Tak właśnie działała kiedyś bezpieka, prowadząc swoją grę; oskarżała i upokarzała, by strachem i szantażem zmusić tych ludzi do robienia czegoś, z czym oni głęboko się nie zgadzali – do pisania donosów na kolegów.
To w jakimś sensie też są ofiary czasów stalinowskich. Z piękną przeszłością wojenną i wielką odwagą, byli łamani przez ubeków jak zapałki. Dlaczego? Bo Niemcy łamali kości, a ubecy – duszę. Piszę o tym w tekście „Kto donosił na Wilhelma Szewczyka”.
Po co w ogóle wracam do tej mrocznej historii…? Bo ona żyje w archiwach IPN-u swoim życiem i stamtąd nie da się jej wymazać. Ta przeszłość jest jak najgorsze więzienie, z którego Popiołek, Broszkiewicz czy Surówka zapewne chcieliby już wyjść. Każda kara kiedyś się kończy. Wierzę, że nie spadną z piedestału swoich zasług dla nauki czy kultury. To był epizod w ich twórczym życiu, choć naganny. Być może ich losy pomogą nam lepiej zrozumieć te straszne czasy, które wymuszały na ludziach wyparcie się własnych ideałów, własnej przeszłości, a często także swojej rodziny. Ilu z nas byłoby wtedy bohaterami?
Wracam do tej przeszłości również dlatego, że Ślązak Wilhelm Szewczyk, pisarz i społecznik, zasługuje na sprawiedliwą ocenę swojego życia. Z dzisiejszej perspektywy tajne doniesienia o nim przedstawiają go w innym świetle, niż chce wojewoda śląski, usuwając Szewczyka w cień.