Nieznany zamach na Hitlera wydarzył się w 1932 r. na Śląsku

Wiadomość była ściśle tajna i skrywana

Napad na Adolfa Hitlera w Bobrku to jeden z pierwszych oficjalnie wymienianych zamachów na jego życie, ale bardzo mało znany. Polscy historycy nie podejmowali tematu – wtedy Bobrek, obecnie dzielnica Bytomia, leżał na terenie Niemiec. Zamachowcy byli robotnikami miejscowych zakładów, związani byli z komunistami.

85 lat temu Adolf Hitler został kanclerzem Rzeszy. Historia potoczyłaby się inaczej, gdyby rok wcześniej w Bobrku na Śląsku udał się zamach na przyszłego Führera.

Bytomianin Józef Kachel, naczelnik Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech, pracownik Konsulatu Generalnego RP w Opolu, doskonale orientował się w sytuacji politycznej i nastrojach mieszkańców. To jego bratanek Paweł Kachel, regionalny historyk, opisze napad w Bobrku w oparciu o relacje stryja, a także innych świadków.

Wywiad za 2 tys. marek

Bytom w dniu przyjazdu Hitlera oszalał. Co prawda 18 kwietnia 1932 r. spodziewano się 80 tys. ludzi na stadionie, ale weszło tylko 15 tys. Bilety wstępu w cenie 10 marek były drogie, robotnik zarabiał około 180 marek.

Redakcja śląskiej „Polonii” Wojciecha Korfantego oczywiście wysyła reportera do Bytomia, na przyjazd wodza ruchu narodowosocjalistycznego, który „poruszył całe Niemcy”. Redaktor Stanisław Nogaj przyznaje w swojej relacji, że pojechał tam tylko z dziennikarskiego obowiązku, mając nadzieję na wywiad z Hitlerem. Ale rozmowa z wodzem kosztuje 2 tys. marek, które należy wpłacić do kasy partii. Można też kupić autograf Hitlera za jedyne 200 marek. Nogaj rezygnuje z obu propozycji, płaci jednak za bilet na stadion, bo zaproszeń dla dziennikarzy nie ma.

35-letni Nogaj napisał jedyną polską reporterską relację z pierwszego wiecu Hitlera w Bytomiu. Spodziewał się zobaczyć „butnego, krzykliwego feldfebla pruskiego”, ale widzi kogoś o wyglądzie radcy rejencyjnego. Hitler jest poważny, „jak najbardziej skromny”, stoi na trybunie stadionu z miną zatroskaną, z opuszczonymi, złożonymi rękami. Ma na sobie jasny płaszcz, czarny krawat, zdjął kapelusz. Tłum wznosi okrzyki „Deutschland erwache” i „Heil Hitler”. Hitler zaczyna przemowę wolno, głosem donośnym, po każdym niemal słowie czeka, aż minie rozchodzące się echo głośników.

W „Dniu Hitlera” w Bytomiu zmobilizowano 200 bojówkarzy na rowerach, 400 innych działa na samym stadionie. Nie brakuje też policji. Stu policjantów obstawia tylko szatnię, na ulicach prowadzących na stadion co 10 metrów stoi jeden policjant, na zakrętach sterczą policjanci w grupach. Na boisku stadionu ustawiono w szeregach około 1,5 tys. młodych członków organizacji hitlerowskiej. 15-tysięczna publiczność śpiewa z nimi pieśni hitlerowskie, przed stadionem zebrało się jeszcze 5 tys. zwolenników. Jedzą tanią ciepłą kiełbasę, piwa nie ma.

Pięść w stronę granicy

Początek przemowy Hitlera wydaje się zwykły – chwali bytomian za imponujące zgromadzenie i entuzjazm, który zauważył na ulicach. Gdy stadion wiwatuje, dodaje, że chociaż przeciwnicy twierdzą, że jego ruch nigdy nie osiągnie większości, to on odpowiada: „zobaczymy”, bo ma obecnie lat 43, a nim osiągnie lat 85, wiele może się zmienić. To aluzja do wieku Paula von Hindenburga, z którym przegrał drugą turę wyborów prezydenckich 10 kwietnia 1932 r.

Ton tyrady Hitlera z każdą minutą się zmienia. Aż wznosi pięść w stronę granicy polskiej i grozi: „Ci tam po drugiej stronie wiedzą, co ich czeka, gdy dojdziemy do władzy, a Francuzi również!”.

Zamach w Bytomiu-Bobrku był drugą próbą zgładzenia Hitlera w kampanii wyborczej 1932 r. Pierwsza miała miejsce w Monachium

Kończy słowami o stworzeniu niemieckiego człowieka i niemieckiej duszy, takiej, jaka była w 1914 r. Jego przemowa trwa zaledwie dwadzieścia minut – Hitler bardzo się śpieszy. Przywódca raciborskich hitlerowców Josef Adamczyk (wkrótce zmieni nazwisko na Adams) tłumaczy, że Hitler wyjeżdża zaraz samolotem do Wrocławia, gdzie przemawiać będzie o godzinie 19.30, a już o 22 oczekiwany jest w Zgorzelicach (obecnym Zgorzelcu).

Ta wiadomość jest ważna dla pewnej grupy, która też pojawiła się na stadionie. To miejscowi komuniści. Mają potwierdzenie informacji o planach Hitlera. Lotnisko jest w Gliwicach, a najkrótsza droga do Gliwic prowadzi przez Bobrek – wieczorem ciemny, zabudowany familokami, pełen zielonych już o tej porze zarośli i drzew.

Zostanie przyjęty kamieniami. Najkrótsza droga na lotnisko prowadzi przez Bobrek. To robotnicza miejscowość, gdzie duże wpływy mają komuniści. Zdaniem Kachla punkt planowanego zamachu znajdował się zaledwie kilkaset metrów od ówczesnej granicy z Polską. Wybrano niewielkie wzniesienie, po obydwu stronach ulicy stoją familoki. Na samochód Hitlera czeka w ukryciu około 30 mężczyzn. Zamierzają najpierw spowodować wypadek drogowy, żeby uziemić Hitlera – strzelanina w ciemno może być niebezpieczna, w pobliżu mieszkają ludzie. Zamachowcy gromadzą belki, podkłady kolejowe, wielkie kamienie. Kilku łączników za pomocą specjalnych gwizdków ma uprzedzać o zbliżającym się samochodzie wiozącym Hitlera.

Nerwy jak postronki

Zamachowcy spodziewali się chyba jednego, może najwyżej dwóch samochodów, tymczasem zza zakrętu wyłoniła się cała kolumna aut. Które z nich wiezie Hitlera? Co gorsze, pojawiła się też ciężarówka pełna uzbrojonych SA-manów.

Na auta spadają podkłady i kamienie. Pierwszy z samochodów gwałtownie hamuje i staje w poprzek drogi. Kolejne nie mogą się ruszyć, wpadają w pułapkę i pod grad cegieł, ale szybko otaczają je ochroniarze z SA i strzelają w stronę niewidzialnych napastników. Tymczasem ostatnie auto zawraca i udaje mu się uciec, na pewno zaraz sprowadzi policyjne oddziały, a może nawet rozwścieczone hitlerowskie bojówki.

Pasażerowie aut osobowych kładą się na siedzenia, zamachowcy nie mogą ustalić, w którym samochodzie jest Hitler. Nie strzelają. Nakazują odwrót i od tej chwili znikają w dobrze sobie znanym terenie. SA-mani nie potrafią nikogo pochwycić, zresztą zaraz muszą się zbierać do dalszej drogi. Hitler ma nerwy jak postronki, nie zamierza rezygnować z zaplanowanego wiecu we Wrocławiu. Poturbowana kawalkada jedzie dalej. 18 kwietnia 1932 r. późnym wieczorem Hitler rzeczywiście wygłasza kolejne przemówienie na wrocławskim stadionie kolarskim Grüneicher Radrennbahn.

Policja przeczesuje dokładnie Bobrek, nie ma jednak dowodów na to, że ktoś na pewno brał udział w zamachu. Najbardziej obrywają przypadkowi gapie. Na drugi dzień komuniści urządzają na miejscowym targowisku protest przeciwko brutalnemu traktowaniu przez władze niewinnych ludzi, policja już wtedy nie interweniuje. Prawdziwych napastników nigdy nie postawiono przed sądem. Nikt z sąsiadów nie doniósł.

Ściśle tajna tajemnica

Właśnie brak procesu budzi pewne wątpliwości historyków co do formy zamachu w Bobrku. – Nie możemy zajrzeć do akt, sprawdzić, jak naprawdę przebiegało wydarzenie, kto brał w nim udział – mówi dr Joanna Lusek, kierownik działu historii Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. – Wiemy, że do napadu doszło, ale co dodała legenda? Właściwie jedynym źródłem jest nieżyjący już Paweł Kachel. Faktem jest oczywiście wizyta Adolfa Hitlera w Bytomiu, konflikty między hitlerowcami a komunistami oraz silne napięcia w Bobrku spowodowane kryzysem gospodarczym i bezrobociem. Paweł Kachel wymienił dwa nazwiska przywódców napadu na Hitlera: to Paul Becker i Paweł Scheideman. Pierwszy wymieniony istniał na pewno. Nazwisko Paula Beckera pojawia się w piśmie „Beuthener Kreisblatt” („Bytomska Gazeta Powiatowa”) z dnia 31 stycznia 1927 r. Występuje jako lokalny kandydat z listy komunistów do sejmu prowincjonalnego, razem z takimi mieszkańcami Bobrka jak: Marian Lepiarczyk, Vincent Muschol czy Emil Rzyczniok. Gazeta podaje, że Paul Becker jest kierownikiem „żórawu”, czyli dźwigu, i mieszka w Bobrku przy ulicy Beuthenstrasse 5, dzisiaj to ulica Zabrzańska. Natomiast o Paulu Scheidemanie nic nie wiadomo, może był tylko szeregowym komunistą lub sympatykiem.