Bez karteczek polowanie się nie udaje. Kiedy zbliża się godzina zero, a nie ma go jeszcze przed komputerem, żona dzwoni i przypomina. – Wie pani, to rodzaj współuzależnienia – mówi, a on się tylko uśmiecha i poprawia swoją ulubioną czapkę z daszkiem. Niebieską z biały napisem Nivea.
Poczułem się jak Beiersdorf. Luty 2017 r. Dom Pamięci Żydów Górnośląskich
Z nosami przy szybie podziwiamy najstarsze eksponaty z kolekcji. Na szklanych półkach drewniane pudło, metalowe pudełka, papierowe opakowania po plastrach i stare zdjęcia. I od tej gabloty rozpoczynamy podróż z Niveą. Wojciech Mszyca, dziennikarz, kolekcjoner i społecznik swoją przygodę z najbardziej znanym kremem świata zaczął podobnie jak Paul Beiersdorf, od plastra opatrunkowego, a ściślej – dwóch maleńkich pudełek Leukoplastu, które w 2005 roku kupił na słynnym bytomskim targu staroci.
Biały niczym śnieg. Grudzień 1911 r. Altona pod Hamburgiem
Nivea Creme, pierwszy na świecie trwały specyfik kosmetyczny, produkowany na skalę przemysłową, rzeczywiście pojawił się niczym śnieg, w grudniu 1911 roku. Nazwę wziął z łaciny: śnieżnobiały to właśnie nivens/nivea/niveus, a odziedziczył ją po starszym bracie, mydle, produkowanym w fabryce w podhamburskiej Altonie. Współodkrywcą kremu był mieszkaniec Gleiwitz, młody niemiecki Żyd, niezwykle rzutki przedsiębiorca – Oscar Troplowitz, który w 1890 roku odkupił firmę od Beiersdorfa. Myśląc racjonalnie i obserwując rynek, uznał zapewne, że produkty fabryki liczą się już w Europie, więc nie zmienił jej nazwy. Za to wspólnie z dermatologiem Paulem Gersonem Unną i chemikiem Isaakiem Lifschutzem zabrali się za opracowywanie unikatowej receptury. Jej podstawę stanowił odkryty przez Lifschutza euceryt – naturalny środek emulsyjny, uzyskiwany z tłuszczu owczej wełny. Trwale łączył glicerynę, pantenol, kwas cytrynowy, wodę i różano-konwaliową substancję zapachową. Dotąd w kosmetyce stosowano proszki lub mocno zawiesiste pomady. Specyfik z Altony był zupełnie inny: miał świeży zapach i lekką konsystencję, więc w krótkim czasie świat oszalał dla Nivei.
Jedyny taki. Luty 2017 r. Dom Pamięci Żydów Górnośląskich
Musimy bardzo dokładnie obejrzeć wszystkie wystawowe eksponaty. Dopiero wtedy układa nam się w głowie historia kremu i ludzi, którzy stali za jego produkcją. Mszyca wszędzie tropi ślady Nivei i przez lata udało mu się zebrać imponującą kolekcję. Często słyszy, że to jedyna w świecie, ale nie wie, czy naprawdę tak jest. Choć, z drugiej strony, gdyby było więcej takich szaleńców, już miałby o tym wiadomość.
Brzydal dla twardzieli. 1912 r. Altona pod Hamburgiem
Przez lata krem pakowano w żółte pudełeczka z secesyjnym wzorem. Na spodzie było charakterystyczne logo – marynarz w sztormowym kapeluszu, tzw. zydwestce. Brzydal, tyle można powiedzieć o marynarzu. Być może taki pomysł sugerował, że krem miał być dla prawdziwych twardzieli, z ogorzałą od wiatru i słońca cerą? Tylko dlaczego na jednej z pierwszych reklam widzimy kobietę o delikatnych rysach? Mszyca uważa, że był to celowy zabieg marketingowy, by dotrzeć do jak największej liczy odbiorców. O, tak, w Altonie dobrze znali się na reklamie i świetnie zdawali sobie sprawę z tego, jak wiele od niej zależy.
Tajemnica urody, czyli historia trzech braci i trzech sióstr. Luty 2017 r. Dom Pamięci Żydów Górnośląskich
Replika oryginalnego żółtego pudełka z brzydalem stoi na najwyższej półce w gablocie z unikatowymi eksponatami. Razem z pocztówkami. Po lewej stronie ta z Niveowcami, braćmi Rolfem-Robertem, Peterem i Wilhelmem Wiethuechterami, pierwszymi twarzami reklamowymi Nivei. Mszyca kupił na aukcji tę pocztówkę, będącą polską wersją oryginalnej, niemieckiej. Wypuszczono ją w 1925 roku, a reklamowała wyroby Pebeco Katowice. Ale ci chłopcy zachwalali mydło. Idąc ich tropem, Mszyca znalazł trzy dziewczyny, także siostry, Niveanki, i one promowały już krem. Po prawej stronie gabloty patrzą na nas Margot, Elfriede i Hertha Froehlich.
Między Niveowcami a Niveankami – śląska Niveanka. Nieporadna wersja z dziewczyną w stroju zupełnie nie śląskim. Bo z krakowskim kubraczkiem, spódnicą przypominająca żydowskie tałesy i chustką na głowie, zawiązaną niby na śląski sposób.
Kapitan Clausen stawia na bryzę. Rok 1925. Hamburg
Trzy lata po wynalezieniu Nivei smarowano się nią w obu Amerykach (USA 1913, Meksyk 1914, Argentyna i Brazylia 1914), Azji (Indie 1913, Chiny i Japonia 1914), być może w 1912 nakładał ją na twarz i smarował nią ręce car Rosji. Na Antypodach zachwycali się nią w 1914.
Żółte pudełeczko stało na szafkach, kredensach, toaletkach, stoliczkach, spoczywało w szufladach i bieliźniarkach, podróżowało w kufrach, sakwojażach, walizach i walizkach. Innowacyjny był nie tylko produkt, ale też sposób, w jaki go reklamowano: Nivea pojawiała się na plakatach, omnibusach, w filmach. Wykorzystywano wizerunek femme fragile, kobiety delikatnej. Ale zmienił się on po I wojnie światowej, kiedy pojawił się nowy kobiecy styl – osoby typu garconne, wyemancypowanej i energicznej. To dla niej stworzono nowe opakowanie Nivei.
W 1925 roku zabrał się za to Juan Gregorio Clausen, były kapitan fregaty, od 1920 r. szef działu reklamy w fabryce Beiersdorfa. Postawił na niebieski i biały. Był człowiekiem morza, więc te skojarzenia były dla niego najbardziej oczywiste. Woda, lekko zachmurzone niebo, żagle, morska bryza. Swoboda i słońce. Nivea w nowym designie nawiązywała do ulubionych motywów Clausena.
Mszyca dochodzi do Katowic. Luty 2017 r. Dom Pamięci Żydów Górnośląskich
Nie udało mu się zdobyć opakowania kremu wyprodukowanego w 1925 roku przez katowickie Pebeco, ale dla chcącego nic trudnego, więc Mszyca, wspólnie z synem, komputerowo je zrekonstruował. Efekt pracy, niepozorne niebieskie pudełeczko, stoi w gablocie. Tej z najcenniejszymi eksponatami.
A z Katowicami było tak: Maksymilian Małuszek, znany działacz polonijny, właściciel dwóch wrocławskich aptek, stale handlował z hamburską fabryką. Interesy szły dobrze, ale władze szykanowały go za polityczne sympatie, więc po plebiscycie w 1922 roku, kiedy na Śląsku ustalano nowe granice, opuścił Wrocław i zamieszkał w polskich Katowicach.
25 kwietnia 1925 r. zarejestrował przedsiębiorstwo o nazwie Pebeco. – To skrót od Paul Beiersdorf Company – mówi Mszyca. Z zakładu Małuszka rozchodziły się na całą Polskę wyroby hamburskie, ale także te produkowane na miejscu. – Jednak już wcześniej w Katowicach dostępne były kosmetyki i farmaceutyki Beiersdorfa, bo kuzyn Oscara Troplowitza, berliński farmaceuta Ernst Troplowitz, w 1911 roku kupił narożną kamienicę przy placu Wolności i otworzył tam Kaiser Wilhelm Apotheke, pełną firmowych nowości swego hamburskiego krewniaka – opowiada pan Wojciech.
Co wytropił Henryk Szczepański? Luty 2017 r. Dom Pamięci Żydów Górnośląskich
Kiedy kilka lat temu Mszyca buszował po Allegro i natrafił na „Nivea puder dla dzieci”, w pudełeczku z napisem Pebeco – Wytwórnia Specyfików Beiersdorfa sp. z o.o. Katowice, bardzo się zdziwił.
– Dla mnie, katowiczanina i raczkującego niveologa, było to wielkie odkrycie, ale przede wszystkim zagadka. W jej rozwiązaniu pomógł mi kolega, dziennikarz Henryk Szczepański. To on odkrył w archiwach i bibliotekach, że pierwsza wytwórnia niveowych produktów, zarejestrowana w Katowicach 29 kwietnia 1925 roku, mieściła się przy ul. Piotra Skargi 3, później przy Skargi 10, a podczas okupacji już tylko, jako oddział poznańskiej fabryki, przy dzisiejszej ul. Kopernika 14. Ten ostatni fakt i adres poznaliśmy dzięki wyszukanej i kupionej przeze mnie niemieckojęzycznej pocztówce reklamowej z 1944 roku. To taki szczególnego rodzaju łącznik pomiędzy Katowicami a Poznaniem, ale my nagłaśnialiśmy przede wszystkim fakt, że to założyciel katowickiego Pebeco był również ojcem spółki akcyjnej w Poznaniu, zawiązanej 6 kwietnia 1929 roku – tłumaczy Mszyca.
Barwy niebiesko-białe zastrzeżone patentem. Rok 1929. Poznań
20 sierpnia 1929 r. Maksymilian Małuszek i poznański kupiec Czesław Cegielski zarejestrowali w Poznaniu spółkę Pebeco Polskie Wytwory Beiersdorfa Spółka Akcyjna. I od razu przystąpiono do budowy bardzo nowoczesnej fabryki. Produkcja kosmetyków, farmaceutyków i plastrów opatrunkowych ruszyła w 1931 r. W 1939 Niemcy przejęli zakład, a po zbombardowaniu fabryki w Hamburgu właśnie tu przenieśli całą produkcję kosmetyków i materiałów opatrunkowych dla niemieckiej armii.
– Podczas walk na początku 1945 fabrykę zniszczono mniej więcej w 60 proc., ale jeszcze w tym samym roku dawni pracownicy zabrali się za jej odgruzowywanie i uruchamianie urządzeń, a na rynku pojawiły się pierwsze powojenne wyroby: krem Nivea, olejek orzechowy, zasypka dla dzieci, pasta do zębów, woda do ust, plastry lecznicze, syrop i krople Tussipect, a nawet woda kolońska. Zakład upaństwowiono i odtąd funkcjonował jako Państwowa Fabryka Chemiczno-Farmaceutyczna Lechia, która w 1951 roku zmieniła nazwę na Fabryka Kosmetyków Pollena Przedsiębiorstwo Państwowe w Poznaniu – opowiada Mszyca.
Z jego poznańskiej kolekcji wyłaniają się cztery serie kremu: z pierwszej tylko dwa opakowania, średnie i mniejsze, identyczne jak trzecie z serii katowickiej. Jednak to mniejsze ma na obwodzie napis pismem szeryfowym „Pebeco Poznań”. Zmienił się design oraz krój czcionek. Mszyca, jako wytrawny niveolog, zwraca uwagę na wygląd tekstu, jego ułożenie i wszelkie zmiany. Tylko on zauważył na jednym z denek napis „barwy niebiesko-białe zastrzeżone patentem” i dziś ma już takie dwa unikatowe opakowania.
Obejrzyj mnie. Twoja Nivea. Luty 2017 r. Dom Pamięci Żydów Górnośląskich
Na wystawie „Innowacje pana Oscara” zobaczymy ponad 150 opakowań. Blaszanych, szklano-blaszanych, szklano-ebonitowych, plastikowych w pięciu różnych wielkościach, od maleńkich po kilogramowe. Jubileuszowych, z okazji 90- i 100-lecia, limitowanych (z porcelany Rosenthala), dekoracyjnych i eksportowych. 13 buteleczek po olejkach i wodach (do ust, włosów, toaletowych), reprezentacja pudrów, mydeł (także do golenia), past do zębów oraz szminek. Unikatową buteleczkę i opakowanie Nivea Eau de Toilette. 23 opakowania po plastrach.
Na ścianie, tuż przy wejściu – reklamy z przedwojennych czasopism i gazet, m.in. krakowskiego „Światowida” z 1928 r., pocztówki (oryginały i reprinty), archiwalne zdjęcia, plakaty (oryginały z lat 50. XX wieku ), albumy, foldery i artykuły prasowe.
Jestem cenne, nie wyrzucaj. Luty 2017 r. Dom Pamięci Żydów Górnośląskich
W wywiadzie z 2015 r. Mszyca mówi, że Nivea jest dla niego powszednia jak chleb. Pewnie przesadzam, dodaje, ale dlaczego nie. To ikona, rzecz niezbędna i pożyteczna, do tego stopnia, że znalazła się na pokładzie pierwszego wahadłowca Challenger, jako jedna z pięciu dopuszczalnych rzeczy osobistych kosmonauty.
Pan Wojciech przechowuje swoje zbiory w trzech niebieskich torbach Ikei. Opakowania mieszczą się tam, bo wchodzą jedno w drugie, podobnie jak u ruskich Matrioszek.
– Na co dzień łapią oddech, stłoczone w moim M1 cyklisty, dzieląc miejsce z 79-letnią damką Diamant 69, swego czasu reklamowaną jako „die schoene aus Sachsen” – piękność z Saksonii. Jest Nivea, jest rowerowa piękność, umywalka z lustrem, więc tę przestrzeń nazywam buduarem – Mszyca wie, że zazwyczaj opakowania się wyrzuca, ale wie także, że po 10 latach z powodzeniem stają się cennymi eksponatami.