Nie do wiary… Tegoroczny ranking Business Insider uznał Katowice za najlepsze miasto do życia w Polsce. To piękny prezent na 160. urodziny. Z tej też okazji stolica Śląska dostała monumentalną rzeźbę z brązu – szarżującego byka. Tylko odrobinę mniejszego kalibru niż Charging Bull na Wall Street w Nowym Jorku.*
Byk, przez mieszkańców jeszcze nienazwany – oficjalnie to „Sztuka kompromisu” – ma symbolizować dynamiczne przemiany Katowic, które w ostatnim 30-leciu z miasta dumnego „węglem i stalą“ zmieniło się w gród wysokiej kultury, biznesu, wszelkiej i wielkiej innowacyjności oraz przedsięwzięć usługowych. Z szarego miasta osnutego dymami stało się zielonym Miastem Ogrodów.
Po ciężkim przemyśle – na początku transformacji ustrojowej pracowało tutaj m.in. siedem kopalń i cztery huty, w tym dwie cynku i ołowiu – nikt nie płacze, choć jeszcze przecież nie tak dawno rozdzierano szaty i tłumaczono, że bez węgla i stali miasto upadnie. Huty i kopalnie były wszak czynnikami miastotwórczymi. Założycielami Katowic, które z biegiem czasu i wciąż nie tak dawno, dzięki czarnemu bogactwu, były czołową wizytówką PRL. A potem, przez następne 30 lat, przeszły metamorfozę – nigdzie w Polsce zmieniło się tak wiele. Na lepsze.
W rankingu Business Insider startowało 16 wojewódzkich miast w sześciu kategoriach: bezrobocie, wynagrodzenia, ceny mieszkań, dostęp do lekarzy, przestępczość i jakość powietrza. Katowice zwyciężyły w trzech odsłonach ekonomicznych. Mają najniższe bezrobocie (ok. 3 proc.), najwyższe średnie wynagrodzenie (ponad 9,3 tys. zł – choć w samym województwie daje to dopiero trzecie miejsce) i najkorzystniejszy stosunek cen mieszkań z drugiej ręki do zarobków (średnio 7,8 tys. zł za m kw. – w najdroższych dzielnicach 10,5 tys.). Katowice wysoko uplasowały się w dostępie do lekarzy – ale w kategoriach przestępczości i jakości powietrza znalazły się na samym końcu.
Tegoroczna pierwsza piątka przyjaznych do życia miast wygląda tak: Katowice (po raz pierwszy w historii rankingu), Rzeszów, Poznań (lider w poprzedniej edycji), Olsztyn i ex aequo Gdańsk z Łodzią. Warszawa – 10, Wrocław – 14, Kraków – 16 (stracił na zarobkach, dostępie do lekarzy, drogich mieszkaniach i fatalnej jakości powietrza).
Choć historia Katowic jest krótka (większość dużych polskich miast widać już na mapach z XIV–XV w.), to niezwykle doświadczona burzliwymi wydarzeniami i wirami historii. Były germanizowane, potem polonizowane, w czasie ostatniej wojny ponownie ostro niemczone i po jej zakończeniu z powrotem ostro polszczone. Każda nowa władza wymazywała ślady po poprzedniej.
Opowieść o Katowicach to zarazem opowieść o ziemi śląskiej – pełna historycznych emocji i kontrowersji. W pierwszej połowie XIV w. tereny dzisiejszych Katowic spod berła króla polskiego przeszły we władanie czeskich Luksemburczyków, żeby po dwóch wiekach popaść pod panowanie austriackich Habsburgów. W pierwszej połowie XVIII w., po wojnach śląskich, znalazły się pod rządami króla Fryderyka II Hohenzollerna i pozostały w prusko-niemieckich rękach do abdykacji cesarza Wilhelma II. Po zakończeniu pierwszej wojny światowej weszły w orbitę wpływów odrodzonej Polski. W jej granicach zagnieździły się w połowie 1922.
Przemysłowa historia Katowic na dobre zaczęła się w XVIII w. Ich historia miejska -11 września 1865 r. Już rok wcześniej rada 6-tysięcznej gminy Kattowitz rozpatrywała możliwość nadania praw miejskich. Za statusem miasta było 65 głosów – 28 przeciw. Wniosek zatwierdziły władze rejencji w Opolu, a potem prowincji we Wrocławiu. Ostatecznego nadania dokonał tamtego września król Prus Wilhelm I, za co wdzięczni mieszkańcy wystawili pod koniec XIX w. jemu i synowi Fryderykowi III pomnik na reprezentacyjnym Wilhelmplatz. Dzisiaj plac Wolności.
I tak z polsko-śląskiej osady wyłoniło się miasto pełne kopalń i hut. Hoteli i banków. Burdeli i świątyń. W późniejszych latach nazwano Katowice najbardziej pruskim ze wszystkich miast górnośląskich – symbolem krzewienia germańskiego ducha na słowiańskim podglebiu. Symbolem tego ducha były „wieże Bismarcka”, które na początku XX w. zaczęły rosnąć w całej Rzeszy. Na jej krańcach wschodnich jedna powstała w Mysłowicach, w Trójkącie Trzech Cesarzy (u styku granic Rosji, Austrii i Niemiec), druga – w najwyższym punkcie Katowic. W 1907 r. w mieście otwarto Teatr Miejski – dzisiaj im. Stanisława Wyspiańskiego – z wyrytym na frontonie napisem: „Deutschem wort, Deutsche art” (niemieckie słowo niemieckiej sztuce). Nadburmistrz miasta Alexander Pohlmann (rządził w latach 1903–19) zapowiadał na uroczystości otwarcia, że „teatr ma być dumnym i niezwyciężonym bastionem przeciwko wrogiemu żywiołowi polskiemu”.
Ten niemiecki duch odezwał się w marcu 1921 r. w plebiscycie decydującym o przynależności państwowej Górnego Śląska. W samych Katowicach za Niemcami opowiedziało się 85 proc. głosujących. W ziemskim powiecie katowickim 56 proc. było za Polską. Niemcy zwyciężyli w plebiscycie 56 do 44. Ten wynik miał znaczenie propagandowe, ale realna polityka szła swoją drogą: we wszystkich projektach podziału Górnego Śląska Liga Narodów widziała Katowice po polskiej stronie granicy.
W Polsce Katowice znalazły się formalnie 20 czerwca 1922 r. Wraz z przyznaną nam częścią Górnego Śląska. Na tym skrawku pracowały 53 kopalnie (z 67 istniejących na Śląsku), 5 hut żelaza (z 8) i wszystkie huty cynku i ołowiu. Tego dnia do miasta wkroczyły oddziały Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Stanisława Szeptyckiego. Były entuzjastycznie witane. Dzisiaj krzywimy się na to przemysłowe wiano – wówczas wyznaczało ono rangę państwa.
Bez niego Polska byłaby marnym, mało znaczącym tworem. Statystyki z 1936 r. podawały, że województwo zajmujące 1,1 proc. powierzchni kraju dostarcza 75 proc. węgla, 100 proc. koksu, 75 proc. żelaza i stali, 100 proc. cynku i ołowiu i 34 proc. nawozów sztucznych. Dawało więcej niż połowę polskiego eksportu i w takim też stopniu tworzyło PKB II Rzeczypospolitej. Każdego roku zasilało budżet setkami milionów złotych. Bez Katowic i części Górnego Śląska przedwojenna Polska byłaby tylko przysłowiowym, zagubionym w romantycznych uniesieniach „Polesia Czarem”.
Same Katowice zostały stolicą autonomicznego województwa śląskiego z sejmem i skarbem. Bogatego. Choć w granicach II Rzeczypospolitej przetrwało 17 lat, dwa miesiące i dziesięć dni, to miało ono decydujący wpływ na umocnienie państwa, na budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego, Gdyni, linii kolejowych… Samo miasto rozwijało się w szalonym tempie. Do dziś imponuje gmach Sejmu Śląskiego – obecnie siedziba urzędów: wojewódzkiego i marszałkowskiego. Przed wojną miały tu swoje siedziby wielkie koncerny przemysłowe o różnorodnym kapitale. Dziewięć imponujących gmachów nadal stanowi wizytówkę miasta. Działało tu 27 banków i 14 konsulatów.
Choć w Katowicach rozpoczął się żmudny i wielowymiarowy proces polonizacji – np. Wilhelmplatz został placem Wolności, a na miejscu zburzonego pomnika Dwóch Cesarzy pojawiła się płyta upamiętniająca Nieznanego Powstańca Śląskiego – to niemieckość trzymała się mocno. W 1926 r. w samorządowych wyborach do rady miasta zwyciężyli kandydaci z list niemieckich. Wojewoda radę rozwiązał, lecz długo jeszcze w magistracie radni wygłaszali przemówienia po niemiecku – w Sejmie Śląskim już nie mogli. Trwała emigracja do Niemiec, ale jeszcze w spisie ludności z 1931 r. 13,5 proc. mieszkańców uznawało niemiecki za język ojczysty.
Nadeszła wojna. 2–3 września 1939 r. Katowice opuściło wojsko polskie, policja i administracja państwowa z wojewodą Michałem Grażyńskim na czele. Nieliczne punkty oporu – jak Wieża Spadochronowa – stały się symbolami gorącego i rozpaczliwego bohaterstwa. Wojska niemieckie wkroczyły do miasta 4 września. Witane były entuzjastycznie. Rządy objęła niemiecka administracja i już na drugi dzień nie było placu Wolności – wrócił Wilhelmplatz z obeliskiem Pamięci Żołnierza Niemieckiego zamiast powstańca śląskiego. Rugowano polskość we wszystkich dziedzinach życia. Zniszczono Muzeum Śląskie, które w tamtym nieszczęsnym wrześniu miało być otwarte. Zbiory trafiły do placówek niemieckich albo na stosy.
Katowice zostały stolicą rejencji, a w 1941 r. samodzielnej prowincji (Provinz Oberschlesien) wyłączonej z prowincji Śląsk ze stolicą we Wrocławiu. Tutaj mieściły się najwyższe regionalne władze NSDAP. Wraz z wojennym szaleństwem rosła ranga prowincji i jej stolicy. Przez lata była poza zasięgiem alianckich bombowców, które w perzynę obracały miasta i okręgi przemysłowe III Rzeszy. W 1944 r. górnośląska prowincja dawała 40 proc. wojennej produkcji Niemiec.
Ciekawie i tragicznie zarazem wyglądały stosunki społeczne. W marcu 1941 r. wprowadzono DVL – niemiecką listę narodowościową (tzw. volkslista) – która wymuszała deklaracje narodowościowe. Katowice liczyły wówczas 132 tys. mieszkańców. Ok. 90 proc. wybrało opcję niemiecką w różnych kategoriach. Z pozostałych 10 proc. 3 proc. mogło warunkowo zostać obywatelami niemieckimi, ale po szczegółowych badaniach rasowych i przesiedleniu w głąb Rzeszy. Blisko 7 proc. (ok. 8 tys. osób) uznano za Polaków, których po zwycięskiej wojnie planowano wysiedlić i tym sposobem pozbyć się problemu polskiego. W tamtych latach 44 proc. katowiczan wybrało, w znakomitej większości pod przymusem, III kategorię volkslisty: zaliczano do niej osoby spolonizowane, w których żyłach płynie niemiecka krew, i mające związki z kulturą niemiecką, ale posługujących się językiem polskim. Dzisiaj można powiedzieć, że tę kategorię przede wszystkim przypisano rdzennym Ślązakom.
Germanizacja Katowic nie trwała długo. 27 stycznia 1945 r. miasto zajęła Armia Czerwona. W Katowicach serdecznie powitano naszych i radzieckich żołnierzy. Ale szybko na Górnym Śląsku zaczął się czas grabieży, gwałtów, wywózki mężczyzn do pracy w ZSRR; wraz z nimi całych zakładów i instalacji przemysłowych. Na zachód, po przejściu przez mordercze obozy, wywożono ludność niemiecką. Dla ludowej polskiej administracji najważniejsze było rugowanie śladów niemieckości. Później zaczęły się rozliczanie z volkslistą. Powrócił plac Wolności, a na miejscu niemieckiego obelisku wyrósł pomnik zwycięskich żołnierzy sowieckich niosących wolność ze wszystkimi późniejszymi konsekwencjami (stał do połowy maja 2014). Zniknęły niemieckie szyldy i nagrobki założycieli miasta i wielkich postaci budujących jego historię.
W nowej rzeczywistości przypadła Katowicom rola przemysłowej stolicy Polski. Żeby tylko taka… Rzecz naturalna, bo przemysł w mieście i województwie był ogromny, do tego niezniszczony działaniami wojennymi, tylko częściowo rozszabrowany przez wojska radzieckie. Niestety, do tej roli dopisano kolejną: Katowice, robotnicze w swym charakterze, miały być symbolem nowej epoki. Władze nie zgodziły się na powołanie uniwersytetu, choć apelowała o to profesura Lwowa, Wilna i zniszczonej Warszawy, która po wojnie tutaj się zatrzymała. Profesorowie pojechali na zachód – przede wszystkim do Wrocławia. Władze socjalistyczne uznały bowiem, że w powstającym modelowym robotniczym mieście nie ma miejsca dla humanistycznej uczelni, która mogłaby mącić w głowie klasie robotniczej. Wystarczy politechnika podzielona między Gliwice i Katowice. Uniwersytet Śląski powołano dopiero w 1968 r. w nagrodę za pryncypialny stosunek władz partyjnych Katowic do wydarzeń z marca ’68.
W zamian zainicjowano socjalistyczne wyścig pracy, czyli nieustanną batalię o węgiel i stal. Więcej i więcej. Tu kreowano i koronowano nowych bohaterów – przodowników pracy. Prowadzono, wyjątkowo bezpardonową w skali kraju, walkę z Kościołem. Doprowadziła ona do wypędzenia z Katowic wszystkich trzech biskupów diecezjalnych. Duchową władzę powierzono tzw. księżom patriotom. Ukoronowaniem tego wszystkiego była zmiana w marcu 1953 r. nazwy miasta na Stalinogród. Katowice wróciły w październiku 1956 r.
Wielki przemysł w najlepsze rządził Katowicami i całą okolicą. Przez dziesięciolecia. Kopalnia rosła za kopalnią, szczególnie w latach 70., w epoce Edwarda Gierka. A że kopalnie potrzebowały stali – maszyny, wieże wyciągowe, obudowy, szyny itd. – to w sąsiedztwie musiała powstać gigantyczna Huta „Katowice”. Miasto miało być symbolem nowego i sprawiedliwego ustroju, ale historia tragicznie zakpiła z tego pomysłu. To w Katowicach wbito gwóźdź do jego trumny. W największym oporze przeciwko stanowi wojennemu życie oddało dziewięciu górników kopalni Wujek. Nic więc z modelowego robotniczego miasta nie zostało. I z robotniczego państwa też.
Lata 70. dla samych Katowic były niezłe, choć dla całego województwa już niekoniecznie. Przez prawie dekadę były wicestolicą kraju. Warszawskie zawołanie: odsuńcie się od stanowisk, bo wjeżdża pociąg z Katowic – nie było tylko politycznym dowcipem. Gigantyczne inwestycje w górnictwo i hutnictwo zakonserwowały surowcowy charakter regionu. Wielka płyta zdominowała miejską przestrzeń. Akcja łączenia rodzin – za marki rzecz jasna – spowodowała exodus do Niemiec setek tysięcy Ślązaków. W tym rdzennych mieszkańców Katowic.
Po 1989 r. rozpoczęło się zwijanie wielkiego katowickiego przemysłu – tego, który był ojcem założycielem miasta. Dla takich miast różnie się to kończy, czego przykładem może być Detroit w USA. Z perspektywy kilkudziesięciu lat można powiedzieć, że śląski żywy organizm przeszedł ten zabieg bezboleśnie. Tam, gdzie fedrowała kopalnia „Katowice”, symbol przemysłowego miasta, powstało Muzeum Śląskie, imponująca siedziba Narodowej Orkiestry Polskiego Radia i nie mniej okazałe Centrum Kongresowe połączone z legendarnym Spodkiem. Strefa Kultury na miarę XXI w. Wokół zaroiło się od biurowców, hoteli i apartamentowców. Miasto od lat już nie żywi się węglem i stalą. Rozkwita zielenią, tętni dobrą muzyką i gwarem młodych ludzi.
Katowice nigdy nie będą Krakowem z pocztówki, królewską Warszawą ani portowymi oknami Trójmiasta z widokiem na morze. Nie przepłynie przez nie wielka rzeka, nie wzbudzi sentymentu zabytkowy stary rynek – nie posiadają atrybutów miast z bagażem dziejów. Katowice są najbardziej namacalną wizytówką nowoczesności XXI w. Widoczne w takim natężeniu jak nigdzie indziej.
Powtórzę: nigdzie w kraju przez 30 lat nie zmieniło się tak wiele. Na lepsze. A szarżujący byk, który stanął u zbiegu ulic Dyrekcyjnej i Dworcowej, ma symbolizować śląskie wartości i dynamikę rozwoju. Ufundowany przez Iwonę Sosnowską-Wieczorek i Jarosława Wieczorka, a wytopiony z brązie przez artystę Rafała Olbińskiego, stanie się nową wizytówką śląskiego grodu. Miasta, które wzięło sprawy w swoje mocarne dłonie, chwyciło byka za rogi i rusza szarżą – do przodu.
*Monument ufundowali założyciele fundacji In Corpore – Centrum Diagnostyki i Terapii. Autorem jest znany rzeźbiarz, nawiązuje ona do jego grafiki z 2004 r. dla tygodnika „Der Spiegel”, kiedy Polska wraz dziesięcioma innymi krajami dołączała do Unii Europejskiej. Korpus byka stworzony został z uścisku dwóch dłoni mających symbolizować porozumienie i pojednanie. Byk ma 4,75 m długości i 2,41 m wysokości. Waży 1,6 tys. kg. Dla porównania: ten z Wall Street w Nowym Jorku – odsłonięty w 1989 r. – jest dokładnie dwukrotnie cięższy, ma 3,4 m wysokości i 4,9 m długości. Pod rzeźbą zamurowano kapsułę czasu z historią miasta i opisem teraźniejszości. Można zajrzeć za sto lat. Kiedy nas już nie będzie.