Dziennikarze komentują nowe zapisy dotyczące autoryzacji

12 grudnia br. weszła w życie nowelizacja prawa prasowego. Przepisy nakładają na dziennikarzy obowiązek informowania rozmówcy o prawie do autoryzacji przed udzieleniem przez niego wypowiedzi. Dziennikarze przyznają, że z nową regulacją czują się nieswojo.

– To tak, jak bym na „dzień dobry” mówiła: w trosce o jakość naszych usług informujemy, że nasza rozmowa może być nagrywana – komentuje Marcelina Szumer, autorka „Tygodnika Powszechnego”, która w zawodzie jest od 11 lat. – Zawsze autoryzowałam ważne wypowiedzi, ale informowałam o tym na końcu rozmowy. Nie ukrywam, że bywa to problematyczne. Wygodną furtkę dla dziennikarza stanowi zapis w ustawie, że autoryzacji podlegają wypowiedzi cytowane wprost, można więc posłużyć się mową zależną – dodaje Szumer.

Część dziennikarzy, z którymi rozmawiamy, przyznaje, że od kilku dni zbiera materiały do tekstu drogą mailową, dzwoni tylko do znanych sobie ekspertów, aby nie wygłaszać na wstępie formułki o prawie do autoryzacji.

W jednej z redakcji panuje zasada, że informacja o prawie do autoryzacji jest obowiązkowa w sytuacji, gdy dziennikarz dzwoni do osoby kontrowersyjnej, niesprzyjającej redakcji albo do nowego eksperta.

– Najbardziej niepokoi mnie, co zrobimy, gdy będziemy robić relacje z wydarzeń miejskich czy protestów. Prawdopodobnie zamiast cytatów podpisanych z imienia i nazwiska będziemy posługiwać się opisami typu „mówi pani Anna, mieszkanka w wieku 30 lat” – wyjaśnia Patryk Salamon, redaktor naczelny Lovekrakow.pl. – Uważam, że przepisy są niepraktyczne, sprawiają, że dziennikarze czują się dziwnie, ale każdy ma z tyłu głowy, że to wymogi prawa – dodaje.

Z kolei Wojciech Czuchnowski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, nie zamierza zmieniać sposobu, w jaki zbiera informacje do tekstu. – Zawsze zaczynam rozmowę od pytania, czy rozmawiamy na offie, czy pod nazwiskiem. Jeśli pod nazwiskiem, to pytam, czy mogę cytować. Natomiast jeśli będę nagrywał, a mój rozmówca wycofa się na etapie rozmowy z ważnych informacji, nie zdecyduję się na wycięcie tych informacji – zaznacza.

Dziennikarz jednego z największych portali mówi nieoficjalnie: – Od wejścia nowych przepisów robiłem już dwa wywiady, oba autoryzowałem, ale poinformowałem o tym prawie na końcu. Przyzwyczajenie jest silniejsze – mówi.

W podobnym tonie wypowiada się Jakub Kurasz, dyrektor w PwC Polska, który dzień po wejściu nowych regulacji w życie autoryzował wypowiedzi dla jednego z dzienników. – Nie wyobrażam sobie, żebym po latach pracy z pewnymi dziennikarzami nagle oczekiwał od nich tej formułki. Pożartowaliśmy sobie z dziennikarzem, że mam sześć godzin – dodaje i zapewnia, że i dziennikarze, i osoby często wypowiadające się do mediów doskonale znają zasady współpracy.

Także dziennikarze uważają, że informowanie już na samym początku o tym, że rozmówcy przysługuje prawo do autoryzacji, jest sztuczne. – Wolałbym pytać o to na końcu, już po całej rozmowie, gdy rozmówca wie, co powiedział i ma świadomość, czy istnieje jakiekolwiek niebezpieczeństwo, że jego słowa mogły zostać źle zrozumiane. Początek rozmowy jest zazwyczaj najistotniejszy. Wtedy rozmówca stwierdza, czy może mieć zaufanie do dziennikarza, decyduje o tym, jakiego komentarza udzieli i czy zrobi to chętnie – mówi Marcin Kozłowski, dziennikarz Gazeta.pl. Jego zdaniem formułka o autoryzacji może mniej doświadczonych rozmówców wystraszyć i sprawić, że staną się bardziej zachowawczy. – Co więcej, wypowiadanie formułki w kontaktach z policją, prokuraturą, sądami, prawnikami i politykami stwarza dość nietypowe okoliczności: zazwyczaj te osoby mają doskonałą świadomość ich praw i obowiązków w relacjach z dziennikarzami. Nietypowe jest również to, że za każdym razem trzeba uprzedzać o tym stałych rozmówców. Byłem zwolennikiem dotychczasowych rozwiązań: autoryzacji na wyraźne życzenie. Sam też jednak wielokrotnie ją proponowałem, jeśli materia, o której mówił rozmówca, była szczegółowa, dotyczyła np. kwestii nauk ścisłych, a jeden wyraz mógł zmienić znaczenie i wydźwięk całej wypowiedzi – komentuje Kozłowski.

Nowe prawo stwarza też problemy w redakcjach – w wielu z nich redaktorzy naczelni i prowadzący stale przypominają swoim pracownikom o obowiązkach. – Przypomnieliśmy dziennikarzom nowe wytyczne. Po tak krótkim okresie trudno wyciągnąć jakieś szersze wnioski. Na razie nie mam głosów z zespołu, które mówią, że to dramatycznie utrudnia pracę – mówi Michał Mańkowski, dyrektor ds. core businessu w Grupie NaTemat oraz redaktor naczelny NaTemat.pl.

Nowelizacja ustawy o prawie prasowym znosi karę ograniczenia wolności, zostawia jednak karę grzywny za niedopełnienie autoryzacji i wprowadza terminy na jej dokonanie – do 6 godzin dla dzienników i 24 godzin dla czasopism.