Trudno napisać, że nie widzę w Wilhelmie Szewczyku osoby, która przez niemal trzy dekady współpracowała z rządzącymi w PRL. Dostrzegam oczywiście jego „uwikłanie” z władzą okresu realnego socjalizmu. Zgadzam się nawet z wypowiedzią prof. Wojciecha Kunickiego, że Szewczyk „po 1956 r. był wysokim funkcjonariuszem partyjnym, zasiadającym w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Katowicach, aktywnym ideologiem Ziem Zachodnich i Północnych”.
Ale przychylam się jednocześnie do opinii wygłoszonej najsilniej przez katowickie środowisko literaturoznawców (zyskało nawet formę oświadczenia Rady Instytutu Nauk o Literaturze Uniwersytetu Śląskiego), że jego pozytywna rola w historii regionu pozostaje bezsporna. Potrafię także zrozumieć, że jak wielu jemu podobnych, po II wojnie światowej stanął przed dylematem, w jaki sposób postępować wobec nowej rzeczywistości i ostatecznie w realiach PRL zdecydował się ją współtworzyć. Słowem – a właściwie zdaniem – widzę w Szewczyku złożoną osobowość, nie dalece odległą od innych znaczących polskich postaci z kart historii, patronujących różnym elementom przestrzeni publicznej.
Przypomnijmy więc, że życiorys Szewczyka obfitował w charakterystyczne dla wielu mieszkańców kraju, a zwłaszcza regionu, zakręty i zmienne koleje losu. Warto zwrócić uwagę na wybrane aspekty.
Komunistyczny aparatczyk i separatysta śląski
Podkreślmy, że nawet analizując jedynie stricte polityczną aktywność, i korzystając wyłącznie ze sporządzonego przez historyków z IPN uzasadnienia, można zestawić dwa skrajnie różne „wybory” z życia tego pisarza. Pierwszy – jako typowy przykład „aparatczyka” – pracownika Wydziału Informacji i Propagandy Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, członka PPR i PZPR (w ramach którego zasiadał w Komitecie Wojewódzkim), współtwórcę „socrealistycznie sprofilowanego” „Śląska Literackiego”, „organu KW PZPR w Katowicach” – „Trybuny Robotniczej” czy „proreżimowych” „Poglądów”. I drugi – jako działacza w II połowie lat 30. XX wieku związanego z ruchem narodowo-radykalnym, w czasie II wojny ukrywającego się przed Niemcami na terenie Generalnego Gubernatorstwa, wyrzuconego z PZPR w grudniu 1949 roku czy inwigilowanego na przełomie lat 40. i 50. jako „reakcjonista”, „klerykał”, „nacjonalista” oraz „separatysta śląski”.
Oczywiście opis to zdawkowy i dalece niepełny. Dodajmy, że z jego odpowiednim odczytaniem mieli kłopoty nawet „oskarżyciele” z IPN. W podanym przez nich uzasadnieniu możemy bowiem przeczytać m.in. o tym, że pisarz zasiadł w Sejmie PRL II kadencji „z ramienia PZPR”, choć został doń wybrany jako bezpartyjny. Z kolei podjętą w listopadzie 1956 roku przez bezpiekę decyzję o zaniechaniu rozpracowania autorzy z IPN uzasadniają podaną przez samych pracowników aparatu tezą o „pełnej lojalności wobec ustroju”, ignorując oczywisty kontekst „polskiego Października 1956”.
Co nie pasowało do tezy oskarżycieli IPN
Można by też długo dyskutować o profilach czy „proreżimowości” wszystkich wydawanych w Polsce Ludowej tytułów prasowych. Bez komentarza pozostawiam informację o „tymczasowym wydaleniu z PZPR”, mógłbym też polemizować z tezą, że w wyborach 1989 roku „w rzeczywistości popierany był przez PZPR”. Za to twórcy opinii zapomnieli dodać (najpewniej nie pasowało to do tezy „aparatczyka” i „klerykała”), że część jego książek (np. „Śląski trud literacki”) nie została dopuszczona przez cenzurę do rozpowszechniania, a licznym ingerencjom cenzorskim poddawane były również jego teksty prasowe (głównie w „Odrze” i „Przemianach”).
Nie zapisali też, że powołany w 1942 roku do Wehrmachtu Szewczyk prezentował jednoznacznie polską postawę narodowościową i prosił o usunięcie z Volkslisty, co jednoznacznie należy ocenić jako przejaw ogromnej odwagi. Nawiasem mówiąc, to ten sam IPN, który dziś oskarża Szewczyka, przed dwoma laty upublicznił listy, jakie pisarz w tej sprawie kierował do Fritza Brachta, hitlerowskiego gauleitera i nadprezydenta Prowincji Górny Śląsk.Autorzy z IPN nie odnotowali tego, że Szewczyk w 1946 roku został z powodów politycznych wyrzucony z pracy w katowickiej rozgłośni Polskiego Radia, a w 1981 roku odsunięty z funkcji redaktora naczelnego „Poglądów”.
Nie dodali wreszcie, dlaczego Szewczyk został patronem jednego z głównych miejsc centrum Katowic – miasta, w którym z przerwą wojenną mieszkał przez połowę stulecia, od 1938 do 1991 roku. Że był obok wskazanej aktywności społeczno-politycznej przede wszystkim znanym i cenionym poetą, prozaikiem, publicystą, autorem ponad 60 książek – prac niemcoznawczych, skandynawistycznych, sorabistycznych, ale przede wszystkim poświęconych tematyce górnośląskiej. Był również dziennikarzem, autorem kilku tysięcy tekstów opublikowanych na łamach około 150 czasopism, reprezentujących różne kręgi polityczne. Że swoją wiedzę śląskoznawcy i historyka kultury prezentował także w Telewizji Polskiej. Że znacząco kształtował świadomość i wrażliwość mieszkańców regionu, a pisma, którymi kierował, stały się ważnym miejscem wymiany myśli i debaty nad problematyką śląską – i szerzej, dotyczącej tzw. ziem zachodnich.
Nie odciął się od wybranej drogi
Wyselekcjonowana aktywność polityczna Szewczyka spowodowała jego dzisiejszą ocenę przez IPN jako „osoby symbolizującej komunizm” – „represyjny, autorytarny i niesuwerenny system władzy w Polsce”. A warto zwrócić uwagę, że niewiele było w karierze Szewczyka momentów, w których jego zachowanie stanowiło jednoznaczne poparcie władz partyjno-państwowych wbrew mieszkańcom regionu. Moim zdaniem na jego korzyść świadczy nawet postawa z końca lat 80. Mógł przecież (wielokrotnie wcześniej dał dowody własnej przenikliwości) z łatwością zdecydować się na koniunkturalnie uwarunkowaną gwałtowną zmianę prezentowanych poglądów. Na marginesie odnotujmy, że dziś takie zjawisko jest powszechne w środowisku polityków, którzy z „transferów” uczynili sposób na utrzymanie się u władzy. W sytuacji, gdy wielu innych decydowało się na przejście na stronę opozycji, Szewczyk do końca nie odciął się od wybranej w połowie wieku drogi. Dziś – także w świecie polityków – wierność i lojalność czasem bywa w cenie, w historiografii tego typu postaci zwykle bywają zaś doceniane.
Wygląda na to, że główną winą Szewczyka okazała się kolejność podejmowanych działań. Gdyby bowiem w młodości był postacią komunizującą, a pod koniec życia podjął „walkę z systemem”, dziś adres „Plac Szewczyka, Katowice” byłby pewnie niezagrożony. Ale stało się inaczej. Sytuacja wygląda o tyle specyficznie, że gdyby dekomunizacja odbyła się u progu III RP, to dziś nazwa placu pozostałaby niezmienna – wszak jego patronem Szewczyk stał się już w wolnej Rzeczypospolitej.Jak wiemy, mało jest – o ile w ogóle istnieją – osób o „kryształowych” życiorysach. A jeśli tak, jeśli zakładamy, że „plamy” w życiorysach tych postaci eliminują ich z obecności w przestrzeni publicznej, a życiorysy patronów ulic traktujemy jednakowo – można by za nietrafionych patronów ulic uznać np. Żołnierzy Wyklętych. Wiadomo bowiem, że wśród żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego znajdowali się i tacy (np. Józef Kuraś, ps. „Ogień”), którzy mieli w swoim dossier okres zatrudnienia w Milicji Obywatelskiej albo Urzędzie Bezpieczeństwa.
Wilhelm Szewczyk był bez wątpienia działaczem regionalnym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Był osobowością, której przymioty w mojej ocenie wystarczają, by czynić z niej postać wartą upamiętnienia w mieście, z którym związana była przez większość swojego życia.
* Dr hab. Maciej Fic jest historykiem z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, autorem książki „Wilhelm Szewczyk 1916–1991 śląski polityk i działacz społeczny”.