Czy jest Pan krakusem? Jeżeli nie, to czemu wybrał Pan Kraków, a nie np. Warszawę, tam są większe możliwości, a może nadal kusi Pana stolica?
Jestem takim krakusem jedną nogą, w tym sensie, że tu przyjechałem na studia i tak zostałem, ale większą część życia przeżyłem już w Krakowie, więc jak mówię o domu, to myślę o Krakowie, konkretnie o Podgórzu. Od 10 lat jestem podgórzaninem, a nie krakusem, bo tak się teraz podobno mówi w Podgórzu, że jedzie się do Krakowa na zakupy. Ja jadę do Krakowa do pracy, bo też tak to traktuję jako podgórski neofita.
Dlaczego Kraków? Bo taki kierunek studiów. Kraków ma to do siebie, że „trenuje” całą tę Małopolskę, że wszyscy chcą tutaj przyjść na studia, bo to jest piękne, genialne miasto, największe w okolicy, tak zbiorczo. Pewnie Warszawa daje większe szanse, ale już tutaj osiadłem i chciałbym tu zostać i mieszkać, tu jest fajnie. Warszawa jest kapitalnym miastem, nie wiem, czy tam kiedyś trafię, czy nie chciałbym tu zostać. Choć Warszawa daje większe możliwości, jeśli chodzi o pracę w zawodzie, niż Kraków, niestety.
Czy pamięta Pan swój pierwszy dzień w radiu? Czy wydarzyło się wówczas coś, co zapamiętał Pan na zawsze?
No tak, bo ja miałem okropną tremę i byłem przerażony tym, że muszę mówić do ludzi. Zamiast powiedzieć, że „Dzień dobry, jest 7:16” powiedziałem „Dzień dobry, jest 16:30”, przestraszyłem się i wyłączyłem mikrofon i chciałem uciec ze studia. Tak, że to był cały pierwszy dzień, więcej tego dnia się nie odzywałem, nie do mikrofonu.
Czy praca w radiu jest dla Pana satysfakcjonująca? Jeżeli tak, to dlaczego w stacji RMF FM?
To jest największa stacja radiowa Europie, i prowadzę (mam przyjemność od lat nastu) to najważniejsze pasmo w tym radiu, więc chyba mam wymarzone miejsce przy mikrofonie. I tak się spełniam, i realizuję, i trzymam słupki na odpowiedniej wysokości przez cały czas, więc jest dobrze. Daje mi to satysfakcję, dużo radochy. I to jest tak, że z początkiem każdego miesiąca Prezes stacji dostaje wyniki słuchalności za poprzedni miesiąc, więc muszę się pilnować i musi być dobrze. Jest. Przy „Wstawaj, szkoda dnia” budzi się od lat najwięcej ludzi w kraju i to jest dobre.
Co Pana najbardziej pociąga w prowadzeniu porannego programu „Wstawaj, szkoda dnia”? Co Pan czuję wiedząc, że słucha Pana prawie cała Polska?
To jest chyba najtrudniejszy program ze wszystkich, tu się najwięcej dzieje. Tutaj trzeba non stop na żywo reagować. To jest pierwszy program, ludzie się budzą, włączają radio i muszą dostać taki zastrzyk pozytywnej energii i dosyć dużo informacji. Nas tu jest o wiele więcej niż w innych pasmach na antenie, jesteśmy praktycznie non stop, musimy podejmować decyzje, cały czas na bieżąco, o czym mówimy, o czym nie mówimy. Staramy się mówić o rzeczach aktualnych i takich dziejących się tu i teraz, zastanawiamy się, o czym będą mówić ludzie jadąc w autobusie do pracy, albo mąż z żoną przy porannej kawie. Więc my próbujemy być maksymalnie aktualni, przy tym jeszcze i zabawni, żeby ktoś się i obudził przy muzyce, i wypił sobie przy nas kawę i jeszcze się roześmiał z naszego komentarza. To jest najlepsze w tym paśmie (to jest pasmo poranne od 5.30 do godz. 9.00), że z nami ludzie się budzą. Radio o tym czasie jest tzw. radiem aktywnym, ci ludzie nas cały czas słuchają. Czy to sprawdzając godzinę, czy pogodę, czy jak się ubrać, co się zdarzyło w świecie, chcą wiedzieć. Cały czas te wszystkie potrzeby spełniamy. Radio późniejsze jest radiem towarzyszącym, tzn. ktoś nas słucha przy pracy, nie tak aktywnie jako o poranku. To mnie najbardziej cieszy w prowadzeniu poranka. Ten najbliższy kontakt ze słuchaczem.
Jaka była druga część pytania?
Co Pan czuję wiedząc , że słucha Pana prawie cała Polska?
My mamy 10 mln osób przy radioodbiornikach, ale tego nie widzimy. Zdajemy sobie sprawę, że jest dużo ludzi przy radiu, ale nic nie czuję. Staram się, żeby tym ludziom było ze mną dobrze. My prowadzimy takie badania. Wiemy kto, o jakiej godzinie, gdzie włącza radio. Na początku są kończący pracę piekarze i taksówkarze, kierowcy z MPK, potem się budzą szkoły, pracownicy Warszawy. Wiemy jaki słuchacz jest kiedy przy radiu i staramy się jak najbardziej go zadowolić.
Czyli nie ma Pan takiej tremy, jak Pan nie widzi tych wszystkich ludzi, chociaż jest ich tak dużo?
Nie, tremy nie mam już od dawna. Przez lata całe miałem tremę. Nie wiem, czy to jest dobrze, czy źle, że ja nie mam tremy. Jestem w stanie otworzyć mikrofon w każdej chwili i będę sobą, ale to jest chyba wiara w siebie płynąca z wielu lat otwierania tego mikrofonu, że nie ważne co się wydarzy, mam świadomość tego, że sobie świetnie poradzę. Nawet jak zrobię głupotę jakąś, to jest ze mną kolega, który mnie uratuje. Nie mam tremy najmniejszej. Widząc ludzi, jak gdzieś występowałem publicznie (bo ja też prowadzę imprezy) też tej tremy nie mam.
Napisał Pan na swoim profilu facebookowym, cytuję: „Obrazy i słowa – to za ich pomocą portretuję ludzi i opisuję świat”. Czy związku z tym nie myślał Pan kiedyś, by porzucić audycje radiowe i zostać prezenterem telewizyjnym?
I tak i nie. Bycie prezenterem telewizyjnym wiąże się chyba z większą rozpoznawalnością, a co za tym idzie i z większymi pieniędzmi, więc to by było fajne i wygodne, jeśli idzie o rodzinę i jej utrzymanie, na pewno byłoby dużo plusów w tej sytuacji. Natomiast radio jest, jak Wam mówiła Ewelina Pacyna (prezenterka RMF FM – przyp. red.), medium intymnym, tu jesteśmy my i mikrofon, zaraz przy radioodbiorniku jest słuchacz praktycznie nic nas nie dzieli. O telewizji się mówi, że jest to zimne medium. Człowiek musi się przebić przez te kilka warstw szkła, czy to obiektywu, czy później tego telewizora, żeby do człowieka dotrzeć i tam już takiej intymności nie ma, że jestem ja sam i jest mikrofon, ale są tam oświetleniowcy, dźwiękowcy, realizatorzy. To jest już medium innego kalibru i jeszcze trzeba mieć wygląd (to akurat mam). To jest coś zupełnie innego. Ja to robiłem wiele lat temu. Pracowałem z naszą Telewizją na Krzemionkach, czy z tymi publicznymi, ale radio mi się o wiele bardziej podoba. Ja lubię radio, jestem zakochany w radiu. Natomiast jeśli chodzi o kwestię finansową, też bardzo ważną w naszym życiu, to troszeczkę mogłoby mi pomóc. Idealnie byłoby pracować trochę tu i trochę tu, tam z doskoku i tu sobie wracać. Telewizja nie jest na stałe, trochę się z nimi współpracuje, potem ta praca się urywa, no i tak to wygląda.
Co jest najtrudniejsze w pracy na żywo?
To, że trzeba na bieżąco, na żywo prawidłowo reagować na to, co się dzieje dookoła ciebie. Jak są „Fakty”, w których coś się wydarzyło istotnego, to nie możemy tego nie zauważyć, tylko musimy się do tego jakoś odnieść w sposób, który wypada i z klasą, w zależności od tego, co się będzie działo. Właściwe reakcje (udaje nam się to robić) na to, co się dzieje dookoła, bo poranków się tak świetnie nie przygotuje w 100 proc. jak innego programu. Program weekendowy można sobie nagrać wcześniej i wszystko przygotować, a tutaj wchodząc do studia mamy taki mniej więcej zarys tego, o czym opowiemy. W dużej mierze poranek jest głównie improwizowany, tak prawie cały czas. Tam mamy zapisane, bo wiemy co, kto ma powiedzieć, ale cały czas wymyślamy, żeby tutaj się nie zagalopować w tym, żeby nie popełnić takich durnych błędów, tu się trzeba pilnować. Bo to jest tak łatwo. Jak ostatnio było – poszliśmy w jakieś tam „patataj”: ile zarabia arcybiskup Nycz? I tak zaczęliśmy: o ho, ho, arcybiskup Nycz, tylko 9 tysięcy! Dopiero po wyłączeniu mikrofonów zdaliśmy sobie sprawę, że to troszeczkę nie do końca było takie eleganckie. To jest właśnie najtrudniejsze, żeby się tak wypośrodkować, żeby nikogo nie urazić i nikomu na odcisk nie nadepnąć. Tutaj też trzeba się pilnować, bo jak mnie coś bawi szalenie, to mi się zapala czerwona lampka: czy to, aby na pewno jest śmieszne dla wszystkich innych wokół, czy tak samo uśmiechnie się ta mama z dzieckiem, która teraz ma włączone radio jak i ten pan Staszek, który siedzi z kolegami na budowie, bo zaczęli przed chwilą robotę. Musimy dotrzeć i do niego i do niej, bo jak jeszcze mamy przy radioodbiornikach prezesa dużej firmy i pana doktora, który jedzie na swoją zmianę, więc to, co mówimy, musi trafić do nich wszystkich, co nam się udaje robić.
Czy wszystkie Pana publikacje były inspirowane radiowymi audycjami? Tu chodzi o te publikacje książkowe, tu mamy, np. „Zapukaj i otwórz sobie sam’’.
Ja książki napisałem dwie „Imieninałki” i „ Maksymy Skowrona”.
Gdzie to można jeszcze zdobyć?
Ze cztery lata temu widziałem to w koszu, na tej wyprzedaży, za 4.99 zł w jakimś supermarkecie. To jest straszny cios, jak człowiek się tam gdzieś stara, ma jakąś swoją książkę, nagle się widzi w tym koszu do grzebania i to, że tam jest Mickiewicz, to jakoś mnie nie pociesza. Nie wiem, czy jest to gdzieś do kupienia, chyba w jakiś audiobookach, gdzieś można to jeszcze kupić.
To są dwie jedyne książki, jakie napisałem. Te pozostałe – to ja kiedyś popełniłem taki tekst, bo trzeba było na szybko biografię swoją napisać, więc ja tam powymyślałem maksymalną ilość głupot i to niestety jakoś krąży.
Jakieś takie coś „Drzwi nicości” i „Zapukaj i otwórz sobie sam” to są nonsensy, to są głupoty, ale to niestety żyje i funkcjonuje i raz na jakiś czas dostaję rykoszetem. Była jakaś akcja czytania książek dla dzieci kilka lat temu, z okazji bodajże Wielkiej Orkiestry i w Teatrze Wielkim. Publikują w Wikipedii jeszcze „Kabury nicości”, „Trzaskając nicością”, „Osiem listów do nicości”. To jest wszystko zmyślone, to proszę w to nie wierzyć. To wszystko jest na stronie Wikipedii.
Kiedyś dostałem imprezę do prowadzenia, bardzo fajną. Jedna tutaj z szacownych uczelni krakowskich do mnie zadzwoniła, że jest impreza i chcieliby, żebym ja ją poprowadził. Taka konferencja duża naukowa, bo ja współpracuję z takimi licznymi instytucjami dużymi na świecie. A ja: o czym państwo mówicie? I oni mi jadą, a te instytucje też są wymyślone.
My je też mamy: wiemy że współpracuje Pan z wieloma organizacjami takimi jak, np. Szwajcarski Instytut Książki Eksperymentalnej lub Wszechnica Brytyjska. I teraz Pan mówi, a to jest wszystko nieprawda? My o tym mamy te pytania i to jest trochę tak głupio teraz.
Dlaczego? To możecie napisać, że ja kiedyś popełniłem taką swoją biografię, więc usiadłem i wszystko zmyśliłem i niestety pokutuje to do dzisiaj, bo raz na jakiś czas mi się trafia, albo sympatyczny uśmiech od osób, że dostaję do prowadzenia konferencje, albo kiedyś było czytanie książek dla dzieci Brzechwy, a w tym brałem udział i mnie zapowiadał Pan Tomasz Schimscheiner: „Teraz Przemysław Skowron; miał kiedyś sklep z mięsem, ale go okradli, dlatego teraz czyta”. Tam też może być jakaś taka głupota, prawda? Że miałem kiedyś sklep, już chyba otworzyłem, ale mnie okradli, czy coś takiego. Więc ja uprzedzam, że tam jest sklep z mięsem, też nigdy nie prowadziłem. Ale np. Tomasz Olbratowski handlował srebrem. Jeździł po kraju i jakoś to srebro rozprowadzał.
Tak więc te organizacje są wymyślone i większość książek też.
Czy chciałby Pan coś zmienić w swojej pracy?
Nic, nic bym nie chciał zmienić. Znaczy chciałbym zmienić, ale to jest nie do pogodzenia. Jak poranne pasmo prowadzę, tak, to ja tylko raz dzieci odprowadziłem do przedszkola i do szkoły. Jeden raz w życiu, akurat jak wydarzyła się katastrofa w Smoleńsku, to wtedy dostałem dwa dni wolnego. To jest jeden jedyny dzień, kiedy odprowadziłem córkę i syna do przedszkola i do szkoły. Nigdy więcej tego nie zrobiłem, ale za to chodzę na wywiadówki. To bym zmienił, żeby więcej z rodziną siedzieć. Ja też muszę wieczory spędzić, żeby się przygotować. Więc to też bym zmienił, aczkolwiek jest to immanentną częścią mojej pracy, więc mogę sobie chcieć, ale to i tak zostanie i tak zawsze będzie, że wieczorem, jak wszyscy mają wolne, to ja muszę usiąść i zobaczyć, co się wydarzyło w świecie i się przygotować do pracy.
Ostatnio Youtube bardzo zyskał na popularności. Myślał Pan kiedyś o założenia kanału?
Myślałem nad tym, tylko właśnie nie wiem czy ja trafię do młodzieży. Ja jestem z lat 70., więc próbuję jednego z moich synów do tego wpleść, żeby on mi pomógł i powiedział, co jest fajne, a co jest czerstwe. Co się sprzeda, a co nie, bo ja nie mam takiego wyczucia jak wy.
Jak odbierał pan „Star Wars” kiedyś a teraz? Pytam o to, bo bardzo lubię te filmy i wiem, że kiedyś, to było takie „łoł”, a teraz to już nie jest takie wrażenie.
Teraz już chyba mniejsze. Bo ja myślę, że kiedyś Jorge Lucas był wizjonerem. On pierwszy zaproponował efekty takie, jakie zaproponował. W sumie one się nie zestarzały do dzisiaj. Was mogą śmieszyć te komputery ichniejsze, ale efekty dalej robią wrażenie z tych filmów kręconych na początku lat 80., czy w połowie. Akurat w 1986 r. tata mnie zabrał do kina na ,,Imperium kontratakuje”, to siedziałem z takimi oczami, tak naprawdę do dzisiaj tak siedzę i z zachwytem patrzę na ten film. Teraz te efekty niezwykłe spowszechniały i widzimy je na co dzień. Więc coś takiego wrażenia na mnie nie robi. Poza tym jak człowiek jest starszy, to inaczej patrzy na film. Już nie siedzę w tym kinie z oczami wywalonymi.
Czy mógłby Pan powiedzieć coś więcej na temat różnic między pokoleniami?
Świat się szybko zmienia po prostu. To nie są różnice między pokoleniami. To są różnice nawet jeśli idzie o dekady. Zupełnie inne rzeczy interesują ludzi 10 lat ode mnie młodszych, np. kolega, z którym prowadzę program, Kamil Baleja, on się nie załapał tak jak ja za młodu na „Gwiezdne Wojny”. Jak już potem je przegapił, on w ogóle nie bardzo zna postaci, nawet z stamtąd, ale i z lat 80… On nie wie, kto to jest Yoda. Jak widzisz mijamy się. Kiedyś był taki kod kulturowy. Wszyscy się uczyliśmy tego samego, był kanon lektur szkolnych. Dlatego ja, ludzie 10 lat starsi, czy 10 lat młodsi czytaliśmy te same książki i znamy te same określenia. Wiemy, co znaczy „Czekając na Godota”, bo czytaliśmy te książki. Natomiast ostatnio RMF MAXXX, ze dwa lata temu popisali takie kapitalne rzeczy, takie krótkie, takie scenki śmieszne, ale odnoszące się do wydarzeń historycznych, czy do lektur i wpuścili to na badania i się okazało, że ludzie w ogóle nie wiedzą, o czym oni mówią. Np, „przekroczyć Rubikon” i cały skecz przestawał być śmieszny. Bo te kody kulturowe, które kiedyś nas łączyły zaginęły. Więc śmieszne, że ja mogę ze swoim dziadkiem pogadać i on mniej więcej będzie wiedział, co mnie cieszy i że może porozmawiać o „Ogniem i mieczem”. A z młodszymi o 20 lat tak troszeczkę już nie bardzo jest. Oczywiście możemy pomówić o filmie, co widzieliśmy na YouTube. Nie wiem, czy ta odpowiedź jest wyczerpująca, bo to jest tak szeroki temat, że można by książkę napisać, a właściwie trzeba by przeczytać dwie, żeby na to pytanie odpowiedzieć.
Całkiem fajny skecz, dzieje się np. na statku tylko tam było bocianie gniazdo i „jajko Kolumba” i ludzie to odrzucili, bo nie wiedzieli, o co chodzi. Dlaczego? Co was w tym śmieszy? I to byli ludzie w wieku 20 lat, czy tam studenci. Student pytany o stolicę Węgier, mówił, że Austria. Smutne historie się dzieją.
„Obrazy i słowa – to za ich pomocą portretuję ludzi i opisuje ich świat.”
Bo był jakiś cytat z facebooka. Tak. Bo jeszcze lubię robić zdjęcia. Ja się spełniam jako fotograf. Fotografuje jak tylko mogę. Ja właśnie pracując już lata w radiu, tak mówiłem, że gdybym mógł jeszcze kiedyś wybrać i świadomie zdecydować o swoim losie, to bym poszedł na fotografie. Stwierdziłem: czemu mam zacząć tego nie robić? Więc jakby zacząłem fotografować, portretować również. I jak się kiedyś spotkamy w Podgórzu to zapraszam serdecznie.
A co Pan najczęściej fotografuje?
Ja lubię ludzi fotografować. Człowiek musi być na zdjęciu, bo on robi zdjęcie. Zdjęcia widoczków czy budynków, kwiatków zupełnie mnie nie kręcą, nie „tarzają”, nie nawilżają.
A piesków?
Trochę porobiłem też zdjęć piesków. Istota żywa. Pieski. To jest też śmieszne, bo jak tam wrzucam zdjęcie, jakiś taki portret moim zdaniem fajny, wysmakowany, świetnie zrobiony, ciekawy i nikt na niego nie reaguje – dostaje trzy lajki, a wrzuciłem zdjęcie pieska i nagle jest 500. Ja tego nie rozumiem, bo a propos pytania o różnicę między pokoleniami – ja bym się zachwycił zdjęciem człowieka, a młody woli zdjęcie pieska. To są obłędne ilości lajków pod pieskiem. Takie są różnice. Ale też czasami, jak coś wymyślam nowego, to ja pytam synów, czy to jest fajne, czy to jest czerstwe, czy im się to podoba czy nie. Najczęściej się tak na mnie patrzą z lekkim politowaniem, że czym ja się zachwycam. Wrzucam na moim fanpageu zdjęcie i przechodzi bez echa, a pieski w ogóle do tej pory się za mną ciągną.
Dziękujemy za poświęcony czas.
A ja dziękuję, że mnie nie zadałyście pytania, jak się zaczęła moja przygoda z radiem. Bo to wszyscy zadają to pytanie na „dzień dobry”. Od tego się zaczyna na 99 proc., plus na koniec: jakie są pana plany na przyszłość?.
Wywiad przeprowadzili uczestnicy grupy Nowych Mediów ze Staromiejskiego Centrum Kultury Młodzieży w Krakowie.