W marcu tego roku ukazała się książka „Górnicy” Tadeusza Biedzkiego. Składają się na nią reportaże, w większości napisane w latach 80., ukazujące losy górników ze śląskich kopalń. Książka to również zapis rozwoju przemysłu i niezwykły pejzaż śląskiej tożsamości. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Tadeuszem Biedzkim.
Czytając „Górników” szybko dowiadujemy się, że Pan również pracował na kopalni. Nie chciał Pan zostać w górnictwie dłużej i kontynuować rodzinną tradycję?
Nie, absolutnie. Od dziecka chciałem być dziennikarzem. Zrealizowałem marzenie i przez wiele lat pracowałem w najlepszych polskich tygodnikach. A do kopalni poszedłem wiedząc, że porzucam zawód mojego pradziadka, dziadka i ojca, by na własne oczy zobaczyć górniczy świat. W ciągu miesiąca pracy sporo doświadczyłem, przytrafiło mi się prawie wszystko, co zdarza się górnikom, łącznie z wypadkiem, po którym do mojej mamy poszli koledzy i powiedzieli: „Tadek dzisiaj nie wróci z kopalni”. Kiedy później pisałem o górnictwie te doświadczenia bardzo mi się przydały.
Po latach, gdy jako dziennikarz próbował Pan pisać niewygodną prawdę o sytuacji w kopalniach, zderzył się pan ze ścianą cenzury.
Takie to były czasy. Wszystkie reportaże, które ukazały się kiedyś, a część z nich można przeczytać w tej książce, miały ingerencje cenzorskie. Zarówno te polegające na skreśleniu fragmentów tekstu, jak i te gorsze, polegające na dopisaniu. Trzeba było z tym żyć, jednak mimo wszystko, zawsze udawało się przekazać czytelnikom jakieś informację i fakty, które, gdyby nie było tych reportaży, nie dostałyby się do obiegu publicznego.
O górnictwie dużo pisał pan na początku swojej pracy dziennikarskiej. Później było wiele lat przerwy, a następnie pisał pan już książki m.in. o Afryce. Dlaczego zdecydował Pan wrócić do górnictwa teraz?
Zorientowałem się, że już nikt nie jest w stanie napisać o niesamowitych losach górników. A ja je znałem, nikt też nie miał takich materiałów z lat 70.-80., jakimi dysponowałem. Byłem jedynym dziennikarzem, który w tamtych latach tak głęboko penetrował górnictwo. Po pierwsze dlatego, że tu mieszkałem. Po drugie, i to był ważniejszy powód, tygodniki, dla których pracowałem, czyli „Polityka”, a później „Przegląd Tygodniowy” – mogły więcej. Miałem fantastyczne kontakty z górnikami i ratownikami górniczymi. To byli moi koledzy, często siadałem z nimi i opowiadali mi o tym, co przeżyli na dole. Kiedy była akcja ratownicza, to wiedziałem jaką dziurą wejść do kopalni, a oni, gdy tylko wyjeżdżali z dołu, szli ze mną na piwo i pełni emocji, świeżych przeżyć, opowiadali to, czego za dwa dni pewnie już by nie powiedzieli. Uznałem więc, że ci ludzi i ich niesamowite historie nie mogą zniknąć w mroku przeszłości i że obowiązkiem śląskiego pisarza i reportera jest utrwalić tamten czas i tamtych ludzi. To były powody, dla których napisałem tak nietypową dla mnie książkę. To jest taki „skok w bok” w mojej twórczości, ale uważam, że ważny. Dał mi satysfakcję oraz poczucie, że wypełniłem obowiązek wobec środowiska, z którego się wywodzę. Sądzę też, że ta książka zadziwi czytelników, bo mało kto może przypuszczać, że górnicy, bohaterowie mojej książki, mogli mieć tak ciekawe i barwne życie, że, jak napisał jeden z recenzentów, ich losy to gotowe scenariusze na filmy akcji. Z sygnałów, które otrzymuję od czytelników wiem, że książka nie tylko ich zadziwiła, ale wielu zafascynowała.
Losy opisanych przez Pana górników są pasjonujące. Mnie na przykład zaciekawiła postać Joachima Waniora. W jego życiu można znaleźć odbicie mozaikowej historii Śląska, targających nim konfliktów społecznych i narodowych oraz postępu technologicznego, jaki się wtedy dokonywał. Czy według Pana to jeden z ważniejszych reprezentantów „Górników”?
W przeciwieństwie do innych bohaterów tej książki, którzy byli np. ratownikami górniczymi i których życiorysy pełne były dramatycznych i tragicznych wydarzeń, Joachim Wanior był człowiekiem, którego życiorys wynikał przede wszystkim z fascynacji górnictwem i chęci ograniczenia wypadkowości w kopalniach. Wynalazł metodę pozwalającą przewidywać miejsce i czas tąpnięcia. Metoda Waniora wielu górnikom uratowała życie. Tego nikt wcześniej nie potrafił zrobić, gorzej: nikt nie wierzył, że jest to możliwe i do dziś wielu nie wierzy. Najsmutniejsze jest jednak to, że ten system nie mógł być zastosowany na dużą skalę, bo był sprzeczny z ówczesną ideologią polityczną: węgiel, węgiel, więcej węgla, za wszelką cenę. Nie liczyli się zabici, ważne żeby wydobycie rosło. Chcieli go kupić Niemcy, a Wanior, choć w połowie Niemiec, był polskim patriotą i powiedział, że nie wyobraża sobie, żeby kiedyś Polska kupowała ten wynalazek od Niemiec. Mógł zarobić miliony, na owe czasy stałby się pewnie jednym z najbogatszych Polaków, ale nie zdecydował się na to. Niemcy nie potrafili stworzyć takiego systemu, w Polsce go nie wdrożono i właściwie umarł on razem z jego twórcą. Dziś już nie da się do niego wrócić.
Intrygujące były też losy jego rodziny.
Tak, rzeczywiście ciekawe były losy tej rodziny: ojciec – powstaniec śląski zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym, matka – Niemka, najmłodszy brat – Niemiec, wzruszony gdy dostał od Joachima „Pana Tadeusza”. Takie sytuacje pokazują też złożoność ludzkich losów na Górnym Śląsku.
Czy życiorys któregoś z bohaterów „Górników” ma dla pana szczególne znaczenie, jest Pan do jakiejś historii wyjątkowo przywiązany?
Ci bohaterowie już nie żyją, ale do wszystkich jestem przywiązany. Jak nie być przywiązanym do takiego Waniora. Trudno nie czuć związku z ratownikami górniczymi, którzy opowiadali mi o niesamowitych wydarzeniach. Jak nie poczuć bliskości do doktora Stanika, który był legendą wśród ratowników górniczych? Mógł siedzieć bezpiecznie na zapleczu, ale zawsze pchał się w najtrudniejsze miejsca. A kiedy został w bezpiecznym miejscu – zginął. Jak nie czuć więzi z chłopakiem, który przyjechał z Kielecczyzny i któremu wielka historia kompletnie zburzyła życie? To niezwykle dramatyczna historia. Właściwie, jakbym zaczął wymieniać, musiałbym wymienić wszystkie rozdziały książki. Wszyscy bohaterowie tej książki mnie zafascynowali, wszyscy mieli niezwykłe, fascynujące życie.
Choć, jak sam pan mówi, górnictwo umiera, to tematy śląskie są aktualne np. w kontekście debaty wokół ustawy o języku śląskim. Czy opowieści górnicze, które pan zebrał, mogą być punktem odniesienia w dyskusji na temat śląskiej tożsamości?
Myślę, że tak, ponieważ ta tożsamość wyrosła z korzeni, jakimi był przemysł ciężki, a w szczególności górnictwo. Nawet kiedy kopalń nie będzie, to zasady związane z pracą górniczą, jej modelem, chyba na zawsze pozostaną w Ślązakach. Myślę tu przede wszystkim o ogromnej solidności i uporządkowaniu – kopalnia tego wymaga, kopalnia nie znosi bałaganu i niesolidnej pracy, która gdzie indziej może przejść niezauważona, a tam grozi niebezpieczeństwem. Ślązacy wciąż słyną ze swojej solidności i dokładności, to jest w śląskich genach i wiąże się z górnictwem. Nigdy nie zapomnę słów mojego dziadka, który kiedyś powiedział mi tak: „Synek, jak masz coś zrobić źle, to nie rób wcale”. Ten model solidnej pracy przeniósł się na wszystkie inne zawody.
Jeden z reportaży opisuje górników z wioski na Podlasiu. To też może być przyczynkiem do dyskusji o współczesnym Śląsku.
Ten reportaż symbolizuje wszystkich, którzy przyjechali tutaj z różnych części Polski. Pokazuje, jak niełatwo im było, z jakim trudem wgryzali się w Śląsk. Często przyjeżdżali z pięknych wiosek, jak mówił jeden z tych górników marzyły im się „te złote łany zbóż, ten las i ta łąka”, a tu brud, ciemność, ciężka praca, miasto zamiast wsi, a równocześnie zupełnie inna mentalność ludzi i inne oczekiwania. Przybyszom było naprawdę trudno i chciałem to pokazać. Byli tacy, którzy przegrali tę próbę zaistnienia na Śląsku i po kilku latach wracali, tacy, którzy przegrali, bo stracili życie w kopalni, ale pokazałem również takich, którzy wygrali, zakorzenili się, zrozumieli Śląsk, żyją tu ich dzieci, a ich wnuki pewnie czują się rdzennymi Ślązakami.
Z jednej strony „Górnicy” przedstawiają pełen horyzont górniczych historii, a z drugiej pojawiają się w niej osobiste motywy, czyli historie pana oraz pana ojca.
Ta o ojcu jest trochę zaskakująca, bo na samym końcu czytelnik dowiaduje się, że chodzi o mojego ojca. On też miał niezwykle ciekawy życiorys. Od dzieciństwa marzył żeby zostać górnikiem, a został żołnierzem. We wrześniu 1939 roku walczył broniąc Śląska, a w kopalni znalazł się jako niemiecki niewolnik. Potem, już po wojnie, ojca zabrało z domu UB, bo na dole spaliły się przeciążone silniki. Pamiętam tę chwilę, choć miałem tylko pięć lat. Ubecy, prymitywni, niewykształceni ludzie, myśleli, że spalił je jakiś sabotażysta. Przesłuchiwali ojca kilka dni, pytali kto podpalił te silniki, kto zlecił sabotaż. Przedziwnie się to zresztą ułożyło, ponieważ podobna sytuacja przydarzyła się i mnie wiele lat później. Po 13 grudnia zostałem aresztowany. Wyglądało to dokładnie tak samo. Pamiętam płaczącą żonę i małego synka.
W „Górnikach”, poza rzeczywistymi historiami, wskazuje Pan również na baśniowy wymiar pracy w kopalni i szerzej Śląska, który obrazują m.in. opowieści o Skarbniku.
To były czasy, kiedy Śląsk w oczach dziecka wydawał się baśniowy. Ale nie tylko w oczach dziecka. Bardzo wielu górników naprawdę wierzyło w Skarbnika. Uznałem, że powinienem o tym napisać, pokazać trochę inny Śląsk – ten z odległej przeszłości. I dowiedziałem się niedawno, że czytelnikom bardzo spodobał się ten fragment.
Opisał pan trud i ryzyko związane z pracą w górnictwie, lecz także tę nieokreśloną, nieco mistyczną siłę, która często każe górnikom wracać pod ziemię, nawet tym, którzy odeszli z kopalni. Co kryje się w tych korytarzach, że ludzie czują z nimi tak silną więź?
Jeden z moich bohaterów pochodzący z Podlasia powiedział, że nigdy nie sądził, że wróci do kopalni, ale „jest w kopalni jakiś czar magiczny”. Rzeczywiście, jest. Istnieją tysiące różnych firm i one wszystkie są mniej więcej takie same, a kopalnia jest inna. Niby górnicy idą taką samą drogą do pracy, ale już ściana, do której dochodzą, jest codziennie inna. Mistyki górnictwu dodaje też ciemność. Człowiek w ciemności zachowuje się inaczej. Pewien wódz afrykański, gdy w nocy za potrzebą wyszedłem z chaty, rano powiedział mi: „Taddy, nie chodź po nocy. Noc to nie jest czas ludzi, noc to czas duchów”. Coś takiego jest też chyba w kopalni i nieprzypadkowo pojawił się tam Skarbnik. Jest tam jakaś mistyka, często trudna do wyrażenia i są ludzie, których ta mistyka pociąga. Wielu górnikom trudno jest zrezygnować z tej pracy. To nie jest strach przed zmianą zawodu. Myślę, że potrafiliby to zrobić, ale im jest żal kopalni. Kiedy mój tata miał 69 lat i gdy zapytałem go, czy chciałby jeszcze zjechać na dół, odpowiedział, że „w każdej chwili”. Był po trzech zawałach, nie było na to szans, ale mówił: „Chciałbym choć jeszcze raz przejść na ścianę, przejść tymi chodnikami, choć jeszcze raz”. Jest coś mistycznego w kopalni i górnicy to czują.
Od trzydziestu kilku lat wędruje Pan po Afryce. Czy można w ogóle porównywać tamtejsze kopalnie z naszymi?
Kopalnie w Afryce to bardzo szczególny temat. Zwykle zarządzane są przez zachodnie koncerny albo przez mafie. Zetknąłem się z kopalniami diamentów. Są one całkowicie opanowane przez mafie. W czasie epidemii eboli byłem jedynym polskim reporterem, który tam dotarł. Robiłem relacje głównie dla telewizji francuskiej i dwóch telewizji amerykańskich i przy okazji, przypadkowo, poznałem ludzi z kopalni diamentów. Ale to naprawdę niebezpieczny temat, łatwo stracić życie. Natomiast tamtejsze kopalnie węgla są w ogóle nieporównywalne z naszymi. Panują tam straszliwe warunki, tak jak 150 lat temu u nas. Oczywiście poza maszynami, które już w tych kopalniach są. Praca jest straszna, prawie że niewolnicza.
Wracając do „Górników”: ta książka mieści się w nurcie, który kiedyś nazwano polską egzotyką.
To prawda, choć ten nurt prawie zaniknął. Może dlatego, że Polska jest coraz bardziej nowoczesna i już niewiele w niej egzotycznych miejsc. Ale ja w swoim życiu i pisarstwie wciąż poszukuję egzotyki. Tak było zawsze. I wtedy, gdy jako młody dziennikarz znalazłem górniczą wioskę na Podlasiu i podczas spotkań z górnikami, i wówczas, gdy wyszukiwałem niezwykłych bohaterów moich reportaży i teraz, gdy od lat podróżuję po Afryce, Azji i Ameryce Południowej. Tam spotykam naprawdę egzotycznych ludzi jak np. dzikich Papuasów, którzy wciąż są kanibalami i docieram do egzotycznych miejsc np. wraz z żoną jesteśmy pierwszymi i jak dotąd jedynymi Polakami, którzy znaleźli się u źródła Nigru w Gwinei. No i piszę książki o tym egzotycznym świecie. Egzotyka i ludzkie losy to coś, co całe życie mnie fascynuje. A „Górnicy” wpisują się w ten nurt, choć tematycznie to, jak już wcześniej stwierdziłem, taki mój ‘skok w bok”.
Dziękuję za rozmowę.
***
Tadeusz Biedzki– pisarz, podróżnik i przedsiębiorca. Coraz bardziej popularny autor książek podróżniczych i sensacyjno-historycznych, człowiek który dociera do miejsc, o których inni nie odważą się pomyśleć. Razem z żoną Wandą są pierwszymi i jedynymi dotąd Polakami, którzy dotarli do źródła Nigru. Jego „Sen po baobabem” został Podróżniczą Książką 2012 roku, „Zabawka Boga” została nagrodzona w 2014 roku przez Zakon Rycerski Templariuszy Mieczem Miles Bonus (Dobrego Rycerza),a „W piekle eboli” przyznano w 2016 roku najważniejszą nagrodę polskiej literatury podróżniczej tj. Bursztynowy Motyl A. Fiedlera.
Urodził się 21 marca 1953 roku w Rudzie Śląskiej. Na II roku studiów podjął pracę w ”Dzienniku Zachodnim”, następnie współpracował i pracował w krakowskim „Studencie”, warszawskiej „Polityce” i katowickiej „Panoramie”. Po 13 grudnia 1981 r. zwolniony z pracy z zakazem publikacji w mediach i zatrzymany za zbieranie materiałów o stanie wojennym. Po zwolnieniu z aresztu bezrobotny. Autor artykułów w prasie podziemnej. Od 1983 r. do 1989 r. w zespole warszawskiego „Przeglądu Tygodniowego”, gdzie zatrudniano tzw. dziennikarzy niezweryfikowanych. Od 1991 r. do 2000 r. prezes Górnośląskiego Towarzystwa Prasowego i redaktor naczelny „Trybuny Śląskiej” i „Trybuny Śląskiej-Dzień”. Współzałożyciel Regionalnej Izby Gospodarczej w Katowicach (1990 r.). Od marca 2000 r. konsul honorowy Republiki Łotewskiej w Katowicach.