Tadeusz Kijonka nie żyje… Całe życie osobiste, zawodowe i społeczne Tadeusza Kijonki toczyło się na Śląsku i wokół spraw śląskich. Mówił o nich z ogromną troską. Zawsze bronił Ślązaków, także wtedy, gdy ich ganił. Jego głos w sprawach regionalnych był ważny i doniosły. Nigdy nie pozostawał niezauważony, choć przecież nie wszyscy się z nim zgadzali. Po śmierci Wilhelma Szewczyka to właśnie Tadeusz Kijonka przejął rolę wrażliwego mentora i piewcy Śląska, a także animatora życia kulturalnego. Miejsce po Tadeuszu Kijonce zostaje puste.
Oto co Tadeusz Kijonka mówił na łamach „Dziennika Zachodniego” w ostatnich latach.
Kim jestem?
Nigdy nie miałem wątpliwości, kim jestem. A jestem Ślązakiem z Radlina i Polakiem ze Śląska. Śląsk jest miejscem podstawowym mojej biografii i życiowych decyzji, z którymi się identyfikuję. Klęską dziejową jest to, że około miliona Ślązaków opuściło ten region w różnych okresach po 1945 roku.
Wobec tutejszej ludności popełniono wiele niewybaczalnych błędów. Nigdy nie mogłem się pogodzić ani z tym, w jaki sposób weryfikowano Ślązaków po drugiej wojnie, biorąc pod uwagę volkslistę, ani z wywózkami do niewolniczej pracy w Związku Radzieckim. Jako pierwszy wystąpiłem z interpelacją poselską do premiera Tadeusza Mazowieckiego w sprawie tych wywózek. Minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski wolał wyjazdy do Paryża, a nie na Wschód.
Śląsk obolały
Krzywda śląska jest faktem, tę krzywdę też się dziedziczy. Śląsk jest ziemią obolałą, a krzywda społeczna – faktem. Ślązacy z natury są sentymentalni, przywiązani do pamięci, a oni swoją pamięć utracili. Przez długie powojenne lata polityka społeczna traktowała Ślązaków jak obywateli drugiej kategorii, ograniczonego zaufania. W pracy nie mogli awansować, w kolejce po mieszkanie na Śląsku byli na szarym końcu. Często wypychano ich za granicę.
Bieżące spory
Z powodu politycznych cwaniaków źle znoszę bieżące spory o Górny Śląsk. Powszechnie znani są inspiratorzy nastrojów prowadzących do antagonizmów na tle śląskiej odrębności, do demontażu poczucia jedności z polskością. Nie chcę Śląska sfanatyzowanego, prącego do izolacji, Śląska niezrozumiałego dla reszty Polski. Nie rozumiem, dlaczego gwara wypowiedziała wojnę polszczyźnie literackiej, dlaczego najgłośniej krzyczą o tym ci, którzy mają najmniej do powiedzenia. Język regionalny ma wzbogacać polszczyznę literacką, a nie ją zastępować.
Społecznik
Potrzebę reagowania, uczestniczenia w życiu zbiorowości wyniosłem z domu. Dziadek, Józef Kojzar, był cywilnym komisarzem w III powstaniu śląskim w rejonie Żor, naczelnikiem gminy Rowień pod Żorami w latach 1919-1939. Ojciec bił się w 1919 roku z czeskim najeźdźcą, gdy zajmował Zaolzie i potem z tego Zaolzia ojciec musiał uchodzić. Do końca życia chodził patrzeć, jak płynie Olza. Mama wyprawiała się z meldunkami do Wiednia i którejś nocy rodziców zabrało gestapo pod zarzutem działalności w konspiracji. Nie podpisali też volkslisty. Z dwuletnim bratem mieliśmy być przekazani niemieckiej rodzinie gdzieś w Niemczech. To cud, że do tego nie doszło.
Miesięcznik „Śląsk”
Powołanie w 1995 roku, od podstaw, miesięcznika społeczno-kulturalnego „Śląsk” uważał za swój życiowy sukces. Gdy po wielu latach wycofał się z kierowania tą redakcją, nie przestawał troszczyć się o los pisma, ciągle zagrożonego z powodów finansowych.
– Jeśli upadnie, będzie to też moja osobista klęska – mówił.
– A przecież tworzyłem go z uporem i bezinteresownością, by ofiarować miastu i regionowi. Miasta i województwa nie stać na wsparcie rozwoju życia literackiego na Śląsku? Tak duży region, tak liczne środowisko nie może przecież funkcjonować bez pisma opiniotwórczego, społeczno-kulturalnego.
Opera na wiele głosów
Miałem być takim przejściowym kierownikiem literackim, na krótki czas, jakieś trzy miesiące. Poproszono mnie, żebym został na dłużej, ale ciągle uważałem, że jest to epizod w moim życiu. Nigdy nie przypuszczałem, że do tego stopnia pochłonie mnie muzyka operowa i życie tej instytucji kultury. Wielu artystów, którzy znaleźli się na bytomskiej scenie w latach 70. i 80., to były osoby, które ja odkryłem i tu zaprosiłem. Józefa Homika usłyszałem w telewizyjnym „Tele-Echu” Ireny Dziedzic. Wszyscy nam zazdrościli tego tenora. Namówiłem znakomitego Jerzego Mechlińskiego, barytona z Gdańska. Trzeci głos z mojej rekomendacji to fenomenalny bas Romuald Tesarowicz, tutaj rozkwitła jego kariera. Miałem dobre ucho.
O Radlinie
To miasto mojej młodości. Wracam tu nie tylko na groby bliskich, ale także na spotkania z kolegami z technikum, ostatnio w rocznicę matury. Przychodzą schludnie ubrani panowie, nikt nie pali. Część wyjechała do Niemiec, cześć przeniosła się w głąb ziemi i doszliśmy do wniosku, że trzeba się spotykać co rok. Od dawna planuję dłuższą wyprawę do Radlina. Chciałem odbyć podróż z ks. prof. Jerzym Szymikiem wzdłuż mojej rzeki Leśnicy, której wody wypływają w Pszowskich Dołach, księdza rodzinnych stronach.
Moje Katowice
Katowice stały się miastem mego życia, z wyboru. Zawsze miałem wiele spraw i pasji, które z nim wiązałem. Zachęcam Katowice, by powstała powieść o tym mieście. Myślałem o przejściu do Warszawy, do prestiżowego czasopisma literacko-artystycznego „Współczesność”, w którym drukowałem wiersze. Wykluczałem przeprowadzkę, gdy w 1981 roku zmarł mój 18-letni brat na białaczkę. Wiedziałem, że nie mogę zamieszkać od domu rodziców zbyt daleko. I to spowodowało, że Śląsk mi pozostał na zawsze, stał się miejscem, które mnie określało, ale też poprzez które mnie odbierano poza Śląskiem.
Co nie daje mi spokoju?
Od lat namawiam, by Katowice postawiły pomnik Walentemu Roździeńskiemu, hutnikowi i poecie epoki baroku. I nie ma żadnej reakcji, ale ja się nie dam zwieść tak łatwo. Mnie nigdy nie było wszystko jedno. Jeszcze jest jeden problem, dotyczący katowickiego pomnika Powstań Śląskich. Zgodnie z aktem erekcyjnym, pomnik miał upamiętniać cały wysiłek bojowy powstańców, walki o wszystkie granice i niezależność państwa polskiego. A nie jest uwzględniony los Polaków i walki na granicy wschodniej. Doszło zatem do fałszu. Nadszedł czas, by to naprawić i u stóp pomnika powinny się znaleźć urny z ziemią z Charkowa, Starobielska, Miednoje. Nie ustąpię w tej sprawie.
Dawne przyjaźnie
Ostatni raz sylwestra przetańczyłem w latach 70. Kiedyś byłem bardzo towarzyski. Teraz nie jestem w stanie nadać sobie tego wigoru. Lubię natomiast gotować, kręcić się w kuchni, ale samo ucztowanie już mnie nie fascynuje. Jeśli w ostatnich latach udało mi się cztery razy przejść przez stół operacyjny i nie widać tego po mnie, to jest dobrze. Ważne jest także to, kogo miałem za przyjaciół. A przyjaźniłem się z Wojciechem Kilarem, Henrykiem Góreckim, Józefem Świdrem, z którym napisałem trzy operowe dzieła, z Antonim Witem. Przyjaźniłem się z Andrzejem Hiolskim i Jerzym Dudą Graczem. Jak napisał w jednym z ostatnich listów do mnie Bogdan Paprocki, uważa za szczęście, że miał okazję mnie poznać. Ważną nagrodę za tom „Kamień i dzwony” odbierałem z rąk Jarosława Iwaszkiewicza. Zawsze najbardziej mi się opłacało to, co było bezinteresowne, czyli poezja.