Mimo upływu lat, pamiętam ten mecz w miarę dobrze. Pracowałem wtedy w katowickim oddziale PAP, zajmując się m.in. sportem. Wszakże rolę sprawozdawców z tego meczu pełniło dwóch dziennikarzy z centrali PAP w Warszawie, w tym ówczesny kierownik biuletynu sportowego Ryszard Defratyka. Miałem oczywiście dziennikarską kartę wstępu i zasiadałem jak wszyscy dziennikarze w sektorze 30 (poniżej zaczątków wieży – red.), ale sprawozdania nie pisałem.
Tłum na stadionie był ogromny. Pogoda była wtedy fatalna, w niecce stadionu wypełnionego widzami do ostatniego miejsca ścieliła się chyba mgła, w każdym razie coś w rodzaju szarzyzny. Kibicom to jednak nie przeszkadzało. Reagowali żywo na każde wydarzenie na boisku, a po zdobyciu bramek przez Cieślika oszaleli ze szczęścia. Prawdę mówiąc, pierwszej bramki nie widziałem dobrze, za to drugą, strzeloną przez Cieślika głową pamiętam doskonale. Otrzymał wtedy dośrodkowanie z prawej strony, chyba od Lentnera.
Po każdej z tych bramek wybuchała na trybunach eksplozja radości. Ludzie oklaskiwali naszych piłkarzy na stojąco. A po zwycięskim zakończeniu meczu widzowie odśpiewali im wielokrotnie tradycyjne „sto lat” i dość długo nie opuszczali jeszcze trybun. Mnóstwo ludzi weszło na płytę stadionu. Po ostatnim gwizdku sędziego straciłem z oczu moich warszawskich kolegów-dziennikarzy, bowiem pobiegli na konferencję prasową. Rezultat był taki, że wracałem do Katowic sam, ale za to w tłumie kibiców. Tramwaje były przepełnione, toteż większą część drogi przebyłem pieszo. Poprzez tereny dzisiejszego Osiedla Tysiąclecia dotarłem do drogi Chorzów-Batory – Załęże, a tam już łatwiej było wcisnąć się do tramwaju.
Co do meczu, to podobał mi się Szymkowiak, środkowy obrońca, chyba Korynt, a z linii ofensywnej oprócz Cieślika także Brychczy i Lentner.
Notował Tomasz Kuczyński