Średnia widownia „Szopki w muzeum” w sobotę, 31 grudnia ub.r. o godz. 22.20 wyniosła średnio 774 tys. osób. Większą widownię (1,04 mln) zgromadziła powtórka widowiska, pokazana następnego dnia.
Związany z tygodnikiem „Do Rzeczy” publicysta Rafał Ziemkiewicz mówi, że to była dobra szopka, w stylu „starego Wolskiego”. – Generalnie bardzo mi się ta spodobała. Pojawiły się oczywiście głosy o tym, że była momentami przesadzona, czy zbyt ostra. Nie sądzę jednak, żeby to było prawdą, zwłaszcza, jeśli przyłożyć do tego miarę brutalności i szyderstwa, jaki latami prezentowała druga strona. Owszem: Wolski czasem używał tam ostrej satyry, ale nie sądzę, żeby mieli prawo skarżyć się na to ci, którzy rechotali z żartów Macieja Stuhra o Tupolewie czy też ci, którzy nabijają się z niskiego wzrostu Jarosława Kaczyńskiego. Owszem, była to kpina bolesna, ale mieszcząca się w granicach przyzwoitości. Jeśli miałbym do czegoś uwagi, to wyłącznie do kpin z Wajdy, który przecież już nie żyje. Ale i tak nie było to nic, co mogłoby kogokolwiek urazić lub sponiewierać pamięć o reżyserze – mówi Wirtualnemedia.pl Ziemkiewicz.
Wojciech Reszczyński, publicysta m.in. współpracujący z tygodnikiem „W Sieci” i „Naszym Dziennikiem” ma podobne zdanie. Stawia jednak mocny akcent na walory artystyczne szopki.
– Opozycja nie była w ogóle przygotowana na powrót Marcin Wolskiego z jego klasycznym humorem, ani na taką krytykę – stąd ten opór i głosy oburzenia. Poza tym PO ani nie jest skłonna do tego, żeby się śmiać, ani nie ma tak wybitnego autora, jakim jest Wolski. „Szopka w muzeum” była bardzo udana. Szczególnie dobrym posunięciem były ożywione, mówiące obrazy – to w zasadniczy sposób ożywia tradycyjną szopkę i nadaje jej nowy wymiar. To było wszechstronne, dobre artystycznie i aktualne przedstawienie. A czy nie było za ostre? O gustach się nie dyskutuje; mnie nic tam nie uraziło i nie uważam, żeby przekroczono jakiekolwiek granice – komentuje Reszczyński.
Diametralnie innego zdania jest Przemysław Szubartowicz, do niedawna dziennikarz Polskiego radia, teraz – redaktor naczelny portalu Wiadomo.co. – Moim zdaniem przekroczono granicę dobrego smaku, a także zniszczono formułę szopki. To powinno być przecież robione z dystansem. Tymczasem Marcin Wolski przygotował przedstawienie pozbawione i dystansu, i smaku. Urządził jednostronną jatkę antyopozycyjną. W tego typu przedstawieniach przydałby się także obiektywizm satyryczny – jego też zabrakło. Cięto tylko po jednej stronie: po opozycji. I to cięto skandalicznie pod każdym względem. Bo trzeba powiedzieć wyraźnie, że pod względem artystycznym to było bardzo złe. Szczytem był oczywiście były prezes Andrzej Rzepliński z penisem zamiast ręki. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że to nawiązanie do filmu Rolanda Topora o markizie de Sade, w którym on właśnie rozmawia ze swoim penisem. To jest rysunek wyjęty z tego filmu – zmieniono tylko twarz. To jest niesmaczne, karygodne i po prostu złe. W telewizji narodowej nie powinno się nic takiego przytrafić. Jednym słowem: szmira i polityczna jatka, a na dodatek demonstracja bardzo złego gustu – ocenia Szubartowicz.
Wojciech Maziarski, publicysta „Gazety Wyborczej” jest podobnego zdania.
– Gdybym miał to ująć jednym słowem , to była to żenada. Niewyobrażalna wręcz. Poziom humoru – bliski zeru. Ja od zawsze mam poglądy inne, niż Marcin Wolski, ale dziwię się, po obejrzeniu tego programu, że poszedł aż tak bardzo na służbę rządzącej partii. To było po prostu dzieło propagandowe, a nie szopka noworoczna. Kabarety przygotowywane i emitowane w czasach gierkowskich były subtelniej robione. Najbardziej jednak drażni mnie, że to było aż tak bardzo użytkowe. No i jeszcze jedno: satyryk robiąc program, powinien naśmiewać się głównie z władzy. Tymczasem u Wolskiego od początku do końca jest jedno wielkie przyklaskiwanie władzy i naśmiewanie się z tej opcji, która przegrała i jest w opozycji.
Marcin Wolski wrócił do telewizji publicznej z szopką po siedmiu latach nieobecności.