieściu, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” Paweł Lisicki napisał, że wspieranie obrońców krzyża wzmocni radykalną, antyklerykalną lewicę.

Wytykał, że najwięksi obrońcy krzyża, w tym prezes PiS Jarosław Kaczyński, mogą się przyczynić do laicyzacji polskiego społeczeństwa, jak to się stało np. w Hiszpanii, gdy premierem tam był José Luis Zapatero.

Rozsierdził prezesa: „Boleję tylko nad tym, że z powodu oportunizmu czy radykalnego braku odwagi pewni ludzie, którzy głoszą mocno idee katolickie, a mają czasem duże kłopoty z wcielaniem ich we własnym życiu, posuwają się do bzdur, kłamstw, tego rodzaju obrzydliwości, jak pisanie, że ja jestem winien pojawieniu się zaczątków zapateryzmu w naszym kraju” – ripostował Kaczyński w wywiadzie na stronie internetowej PiS.

Kaczyński pił do tego, o czym głośno było wśród polityków i dziennikarzy: romansie żonatego redaktora Lisickiego.

Grudzień 2016 roku. Paweł Lisicki jest naczelnym „Tygodnika do Rzeczy”. Media publiczne zostały spacyfikowane przez polityków PiS. Tygodnik Lisickiego też służy medialnym wsparciem dla partii rządzącej. On sam skorzystał: dostał w Trójce prowadzenie porannego „Salonu politycznego”. Tego grudniowego dnia jego gościem jest Jarosław Kaczyński. Właściwie nie wiadomo, kto jest czyim gościem, bo prezesowi nie chciało się rano wstawać i jechać na 8 do studia, więc Lisicki pojechał do prezesa na ul. Nowogrodzką dzień wcześniej i nagrał wywiad.

Tym razem żadnego krytykowania, żadnych trudnych pytań. Raczej sugestie, że on i prezes myślą przecież to samo. „Pan prezes nie chce przecież wprowadzać stanu wojennego, he, he” – mówi Lisicki, sugerując, że uważa za śmieszne ostrzeżenia, że Kaczyński ma ciągoty autorytarne.

– Gdyby to był tępy fanatyk, nic by mnie nie dziwiło. Ale Paweł Lisicki jest jednym z nielicznych dziennikarzy prasy prawicowej, z którym utrzymuję kontakt. Bo on nigdy nie podnosi głosu, nie awanturuje się, można z nim rozmawiać. Dlatego dziś, patrząc na niego, mam pewien dysonans – mówi Tomasz Wołek, były naczelny „Życia”.

 INTELIGENTNY ANTYKOMUNISTA

Studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach zastanawiał się, co robić w życiu, gdy w 1991 roku spotkał kolegę z czasów studiów Pawła Ziółka. Ten był szefem działu zagranicznego „Życia Warszawy” i zaproponował Lisickiemu, by wpadł do nich do redakcji. Przyszedł i od razu dostał przydział do działu zagranicznego. Zaczął pisać o krajach afrykańskich, potem przydzielono mu stosunki polsko-niemieckie, w końcu polską politykę zagraniczną.

Niektórzy się dziwili, że nie wybrał kariery naukowej. – Paweł miał takie zacięcie, interesował się filozofią, teologią, sprawami społecznymi – opowiada jeden ze starych znajomych, który jednak nie chce wystąpić pod nazwiskiem.

– Inteligentny, dobrze wykształcony, w redakcji nie było z nim żadnych problemów. Nie najgorzej grał też w piłkę – wspomina Tomasz Wołek, który był wtedy redaktorem naczelnym „ŻW”. – On był antykomunistą, a my obawialiśmy się powrotu komunistów do władzy. Jednak uważaliśmy też za szkodliwy dla Polski rząd Jana Olszewskiego i granie w nim teczkami przez Antoniego Macierewicza – podkreśla Wołek.

ZMIENNY W POGLĄDACH

W 1993 roku przeszedł do „Rzeczpospolitej” kierowanej wtedy przez Dariusza Fikusa. „Rz” miała opinię gazety, w której zwraca się uwagę na standardy profesjonalnego dziennikarstwa. Nie opowiadała się wyraźnie za jedną opcją polityczną. Zasady te w „Rz” starali się utrzymywać kolejni naczelni – nieżyjący już Piotr Aleksandrowicz i Maciej Łukasiewicz oraz Grzegorz Gauden. Paweł Lisicki dostosowywał się do tego. Zaczął od stanowiska sekretarza działu zagranicznego, był korespondentem w Wiedniu, potem sekretarzem redakcji, szefem działu Opinie oraz działu Człowiek i nauka.

– Choć nigdy nie należał do środowiska Dariusza Fikusa – zastrzega Andrzej Stankiewicz, były dziennikarz „Rz”, dziś w Onecie.

Gdy Grzegorz Gauden w 2004 roku został naczelnym „Rz”, mianował Lisickiego swoim zastępcą. Niektórzy się zdziwili, bo Paweł Lisicki nie ukrywał konserwatywnych poglądów, podczas gdy Gaudenowi było bliżej do liberałów. – Paweł był zdyscyplinowany. Na planowaniach toczyliśmy różne dyskusje, ale na koniec ostateczne decyzje podejmował redaktor naczelny, a Lisicki je wykonywał. Pozował na katolickiego intelektualistę z kręgów księdza Józefa Tischnera. Sugerował, że miał z nim partnerskie relacje i prowadził poważne dyskusje filozoficzne – zapamiętał Gauden.

Dziennikarze, którzy wtedy pracowali z Pawłem Lisickim w „Rz”, nie dostrzegali u niego jakichś oznak stronniczości czy szczególnej sympatii do polityków. – Atencji do braci Kaczyńskich wtedy u niego nie zaobserwowałem. Był raczej luźny, choć nieco ugrzeczniony – wspomina Jan Ordyński, wtedy dziennikarz „Rz”, dziś komentator „Przeglądu”.

Tym bardziej że koledzy w „Rz” widzieli, iż katolik i konserwatysta Lisicki w życiu nie zawsze kieruje się takimi wartościami. Do tego właśnie pił Kaczyński rozeźlony komentarzem Lisickiego o obrońcach krzyża. – Pod względem kontaktów damsko-męskich Paweł był bardzo aktywny. Zachowywał się nieco jak sztubak – wspomina były dziennikarz „Rz”.

Wspomina o tym wielu moich rozmówców, bo jak twierdzą, już wówczas do nich dotarło, że Paweł Lisicki potrafi zmieniać swoje deklaracje i postawy tak jak uczucia.

TWÓRCA NIEWYDANEGO DZIENNIKA

Propozycja Michała Sołowowa, jednego z najbogatszych Polaków i ówczesnego właściciela „Życia Warszawy”, była nie do odrzucenia – w 2005 roku Paweł Lisicki odchodzi z „Rz”, by robić dla Sołowowa nowy ogólnopolski dziennik. Zebrał w nim zespół ok. 30 osób, w tym ok. 10 z „Rz”, ale także dziennikarzy z zamkniętego konserwatywnego tygodnika „Ozon” i z „Newsweek Polska”. Numery zerowe ukazywały się z tytułem „24 Godziny”, a potem „Republika”. Dziennik miał konkurować z „Rz” i „Gazetą Wyborczą”.

Po 13 latach oglądam numery „Republiki” z Pawłem Lisickim w jego gabinecie naczelnego „Tygodnika do Rzeczy”. – Dawne, inne czasy – reaguje. W gazecie dominowały materiały informacyjne. Akurat zbliżały się wybory prezydenckie i parlamentarne, lecz w „Republice” nie było agitacji partyjnej. „Platforma pewnie kroczy po władzę. Jeżeli jej popularność będzie rosnąć, Tusk i Rokita mogą nie potrzebować partnera do sprawowania rządów” – pisano. Nic o tym, że może to być zagrożenie dla Polski.

Gdy w wyborach prezydenckich Lech Kaczyński pokonał jednak Donalda Tuska, Paweł Lisicki w komentarzu redakcyjnym (25 października 2005 roku) wychwalał Kaczyńskiego, ale pisał też: „Lider PiS pokonał Tuska, skądinąd przecież bardzo dobrego i kompetentnego kandydata”.

„Republika” nigdy nie weszła na rynek; na początku 2006 roku prace nad nią zostały przerwane. W tym samym czasie Axel Springer Polska szykował się do wydania „Dziennika Polska Europa Świat”. – Do Michała Sołowowa dotarły zerówki „Dziennika” i porównał je z projektem Lisickiego. Okazało się, że „Dziennik” Springera był nowoczesny, a „Republika” wyglądała przy nim sztampowo – mówi osoba, która pracowała przy projekcie Sołowowa.

– Koszty wypuszczenia na rynek naszego dziennika szacowaliśmy na kilkadziesiąt milionów złotych – mówi Paweł Lisicki. – Okazało się, że jeżeli duża część tego rynku miałaby zostać zajęta przez Springera, który wypuścił z gigantycznym rozmachem „Dziennik”, nie mamy szans w tym starciu. Agora w listopadzie 2005 roku wydała tabloidowy dziennik „Nowy Dzień”, który został zamknięty po kilku miesiącach. To nie zachęciło Michała Sołowowa do kontynuowania naszego projektu – tłumaczy Lisicki.

Jak gdyby nigdy nic zaczął więc pisać do „Dziennika”, którego pojawienie się zamknęło jego projekt.

REDAKTOR SELEKCJONER

Po wygranych przez PiS wyborach w 2005 roku polityków tej partii irytowało, że „Rz”, częściowo należąca do państwa, ma tak liberalną linię redakcyjną i często krytykuje nową władzę. A że norweski udziałowiec Orkla Media prowadził wtedy rozmowy o sprzedaży swoich aktywów i wolał nie drażnić państwowego udziałowca, redaktor naczelny Grzegorz Gauden stracił stanowisko. Udziały w Presspublice przejmował brytyjski fundusz Mecom, który też wolał dobrze żyć z nową władzą.

Paweł Lisicki wrócił do „Rzeczpospolitej” – najpierw w roli konsultanta, a we wrześniu 2006 roku został naczelnym.

Ludzie z „Rz” nie poznawali byłego kolegi. – Pierwsze co zrobił, to zdemolował zespół. Wyrzucał tych, z którymi dawniej pracował, i zatrudniał prawicowych dziennikarzy – wspomina Jan Ordyński, który wtedy też stracił pracę. Odejść musieli zastępcy naczelnego Ewa Kluczkowska, Jacek Rakowiecki i Paweł Moskalewicz i ponad 20 innych osób.

Lisicki tłumaczy dziś: – Skoro wydawca domagał się cięcia wydatków, trzeba było je przeprowadzić.

Z drugiej jednak strony, ściągał prawicowych dziennikarzy, m.in. Piotra Semkę, Krzysztofa Feusette, Cezarego Gmyza, Bronisława Wildsteina (gdy ten stracił fotel prezesa TVP), Rafała Ziemkiewicza, Igora Jankego, Piotra Skwiecińskiego, Piotra Nisztora.

Rządząca wtedy koalicja PiS, Samoobrona i Liga Polskich Rodzin dużą wagę przywiązywała do lustracji. „Rz” Lisickiego wspierała w tym rządzących. – W redakcji zmieniła się atmosfera. Pojawili się ludzie, którzy byli zwolennikami lustracji. Pamiętam, jak na kolegium Piotr Semka zaproponował, żeby zlustrować profesorów, a jego pomysł zyskał akceptację. Zaczął się exodus dziennikarzy z „Rzeczpospolitej” – wspomina Wojciech Cieśla, który przeszedł wtedy do „Dziennika”.

– Redaktor naczelny jest jak trener drużyny piłkarskiej, ma prawo dobierania sobie składu, z którym chce wygrać mecz. Ja ten mecz wygrałem: „Dziennik” zszedł z rynku, a „Rzeczpospolita” została – podsumowuje dziś Lisicki. Co do linii gazety też ma wyjaśnienie: – Redaktor naczelny ma swój pogląd na świat i pisma, którymi kieruje, w dużej mierze to wyrażają.

Przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku ówczesny pogląd na świat Pawła Lisickiego wyraziła „Rz” z czołówką: „Murem za PiS” i tekstem, którego bohaterem był sołtys wsi Krzywdy. Na zdjęciu stał obok plakatu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego.

Rodzina byłego naczelnego Dariusza Fikusa nie wytrzymała – w 2009 roku odebrała „Rz” prawo do posługiwania się jego nazwiskiem przy organizowaniu dziennikarskiej Nagrody im. Dariusza Fikusa (przyznawana była od 1997 roku). Nagrodę na dwa lata zawieszono.

PRAWNIK UPRZEDZONY DO SĄDÓW

Sławomir Popowski, m.in. były korespondent „Rz” w Rosji, wyrzucony, gdy Lisicki został naczelnym, napisał potem w serwisie Studioopinii.pl, że nowy szef redakcji miał być gwarantem wykonywania przez „Rz” linii politycznej PiS. Paweł Lisicki pozwał go za to do sądu. Wygrał w pierwszej instancji. Popowski odwołał się i sąd drugiej instancji przyznał mu rację. W uzasadnieniu zauważył, że Lisicki zwalniał dziennikarzy, którzy nie sympatyzowali z PiS, a zatrudniał na ich miejsce dziennikarzy bliskich tej partii.

Paweł Lisicki uważa, że przegrał, bo sędziowie są uprzedzeni do ludzi o konserwatywnych poglądach. – Sądy apelacyjne są obsadzone przez ludzi z klucza towarzysko-politycznego i wygranie w nich procesu przez kogoś o prawicowych, konserwatywnych poglądach jest bardzo trudne – uważa. Dlatego teraz jest zwolennikiem tego, co PiS robi z sądami.

– Dziwiłem się, jak go widziałem w telewizji, gdy w wypowiedziach kluczył w sprawie niszczenia przez PiS Trybunału Konstytucyjnego. Przecież on jako prawnik doskonale wie, że to łamanie prawa – stwierdza Jan Ordyński.

TWÓRCA TYGODNIKA

Pod koniec 2010 roku Lisicki z kolegami z „Rz” rozpoczynają w Presspublice pracę nad tygodnikiem. Dołącza do nich Michał Karnowski. 7 lutego 2011 roku ukazuje się pierwszy numer „Uważam Rze”. Teksty piszą głównie dziennikarze i publicyści „Rz” z zaciągu Lisickiego. On sam zostaje naczelnym tygodnika, a Karnowski jego zastępcą.

Przez pierwsze miesiące główne teksty często dotyczą znanych dziennikarzy spoza środowiska autorów. Na przykład Krzysztof Feusette zarzucał dziennikarzom TVN 24, „Gazety Wyborczej”, a także Tomaszowi Lisowi i Stefanowi Bratkowskiemu, że zrobili kariery, bo manipulując, przymilali się środowiskom liberalnym. Wspólnym elementem takich tekstów w tygodniku Lisickiego było to, że bohaterom nie dawano szansy odpowiedzenia na zarzuty. Z kolei wywiady Michała i Jacka Karnowskich prezentowały inną, nową jakość – o. Tadeuszowi Rydzykowi zadawali pytania w stylu: „Odniósł ojciec wielkie zwycięstwo. Czy się go spodziewał?”. Lisicki zrobił tygodnik prawicowy, krytykujący politycznych przeciwników, w którym zamiast tekstów informacyjnych, pogłębionych analiz czy reportaży dominowały felietony i publicystyka.

Ale czytelnicy ten pomysł na tygodnik kupili. W marcu 2011 roku, pierwszym pełnym miesiącu ukazywania się, „Uważam Rze” miał średnią sprzedaż ogółem 140 tys. egz. – więcej niż „Polityka” (131,7 tys. egz.), „Wprost” (111,2 tys. egz.) czy „Newsweek Polska” (108,8 tys. egz., dane ZKDP).

Sukces „Uważam Rze” nie uratował jednak Lisickiego. Stanowisko naczelnego „Rz” stracił w podobny sposób, jak je dostał. W październiku 2011 roku rządziła już Platforma Obywatelska, odsądzana od czci i wiary przez „Rz”. Spółka Gremi Media należąca do Grzegorza Hajdarowicza skupuje udziały w Presspublice od państwowego udziałowca i brytyjskiego Mecomu. Hajdarowicz odwołuje Lisickiego, a na jego miejsce powołuje Tomasza Wróblewskiego. Lisicki pozostaje jednak naczelnym „Uważam Rze”.

Traci to stanowisko, gdy po wpadce z tekstem „Trotyl na wraku tupolewa” Cezary Gmyz traci pracę w „Rz”, ale Lisicki chce go nadal publikować w „Uważam Rze”. W rozmowie z Wpolityce.pl tak krytykował Hajdarowicza: „Stał się z dnia na dzień uczestnikiem walki politycznej i wciągnął »Rzeczpospolitą« i całe wydawnictwo w niekończącą się awanturę medialną”. Po tym wywiadzie Hajdarowicz 28 listopada 2012 roku zwolnił Lisickiego.

Najpierw zrobił to w normalnym trybie. Jednak gdy Lisicki udzielił też wywiadu „Wprost”, Hajdarowicz zarzucił naczelnemu „Uważam Rze” ujawnienie tajemnic wydawnictwa i wręczył Lisickiemu dyscyplinarkę. Sprawa trafiła do sądu. – Wygrałem wszystkie procesy z Grzegorzem Hajdarowiczem – podkreśla Paweł Lisicki.

Prawie cały zespół „Uważam Rze” w ramach solidarności z naczelnym odszedł razem z nim.

REDAKTOR NIEZŁOMNY

Jak się jednak okazało – niektórzy z prawdziwą solidarnością mieli kłopoty. Otóż dwa dni przed zwolnieniem Lisickiego z „Uważam Rze” na rynku ukazał się dwutygodnik (potem przekształcony w tygodnik) „W Sieci”, przygotowany przez Michała i Jacka Karnowskich (od 2010 roku prowadzili serwis Wpolityce.pl). Musieli więc przygotowywać nowy magazyn jeszcze wtedy, gdy Michał Karnowski był zastępcą Lisickiego w „Uważam Rze”.

Lisicki twierdzi dziś, że żalu do Karnowskich nie ma, mimo że ich działanie było dla niego jak nóż w plecy. – Może nie zrobili tego tak, jak należało to zrobić. Jednak głównym ojcem sukcesu pisma braci Karnowskich był Grzegorz Hajdarowicz, który doprowadził do upadku „Uważam Rze” i wzbudził olbrzymie zainteresowanie nowym tygodnikiem. Bez tego „W Sieci” nie miało szans, bo nie było miejsca na rynku na taki tytuł – analizuje Paweł Lisicki.

Został na lodzie, a Karnowscy zabierali dziennikarzy, którzy pisali do „Uważam Rze”, i przejmowali jego czytelników. – Niektórzy zaczęli pisać do „W Sieci”, bo taka jest rzeczywistość. Ja też miałem przygotowany projekt tygodnika, ale dla nich lepiej było pisać do istniejącej gazety niż takiej, której nie ma – mówi Paweł Lisicki.

Zaczął się rozglądać za kimś, kto wyłożyłby pieniądze na jego nowy tygodnik. Poszło szybko. Do Piotra Gabryela, który był wicenaczelnym w „Uważam Rze”, zadzwonił właściciel Platformy Mediowej Point Group (obecnie PMPG Polskie Media) Michał M. Lisiecki, który wydawał m.in. „Wprost”.

– Piotr Gabryel zadzwonił do mnie i umówiliśmy się z Lisieckim na rozmowę – wspomina Paweł Lisicki. Efektem tej i kolejnych rozmów było uzgodnienie, że Lisiecki wyłoży pieniądze na uruchomienie nowego pisma, a grupa dziennikarzy będzie miała 20 proc. udziałów w wydającej je spółce Orle Pióro.

„Tygodnik do Rzeczy” ukazał się 25 stycznia 2013 roku – promowany jako „Tygodnik Lisickiego”. Do dziś taką nazwę nosi facebookowy profil „Do Rzeczy”. Wydawało się, że będzie to pismo konserwatywne, ale nie agresywne. Skład jego autorów mógł na to wskazywać, pisali tam: Piotr Semka, Piotr Gursztyn, Piotr Zychowicz, a jednym z wicenaczelnych został Andrzej Horubała.

POPULISTA

Co się stało, że tygodnik Lisickiego zaczął się szybko upodabniać do „W Sieci” i grać na tematach, którymi gra też PiS? Czyli na strachu przed uchodźcami, wymyślonym antypolonizmie za granicą, wrogości do mniejszości seksualnych czy antysemityzmie?

– Nie wykluczam, że to rodzaj cynizmu w grze politycznej i rynkowej – mówi Tomasz Wołek.

Rosnący prawicowy radykalizm naczelnego „Tygodnika do Rzeczy” najlepiej obrazują okładki pisma.

2 grudnia 2013 roku – na okładce Jan Hartman z mieczem, Janusz Palikot z rewolwerami, Magdalena Środa z łukiem na tle kolorów tęczy i napis „Inwazja barbarzyńców”. Niżej zajawki tekstów: „Ziemkiewicz demaskuje ideologie rozpusty” i „Terlikowscy: dość homoseksualnej ideologii w szkołach”.

15 września 2015 roku – na okładce zdjęcie muzułmanów i hasło: „To najeźdźcy, nie uchodźcy. Zamknijmy przed nimi granice Polski”. Paweł Lisicki w redakcyjnym wstępniaku straszy: „Wiem tylko, że katastrofa nadchodzi coraz większymi krokami”.

20 czerwca 2016 roku – na okładce ówczesny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz na koniu, w husarskiej zbroi, przebija lancą człowieka w turbanie. I wielki tytuł: „Bitwa o polską chwałę”.

„Dość przerażająca jest ta okładka. Ma charakter chwalenia Macierewicza, wręcz uwielbienia. A z drugiej strony ma w sobie coś z propagandy antyuchodźczej” – oceniła w porannym przeglądzie prasy w Tok FM Dominika Wielowieyska.

– Antoni Macierewicz w stroju husarza to zabawny widok – śmieje się Paweł Lisicki. A poważniejąc, przypomina, że to on krytykował Macierewicza za wprowadzenie apeli smoleńskich i działalność jego podkomisji badającej przyczyny katastrofy w Smoleńsku.

Lisicki mówi, że takie okładki mają spełnić komercyjną rolę, czyli sprzedawać gazetę. – Gazeta nie może abstrahować od ludzi, którzy ją czytają. Pamiętajmy, że taki tygodnik jak nasz jest przedsięwzięciem ekonomicznym. Musi się sprzedać i na siebie zarobić – tłumaczy naczelny. I podkreśla, że wcale nie tak często daje tego typu okładki. – Zdarza się raz czy dwa mrugnięcie oka dalej idące, ale na ogół prezentujemy podejście do rzeczywistości w stonowany sposób – stwierdza.

Jak pokazują dane ZKDP, raczej nie o spektakularny pik sprzedaży naczelnemu chodzi. Numer z Macierewiczem w husarskiej zbroi sprzedał się w 51,5 tys. egz., a średnia sprzedaż w drugiej połowie 2016 roku wyniosła 56,4 tys. egz. Numer z „najeźdźcami” miał lepszą sprzedaż od średniej w drugiej połowie 2015 roku o niecałe 700 egz.

Co charakterystyczne, Paweł Lisicki często mruga okiem do antysemitów.

NIEWRAŻLIWY

23 maja 2016 roku – hasło na okładce „Do Rzeczy” brzmi „Żydokomuna czy chamokomuna”, po jednej stronie starszy Żyd z brodą i w kapeluszu, po drugiej uśmiechający się do niego czerwonoarmista.

Piotr Paziński, redaktor naczelny „Midrasza”, skomentował: „Niebywałe, jak silny jest i bezdennie głupi stereotyp. Od Treblinki minęły już 73 lata – a on wciąż siedzi w głowach, nadal jest dźwignią handlu. Siedzi we łbie tego, który Żydem reklamuje swój zakichany lombard, w głowach tych wszystkich ludzi, którzy w sklepie wieszają sobie żydka na szczęście, w głowie redaktora Lisickiego, który musiał zatwierdzić tę gów(…) okładkę, w głowach jego czytelników”.

26 lutego 2018 roku – na okładce „Do Rzeczy” gwiazda Dawida i tytuł „Atak na Polskę”; to był komentarz na falę oburzenia na świecie i protesty władz Izraela w sprawie nowelizacji ustawy o IPN.

21 maja 2018 roku – na okładce „Do Rzeczy” tytuł „Jak silne jest żydowskie lobby. Czy polski rząd potrafi sobie z nim poradzić” i zdjęcie dwóch osób owiniętych w amerykańskie flagi pośród ludzi we flagach izraelskich.

Lisicki na uwagę, że to antysemici grają hasłem „żydowskie lobby”, mówi, zachowując powagę: – Stwierdzenie „żydowskie lobby” jest neutralne. Tak jak istnieją różnego rodzaju lobby na świecie, tak istnieje też lobby żydowskie, szczególnie silne w Stanach Zjednoczonych.

Pokazuję mu więc, co wyświetla się po wpisaniu w Google tego neutralnego sformułowania. Lisicki patrzy, jak jego tygodnik odnajduje się w towarzystwie takich antysemickich tytułów jak „Wolna Polska” czy Nacjonalista.pl. Patrzy, jak pod tagiem „lobby żydowskie” wyskakują teksty z „Judeopolonią” i „szabesgojach” w tytułach. Ale nie przekonuje go to, w każdym razie tak twierdzi. – My nie piszemy o żydowskim lobby w Polsce, tylko piszemy o żydowskim lobby w Stanach Zjednoczonych. Polscy dziennikarze nie mogą abstrahować od faktu, że takie lobby istnieje – podkreśla. I kwituje naszą dyskusję, że ocenianie takich okładek jako antysemickie jest oznaką nadwrażliwości.

– Kiedyś w Warszawie to się nazywało „bujanie gościa” – mówi Konstanty Gebert, publicysta „Gazety Wyborczej”. – Takie okładki i hasła na nich to wykorzystywanie symboliki żydowskiej do wywoływania w ludziach negatywnych emocji. To jest oczywiste – dodaje.

– Ciekawe, jakie badania rynku oni robią. Z okładek i tekstów wynika, że uważają antysemityzm za ważny element tożsamości swoich czytelników. Dlatego formułują przekaz adresowany do kręgów antysemickich. I robią to nie tylko z wyrachowania – uważa Grzegorz Gauden, były naczelny „Rz”.

– Paweł Lisicki próbuje po prostu intelektualizować. On zajmuje mniej partyjną pozycję niż bracia Karnowscy, ale jest to postawa ksenofobiczna – ocenia Jacek Żakowski z „Polityki”.

Naczelny „Do Rzeczy” ma też inne wytłumaczenie na antysemickie treści w jego mediach: że nie może tłamsić wolności twórczej. Tak właśnie tłumaczy sytuację z 22 lutego br., gdy w serwisie Dorzeczy.pl ukazał się antysemicki rysunek Cezarego Krysztopy. Przedstawiał klęczącego mężczyznę z biało-czerwoną opaską na ramieniu i dwóch mundurowych nad nim celujących z pistoletów w jego głowę – jeden ma na piersiach swastykę, a drugi czerwoną gwiazdę Dawida. Na rysunku był napis „#Polish Holocaust”. W reakcji na to z serwisu swoje logo wycofały Grupa PGE (już wróciło) i serwis Allegro. – Nasz rysownik umieszcza na stronie internetowej kilka rysunków dziennie, ja przecież nie będę każdego badał przed opublikowaniem. To forma wolności artystycznej, z której artysta skorzystał w sposób kontrowersyjny – stwierdza Paweł Lisicki. Broni Cezarego Krysztopy, że jego rysunek był reakcją na film amerykańskiej fundacji „Polish Holocaust”. – Mam nadzieję, że fala krytyki trafiła do serca artysty – mówi.

Nie zareagował też, gdy publicysta „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz w styczniu 2018 roku skomentował na Twitterze narastający po nowelizacji ustawy o IPN konflikt polsko-izraelski: „Przez wiele lat przekonywałem rodaków, że powinniśmy Izrael wspierać. Dziś przez paru głupich względnie chciwych parchów czuję się z tym jak palant”.

To znaczy Lisicki zareagował, ale odwrotnie, niż się spodziewano nawet w jego redakcji. Otóż na początku kwietnia br. wicenaczelny „Do Rzeczy” Andrzej Horubała napisał na Facebooku „Redaktor naczelny tygodnika »Do Rzeczy«, Paweł Lisicki, zabronił mi opublikowania krytycznej opinii o tweecie Rafała Ziemkiewicza, w którym użył on rasistowskiego określenia »parchy«.

Horubała odszedł z pisma.

OSOBOWOŚĆ NIELĘKOWA

Jackowi Żakowskiemu nie przeszkadza, że prowadzi cotygodniowy program „Bitwa redaktorów” w Wirtualnej Polsce z tak ksenofobicznym redaktorem jak Lisicki. – Bardzo dobrze mi się z nim współpracuje. Bezkonfliktowy, łagodny, nie jest fanatyczny. To, co się pojawia w jego tygodniku, już nie robi na mnie wrażenia. Nie dziwię się temu, bo jak się wchodzi do sławojki, to tam śmierdzi – mówi Żakowski. I dodaje: – Większość wyznawców PiS to osobowości lękowe, które się czegoś boją. A Lisicki nie jest osobowością lękową. W jego przypadku jest więcej cynizmu.

– Absolutny cynik – przytakuje Jan Ordyński, który z Lisickim pracował wiele lat.

Andrzej Stankiewicz nie rozumie, dlaczego Lisicki dopuszcza do druku okładki, które mogą zostać uznane za antysemickie. – Paweł Lisicki na pewno nie jest antysemitą. Może bierze się to stąd, że w tym środowisku uważają, że nie ma nic złego w rozmawianiu na przykład o pochodzeniu etnicznym zbrodniarzy komunistycznych. Jednak budowanie takich emocji na okładkach do niczego dobrego nie prowadzi. Im się wydaje, że kontrolują tę dyskusję, ale się mylą. Nad tym nie da się panować – stwierdza Stankiewicz.

Pięć lat temu, robiąc wywiad z Pawłem Lisickim dla „Press”, zapytałem go, co będzie robił za pięć lat. Odpowiedział: „Mam nadzieję, że będę wielkim udziałowcem wielkiego tygodnika, który będzie się sprzedawał w setkach tysięcy egzemplarzy”.

Tak się nie stało. Mimo grania na niskich instynktach „Tygodnik do Rzeczy” nigdy nie wyprzedził pod względem sprzedaży „Sieci”, a w pierwszym kwartale tego roku oba tytuły straciły najbardziej w porównaniu z tym okresem ub.r.: „Do Rzeczy” – 19,5 proc. (do 37 371 egz.), „Sieci” – 24,5 proc. (do 50 168 egz., dane ZKDP). – Jesteśmy postrzegani jako pismo zbliżone do władzy, więc rosnąca niechęć do niej przekłada się na spadki sprzedaży pism prawicowych – tłumaczy Lisicki.

Czyżby myślał już o kolejnym etapie?