Dyskutują w tej sprawie wszyscy i biorą się za łby, ale w Sejmie bywał mało kto. Ja natomiast – jako dziennikarz – ponad 20 razy. Głównie w latach 90-tych, kiedy to Lewica powstała jak Feniks z popiołów zwyciężyła i na progu XXI wieku też.
Wyjaśniam – posłowie i VIP-y zawsze mieli swoje wejście, a goście, w tym redaktorzy swoje. Nie wystarczyło jednak mieć redaktorską legitkę. Trzeba było się akredytować i to wcześniej, aby otrzymać specjalną przepustkę. Nie może być tak, żeby media wchodziły wszędzie. Zakazany był teren obrad Sejmu i Senatu a także hotel dla posłów oraz senatorów. Redaktorzy mogli śledzić obrady z balkonu tudzież za pośrednictwem rozstawionych wszędzie monitorów TV wewnętrznej.
Ulubionym miejscem do wywiadu było górne piętro wewnętrznego hallu ze słynnymi wężowymi poręczami. Prawdą jest jednak, że praktycznie każdy z mikrofonem w garści, albo dyktafonem mógł dorwać każdego posła czy innego ważniaka i od kultury redaktora zależało jak to wyglądało. A z tą kulturą w warunkach wolnego rynku mediów (kto pierwszy ten lepszy) było nie za bardzo. Nic więc dziwnego, że dochodziło rzeczywiście do patologii typu – Ileś nakradł złodzieju? Atakował młody zdolny z TV internetowej, zatrudniony w swej stacji od dwóch dni, ministra w WC.
To jednak wyjątki od reguły. Większość VIP-ów, szczególnie tych doświadczonych potrafiła wybrnąć z sytuacji. Mnie na przykład zapytany o coś Jacek Kuroń, ze słynnym termosem pod pachą, odpalił krótko: Wie pan panie redaktorze ja dopiero myślę po godzinie 14-tej.
Cała obecna zadyma wzięła się z tego, że Prezes Jarosław nie lubi dociekliwych pytań redaktorów z TVN i stąd próba wprowadzenia czegoś w rodzaju cenzury. No i potem się zaczęło. Poseł z kartką, wykluczenie, kadłubowy Sejm z przewagą PiS itd. Temat podchwycił KOD, który próbował zrobić Majdan przed Sejmem. Były już race, rzucanie się pod samochody, dobrze, że nie polała się krew.
Chichotem historii jest to, że bardzo realne było w rocznicę stanu wojennego komuchów wprowadzenie stanu wyjątkowego (paraliż ustawodawczej władzy państwa). Kończę sentencją Szymona Majewskiego – Polska jest podzielona jak pupa Dody. No tak tylko, że to jest przynajmniej piękne podzielenie, a to nie. I końca zacietrzewienia nie widać chyba, że do Sejmu trafią żony posłów każących im do domu wracać kupować karpie a płaczące dzieci przez ekrany smartfonów poproszą ich o ustrojenie choinek.