Casus Piotra Niewiechowicza – zaniepokojeni dziennikarze, skonsternowani autorzy i trochę gorzkiej prawdy o mediach

Piotr Naimski

Piotr Maciążek i Jakub Wiech z portalu Energetyka24.com, autorzy głośnej prowokacji dziennikarskiej polegającej na wykreowaniu nieistniejącego eksperta, konsternacją reagują na komentarz w tej sprawie ministra Piotra Naimskiego o „zaprzestaniu istnienia w sektorze”. Dziennikarze z niepokojem odbierają słowa polityka. Trwająca od ponad tygodnia dyskusja o kimś, kto nigdy nie istniał, obnaża także bolączki trawiące media w dobie informacji instant.

Sprawa dziennikarskiej prowokacji Piotra Maciążka i Jakuba Wiecha od kilku dni elektryzuje media. Dziennikarze portalu Energetyka24.com postanowili sprawdzić czujność redakcji i polityków wobec osób chcących wykreować się na ekspertów w danej dziedzinie. W tym celu stworzyli profil na Twitterze oraz skrzynkę pocztową dla Piotra Niewiechowicza – nieistniejącego specjalisty ds. polityki energetycznej. W ciągu zaledwie kilku miesięcy „pracy” ekspert zdobył zaufanie mediów specjalistycznych i polityków, zarówno tych reprezentujących obóz rządzący, jak i opozycję.

– Działając tylko za pośrednictwem konta na serwisie Twitter i skrzynki mailowej, nasz ekspert był w stanie zdobyć wrażliwe i niepubliczne informacje dotyczące jednej z najważniejszych inwestycji w historii Polski, opublikować kompletnie niemerytoryczny tekst, otworzyć sobie możliwość przekazania jednemu z liderów opozycji manipulacyjnych materiałów oraz nawiązać kontakty z wieloma przedstawicielami branży energetycznej – opisują Maciążek i Wiech.

Okazało się, że nieistniejącemu ekspertowi dał wiarę także Piotr Naimski, rządowy pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. Osoba z jego otoczenia korespondowała z Niewiechowiczem, co więcej, przekazywała mu wrażliwe dane o gazociągu Baltic Pipe – strategicznej z punktu wiedzenia interesów naszego kraju inwestycji. Komentarz polityka na temat eksperymentu dziennikarzy Energetyki24 pojawił się tydzień po tym jak opisali go autorzy. Naimski do sprawy odniósł się w audycji rozgłośni katolickich „Siódma 9”.

– Pan redaktor Maciążek, który chciał być do tej pory dziennikarzem zajmującym się sektorem energetycznym i być traktowany jak ekspert w tej dziedzinie, przesunął się do dziennikarstwa, które śledzi sensację, prowokuje i jest niepoważne – ocenił Naimski. – Sądzę, że zarówno jego portal, jak i on sam przestaną istnieć w sektorze – dodał polityk. – Apeluję do zdrowego rozsądku kolegów dziennikarzy, aby się nie dać nabierać na tego typu prowokacje, bo prowokacja była wymierzona częściowo w świat dziennikarski, który dał się w to wciągnąć – zaznaczył.

Maciążek i Wiech: jesteśmy skonsternowani

Na Twitterze Piotr Maciążek skomentował słowa polityka następująco: – Gdyby ktoś miał wątpliwości czym różnią się anglosaskie standardy w mediach od polskich tłumaczę – w Europie Środkowej grozi się dziennikarzom.

Poproszeni przez naszą redakcję o komentarz, Maciążek i Wiech twierdzą: – Nie zamierzamy komentować sprawy. Niemniej naszą konsternację wzbudził fakt, że Minister Piotr Naimski publicznie sugerował, że zarówno my jako autorzy prowokacji, jak i serwis, z którym jesteśmy związani, „przestaniemy istnieć dla branży” – napisali w oświadczeniu dla portalu Wirtualnemedia.pl redaktorzy Energetyki24.

Jakub Wiech zdradza także, po co w ogóle rozpoczęli eksperyment i czemu miał w zamyśle służyć.

– Prowokacja miała odpowiedzieć na pytanie: jak skuteczna jest osłona kontrwywiadowcza kluczowych projektów infrastrukturalnych w Polsce oraz na ile czujni są politycy, dziennikarze i specjaliści w zakresie zagrożeń, jakie może nieść ze sobą wojna informacyjna – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualnemedia.pl dziennikarz portalu Energetyka24.com. – Pomysł na prowokację pojawił się na jednym z kolegiów redakcyjnych. Zastanawialiśmy się wtedy, jak najlepiej sprawdzić to, czy najistotniejsze inwestycje mające wpływ na bezpieczeństwo Polski są dostatecznie chronione pod kątem informacyjnym. W toku dyskusji doszliśmy do wniosku, że powołamy do życia wymyślonego eksperta, któremu stworzymy pełną luk i niedomówień biografię, a nawet zupełnie sztuczne nazwisko (powstałe w wyniku połączenia nazwisk członków naszej redakcji) – tłumaczy Jakub Wiech.

W ocenie naszego rozmówcy, casus Piotra Niewiechowicza powinien dać do myślenia wszystkim, którzy na co dzień zajmują się pozyskiwaniem i przekazywaniem informacji – głównie mediom i administracji publicznej. To istotne w dobie szerzącej się dezinformacji.

– Najważniejszym efektem prowokacji jest to, że zwróciliśmy uwagę mediów i polityków na – zdawałoby się – podstawy higieny informacyjnej. Narzędzia takie, jak weryfikacja źródeł czy krytyczne podejście do przekazywanych informacji to podstawa działania we współczesnej sferze komunikacji publicznej. Powinni one być stosowane przez wszystkich, a co dopiero przez osoby zajmujące się mediami czy strategicznymi projektami infrastrukturalnymi. Głęboko wierzymy, że Piotr Niewiechowicz zwrócił uwagę na zaniedbania w tej kwestii. Mamy nadzieję, że nasza prowokacja przyczyni się do podniesienia standardów, zarówno w mediach, jak i w administracji. Sądzę, że obecnie na dziennikarzach ciąży ogromna odpowiedzialność – w dobie fake newsów muszą oni odbudować nadszarpnięte zaufanie opinii publicznej. Tego typu prowokacje powinny działać jak szczepionka i uodpornić kluczowe osoby w państwie na podobne zabiegi, które mogą być stosowane przez wrogie Polsce podmioty. Jeżeli uda się zwrócić uwagę decydentów i liderów opinii na takie zagrożenia, jeżeli uda się podnieść standardy dotyczące tych obszarów – wtedy uznamy, że osiągnęliśmy zamierzone cele – komentuje Jakub Wiech.

Dziennikarze: niebezpieczne sygnały do naszego środowiska

Sprawa Niewiechowicza odbiła się głośnym echem wśród dziennikarzy. W sieci szeroko komentują zarówno tekst opisujący samą prowokację, jak i ripostę ministra Naimskiego. Karolina Baca-Pogorzelska z „Dziennika Gazety Prawnej” słowa polityka nazywała na Twitterze wprost – groźbą. W komentarzu dla portalu Wirtualnemedia.pl mówi: – Nie chcę oceniać działania kolegów z portalu Energetyka24, bo niewątpliwie jest to case do dyskusji. Rozumiem, że jedni mogą się z tym zgadzać a inni nie. Ale mam jednak wątpliwości do słów jakich użył minister. Uważam, że nawet jeśli chciał skrytykować ich działania, to oczywiście miał do tego prawo. Ale użycie tych konkretnych słów jest dla mnie groźbą. I to niebezpieczną w stosunku do całego środowiska – komentuje dziennikarka „DGP”. Przytacza także przykład nacisku polityków na media z własnego doświadczenia zawodowego: – Mi i Michałowi Potockiemu groził w odpowiedzi na interpelację poselską minister Dziedziczak. Że nie atracytem z Donbasu sprowadzanym nielegalnie powinny się zająć służby a nami. Jeśli dodamy do tego cały czas blokowanie nam wejścia do Sejmu to dla mnie jest to niepokojące i powinniśmy tu grać do jednej bramki – podsumowuje Karolina Baca-Pogorzelska.

W krytycznym tonie słowa ministra Naimskiego ocenia także Łukasz Warzecha, publicysta tygodnika „Do Rzeczy”. – Reakcja pana ministra jest dla mnie niezrozumiała, świadczy o jakiejś dziwnej histerii, a z punktu widzenia wolności słowa i zdolności do przyjmowania krytyki, wygląda bardzo nieciekawie. Pan minister Naimski powinien się zreflektować. Wielu dziennikarzy ma poważne wątpliwości co do tego, co naprawdę miał na myśli, mówiąc, że pan Maciążek i jego portal „znikną z przestrzeni”. To oczywiście może być forma przenośni i może my te słowa nadinterpretujemy… Mimo to minister Naimski powinien przeprosić i wyjaśnić, co właściwie miał na myśli, bo tego typu sformułowanie, użyte wobec dziennikarzy, branżowych czy jakichkolwiek innych, brzmi bardzo niepokojąco – komentuje dla portalu Wirtualnemedia.pl Łukasz Warzecha.

Publicysta chwali za to dziennikarzy Energetyki24: – Piotr Maciążek i Jakub Wiech zrobili coś dobrego dla państwa polskiego – mówimy przecież o danych, które nie powinny być ujawnione byle komu (inna kwestia, czy faktycznie niejawnych), a tak się właśnie stało – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl Warzecha.

Medioznawcy: po co redakcjom eksperci?

Przypadek Piotra Niewiechowicza jest również interesujący z punktu widzenia etyki mediów. Zdaniem prof. Wiesława Godzica, medioznawcy z Uniwersytetu SWPS, ten przypadek jest znamienny do oceny kondycji dzisiejszych redakcji. Za to, zdaniem eksperta, autorom należą się podziękowania.

– W przypadku Niewiechowicza jestem daleki od piętnowania twórców tej prowokacji. Pewnie kiedyś podziękujemy im – dzisiaj nie jesteśmy na to jeszcze przygotowani. To była ta kartka w drukarce, na której pokazuje się test możliwości urządzenia. Tak ma być, w tym zawodzie co jakiś czas trzeba się złapać za głowę i popatrzeć na dziennikarstwo (także i szczególnie własne) ze sporym dystansem. Dziennikarze zawalili nie tylko z powodu braku czasu, ale z nonszalancji i arogancji wobec fundamentalnych zasad-procedur. Ciągle zbyt mało mówi się o etyce, a ona – oprócz umiejętności pisania i mówienia – jest kluczowa w tym zawodzie – mówi w rozmowie z naszym portalem medioznawca z SWPS. – Dajmy spokój dziennikarzom – zadufani w sobie mają kolejną nauczkę. Dbajmy o to, żeby jakaś refleksja pozostała z tego zdarzenia – podsumowuje prof. Godzic.

Profesora Macieja Mrozowskiego, medioznawcę z Uniwersytetu SWPS, w tej sprawie nurtuje wątek roli ekspertów w ekosystemie medialnym. Komu służy ich wiedza? – Prowokacja ta powinna dawać do zastanowienia wielu redakcjom, do czego służą im właściwie eksperci? Dawniej mówiło się, że media potrzebują ekspertów jak pijacy muru – żeby się na nich oparli. Eksperci służą mediom nie po to, by przekazywali swoją wiedzę, ale by mogli wybierać sobie z ich komentarzy fragmenty pasujące do tezy materiału. To takie manipulowanie, arogancja ludzi siedzących w montażowni, mających ostatnie słowo – gorzko stwierdza prof. Mrozowski. Co leży u podstaw takiej postawy mediów?

– Co leży u podstaw takich zachowań mediów? – Zidiocenie, spadek intelektualnego potencjału w redakcjach. Mamy teraz dziennikarzy, którzy są omnibusami, my [na wydziałach dziennikarstwa] ich tak kształcimy, bo takie są wymogi redakcji. Dawniej zatrudniały one kompetentnych w swoich dziedzinach ludzi. A dziś? Dziennikarz myśli sobie „coś powiem, pojadę do eksperta, nagram go przez kilka minut, zostawię setkę, a resztę przypiszę sobie”. No i tak sobie pasożytują, pasożytują, bezrefleksyjnie, no i w pewnym momencie przestają mieć w ogóle kontrolę nad tym, kto i co im mówi, bo przestaje mieć to znaczenie. Mamy do czynienia z kultem bylejakości mediów komercyjnych, i treści, które muszą być atrakcyjne. Gorsza moneta (news „klikalny”) wypiera lepszą (news merytoryczny) – refleksyjnie podsumowuje nasz rozmówca.