7 grzechów głównych dziennikarstwa

Grzech pierwszy: lenistwo [PAWEŁ RESZKA]

Paweł Reszka

– Uważam, że jednym z ważniejszych grzechów w tych zawodzie, popełnianym przez dziennikarzy jest lenistwo. Nie przyznajemy się do lenistwa, żeby je usprawiedliwiać, wymyślamy różne uzasadnienia: system jest zły, szefowie są niedobrzy, że rynek nie taki. Prawda wygląda prosto – wielu rzeczy nam się nie chce – mówi w rozmowie z nami Paweł Reszka, dziennikarz, reportażysta i autor nagradzanych książek.

W ramach nowego cyklu „7 grzechów głównych dziennikarstwa” spytamy siedmiu wybranych dziennikarzy, co według nich jest największych przewinieniem tego środowiska. Spytamy o to, co im się nie podoba, co należałoby zmienić i wreszcie – czy sami przyznają się do jakiegoś „grzechu”. Pierwszym rozmówcą jest dziennikarz i reportażysta, autor wielu książek, obecnie zatrudniony w tygodniu „Polityka”.

Grzech pierwszy: lenistwo. [PAWEŁ RESZKA]

– Kiedyś narzekałem w rozmowie ze śp. Teresą Torańską: „biednych dziennikarzy wyrzucają z pracy”, „rynek fatalny”, „wydawcy głupawi”. A ona na to: „zobacz, ja napisałam najlepszą książkę, kiedy mnie wylali z pracy”. Pomyślałem, że Teresa ma rację, że taki schemat powtarzał się wielokrotnie. W sumie to na początku pracy w zawodzie ważne teksty pisałem w wolnym czasie. O niektórych tematach nawet nie mówiłem swojemu szefowi. Dopiero kiedy go udokumentowałem i wiedziałem, że coś z tego będzie – proponowałem: „Wiesz, może warto się przyjrzeć…”. Jednym słowem była codzienność, „bieżączka” ale dodatkowo coś tam sobie kombinowałem – opowiada w rozmowie z nami.

Dodaje: – Jasne, że codzienność pochłania, w jakimś sensie demobilizuje: „Cały dzień wydzwaniałem jakieś durne komentarze, zrobiłem wywiad, pisałem informacje z agencji, gonili mnie jak psa – i jeszcze mam robić po godzinach? No ile można?”. Można i pewnie trzeba jak się chce „wyskoczyć” z tej „bieżączki”, zająć się czymś większym i fajniejszym. Nikt nam tego nie podaruje. Mówiąc brutalnie: redaktor najczęściej ma w nosie nasze aspiracje. On ma puste kolumny gazety, które musi zapełnić przed deadlinem, bo będzie źle. Masz ten swój rewelacyjny tekst? To dawaj! Nie masz? To siadaj do telefonu i wydzwaniaj komentarze – podkreśla.

Słaba kondycja finansowa mediów

Paweł Reszka odnosi się także do często podawanego argumentu przez zarówno młodych, jak i doświadczonych dziennikarzy – w mediach nie ma pieniędzy, redakcja ma słabą sytuację, zarabia zbyt mało na reklamach.

– Często słyszę, że „tego się nie da i tamtego nie można ”, „na to nie ma pieniędzy”. Rany, ludzie jeździli na reportaże w PRL-u. Kapuściński z marnymi delegacjami z PAP, miał 20 dolarów w kieszeni napisał teksty, czytane do dziś na całym świecie. Kiedy pracowałem w „Tygodniku Powszechnym”, który nie jest najbogatszym pismem, pamiętam, że zderzyłem się z bardzo przyziemnymi problemami. Jestem na Ukrainie, Majdan, koledzy mają „normalne” warunki do pracy: hotel w centrum, wifi. Nic tylko pisać teksty. Sam zresztą byłem do takich warunków przyzwyczajony. Tymczasem „TP” nie miał kasy na hotel. Musiałem mieszkać na przedmieściu, kątem u swojego studenta – opisuje. – Dziwne, ale okazało się, że ma to swoje plusy, że widzę miejsca, gdzie nie ma rewolucji, że rewolucja to jeden mały punkt, a reszta miasta prowadzi w miarę normalne życie. Dawało to bardzo ciekawą perspektywę. Można rzeczy, które wydają się nam z pozoru przeszkodami – jeżeli się tylko chce – przekuć w swój sukces – podkreśla.

– Uważam, że jednym z ważniejszych grzechów w tych zawodzie, popełnianym przez dziennikarzy jest lenistwo. Nie przyznajemy się do lenistwa, żeby je usprawiedliwiać, wymyślamy różne uzasadnienia: system jest zły, szefowie są niedobrzy, że rynek nie taki. Prawda wygląda prosto – wielu rzeczy nam się nie chce – mówi w rozmowie z nami Paweł Reszka, dziennikarz, reportażysta i autor nagradzanych książek.

Rekomendacja: Nie leńmy się, pracujmy

Dziennikarz pytany przez nas, jak się powinno walczyć z lenistwem odpowiada: – Nie leńmy się, pracujmy. Nie szukajmy tanich wymówek. Wszystko da się uzasadnić: nie można, nie da się. Zawsze się da. Mój modelowy przykład: kiedy lekarze-rezydenci organizowali głodówkę w szpitalu dziecięcym w Warszawie – praktycznie w centrum miasta – de facto nie było tam zbyt wielu dziennikarzy, którzy szukali w tym zdarzeniu historii, reportażu. Przyjeżdżali na setki, dzwonili do swoich rozmówców. Niewielu siedziało na miejscu, czasami byłem jedyny, który tam był. Nie mówię o tym, żeby się chwalić. To był racjonalny wybór. Pomyślałem sobie, że jeżeli będę do nich dzwonić, wpadać na chwilę to ryzykuję bardzo dużo. Mogę na koniec nie mieć żadnej historii do opowiedzenia. Siedząc tam przez kilka dni, rozmawiając z nimi, przyzwyczajając ich do swojej obecności zwiększam swoje szanse – uważa.

Podsumowuje: – Generalnie sprawa jest prosta – nie należy ograniczać się do siedzenia w redakcji. Ruszyć się, pójść do miasta, pogadać, poszukać to zawsze jest dobry pomysł.

Zdaniem Pawła Reszki fotoreporterzy zawsze byli bardziej samodzielni od dziennikarzy, bo zmuszało ich do tego życie.

– Nie masz klatki? Nie ma kasy! W końcu rynek tak się popsuł, że redakcje prawie w ogóle nie płaciły za zdjęcia. Ale oni jakoś się nie poddawali – jeździli za absolutnie ostatnie pieniądze, kasę z grantów albo z fotografowania „chrzcin i wesel” w niesamowite miejsca tylko po to, by zrobić zdjęcie. Na granice polsko-litewskie, w zimie na front ukraińsko-rosyjski po to, by zobaczyć jak wygląda. Jak wygląda życie w okopach. Jeździli do szpitali psychiatrycznych gdzieś na Wschodzie, na Majdan. Przywozili kapitalny materiał, okupiony potężnym ryzykiem – i bywało, że nikt od nich nie chciał tego kupić: „Znowu wojna? Daj spokój. Nie masz czegoś innego?” Ale i tak jeździli. Wiedzieli, że nikt im raczej nie powie: „jedź na miesiąc do Jemenu, opłacę ci bilet, hotel i rób mi zdjęcia”. Jeśli chcą dać sobie szansę muszą zaryzykować. No i ryzykują. Okoliczności są jakie są. I my prawdopodobnie ich nie zmienimy. A na pewno nie zmienimy tego narzekaniem. Trzeba czasem zaryzykować, pomyśleć, że nie tylko chodzi o pieniądze, ale by robić to, co potrafimy i lubimy robić. I robić to jak najlepiej – zaznacza Reszka w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.

Najlepszym przykładem dziennikarskiej pracy jest dla niego Åsne Seierstad, która napisała „Księgarza z Kabulu” kiedy wszyscy już wyjechali z Afganistanu, kiedy historia się skończyła.

– Koniec, nie ma wojny. Ona właśnie tam przyjechała, znalazła człowieka, którego znali wszyscy, powiedziała: „chciałabym zamieszkać w twojej rodzinie, chciałabym zobaczyć, jak wygląda twój świat od środka”. Swietłana Aleksijewicz dostała magnetofon i kiedy skończyła studia powiedzieli jej: „jedź rozmawiać z babuszkami, weterankami drugiej wojny światowej”. I jeździła, ale zrobiła to porządnie. Nie przystawiała mikrofonu, nagrała i wyszła. Wracała do tych babć kilka, kilkanaście razy, wyrzucały ją, miały jej dość, nie chciały z nią rozmawiać. Zeskrobywała z nich warstwę heroizmu, mowy-trawy, do której były przez lata przyzwyczajone, ktoś im powiedział, że tak trzeba mówić o wojnie. „Zabiłyśmy wszystkich faszystów, dałyśmy radę, wojna była czymś rewelacyjnym”. Nie była. Była syfem, brudem, krwią, pierwszym okresem, który dostało się w okopie. Były jeszcze dziećmi, kiedy szły na wojnę, nie wiedziały jak fizycznie zachowuje się ich organizm. Wracały na wieś i były wyzywane od kurew, bo co kobieta robi na froncie? Nikogo nie interesowało, że były snajperkami, sanitariuszkami, że ginęły, realnie walczyły. Nie były bohaterkami, wracały i były zwykłymi kurwami. Autorka to wszystko opisała na podstawie rozmów z nimi, nie robiąc nic nadzwyczajnego: jeżdżąc od jednej babci do drugiej babci z magnetofonem – opisuje.

Według niego historia Teresy Torańskiej była dokładnie taka sama: próbowała się umówić z jednym i z kolejnym rozmówcą – wiele razy bezskutecznie.

– Oni odmawiali, ale ona się nie poddawała i napisała książkę „Oni”, która była absolutnym przełomem. Była przekonana, że nigdy nie ujrzy światła dziennego, że nikt nigdy nie będzie chciał tego wydać. Oni też byli o tym przekonani. Gdyby jednak Torańska mówiła: „Jezu, czy ktoś mi to wyda?” lub „Co ja z tym wszystkim zrobię?” – nic takiego nie miałoby miejsca – zaznacza dziennikarz.

O sobie: mam świadomość, że człowiek jest leniwy

Paweł Reszka podkreśla, że „jak każdemu, często bardzo mu się nie chce, ale ma świadomość, że człowiek jest leniwy i walczy z tym”. –

Jestem też człowiekiem zaprawionym w bojach z lenistwem. Kilka lat mieszkałem z dala od redakcji w Moskwie, gdzie rytm dnia i to, czy zrobię coś wartościowego zależał ode mnie. Pewnego razu zauważyłem, że idę do biura w szlafroku. Było na drugim końcu mieszkania, więc pomyślałem, że to bardzo niebezpieczne. W szlafroku przejrzysz agencje, za oknem zimno… może lepiej nigdzie nie wychodzę, może zrobię jakiś ogólny, polityczny temat. Pomyślałem sobie, że to dobra droga, żeby się stoczyć, żeby nic nie robić. Zastosowałem proste triki, by oszukać samego siebie: do biura chodziłem ubrany, ogolony, w butach, żeby oddzielić życie prywatne od zawodowego. W „Tygodniku Powszechnym” też byłem z daleka od redakcji. To daje wewnętrzną dyscyplinę – opowiada.

Wychowywał się w „cieplarnianych warunkach, czyli w starej, dobrej >>Rzeczpospolitej<<”.

– Realnie w redakcji wystarczyło wykonywać zlecone zadanie od A do Z, aby bardzo dobrze funkcjonować. Znam wielu dziennikarzy, którym to wystarczało. Mieli swoją „działkę”, swoich informatorów, swoje newsy. Byli bardzo przydatni, potrzebni. No, ale rzadko kto przychodził do nich z prośbą: „Słuchaj potrzebuję reportażu, wiesz takiej human story” albo „Oni tam się zabijają, trzeba to opisać, opowiedzieć”. W sumie to logiczne. Dlaczego ktoś miałby zaryzykować? „Jaki reportaż? Przecież on pisze o budownictwie lądowym!” No więc, jeśli nie chciałeś pisać całe życie o budownictwie lądowym to musiałeś przekonać redakcję, że masz ochotę robić coś innego. A najlepszym sposobem na przekonanie redaktora jest przyniesienie mu tekstu. Wtedy masz szansę, że włożą cię na inną półkę: „A ten to pisał już jakieś obrazki. To może niech on pojedzie, skoro nie ma nikogo innego” – kończy Reszka.

________________________________________________

Paweł Reszka to dziennikarz polityczny, reporter. W latach 2003-2006 był korespondentem zagranicznym dziennika „Rzeczpospolita” w Moskwie. Później szefował działowi śledczemu w „Dzienniku. Polska Europa Świat” (2006 – 2009), a w latach 2013-2017 pracował w redakcji „Tygodnika Powszechnego”.

Od lutego 2017 roku był dziennikarzem „Newsweek Polska” wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska. Teraz jest szefem działu krajowego tygodnika „Polityka”.

Jest m.in. laureatem Nagrody im. Dariusza Fikusa za 2005 rok czy Nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego za cykl tekstów o katastrofie smoleńskiej (wspólnie z Michałem Majewskim). Dwukrotnie został nagrodzony w plebiscycie „MediaTory”, w którym głosują studenci dziennikarstwa z całej Polski. Jego poprzednia publikacja „Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy” była nominowana do nagrody „Bestseller Empiku”, a „Mali Bogowie 2” do Nagrody Radia Zet.

W swojej karierze opublikował także m.in. „Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy” oraz wspólnie z Michałem Majewskim: „Daleko od Wawelu” i „Daleko od miłości”. Jeden z założycieli Fundacji Reporterów – organizacji dziennikarskiej, która promuje dziennikarstwo śledcze oraz szkoli studentów i młodych adeptów zawodu, organizując warsztaty i spotkania.

Jak wynika z naszych informacji, szefostwo „Polityki” miało już przeprowadzać rozmowy z Pawłem Reszką na temat jego przejścia do redakcji przy Słupeckiej 6. Dziennikarza obowiązuje jednak trzy miesięczny okres wypowiedzenia, który za porozumieniem stron być może uda się skrócić. Oficjalnie Paweł Reszka nie chce potwierdzać zmiany redakcji.

W rozmowie z nami powiedział, że „miejsce pracy nie ma dla niego znaczenia”. – Robię swoje, bez względu na redakcję – mówił nam Reszka.

O pracy dziennikarza, o tym, co boli środowisko dziennikarskie; w jakim punkcie znajdują się media w Polsce – o tym możecie przeczytać w wywiadzie publikowanym w Wirtualnemedia.pl.