Telewizyjne kanały informacyjne pokazywały we wtorek 3 stycznia br. początek procesu sądowego w sprawie zabójstwa Ewy Tylman. Nie mogły prowadzić transmisji, więc przeprowadziły retransmisje z kilkuminutowym opóźnieniem. Nie były jednak dostatecznie przygotowane do ukrywania przed widzami tych informacji, których upubliczniać im nie wolno. Szczególnie dużo podano ich na antenie TVP Info.
Wtorkowa rozprawa w Sądzie Okręgowym w Poznaniu była jawna. Telewizje informacyjne chciały przeprowadzić z niej bezpośrednią transmisję, na co zgody nie wyraził sąd. – Przepisy kodeksu postępowania karnego nie przewidują możliwości transmisji, a jedynie mówią o tym, że sąd zezwala na rejestrację obrazu i dźwięku – tłumaczy Aleksander Brzozowski, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Poznaniu. Sąd na taką rejestrację zezwolił. – Kwestia jej prawidłowej emisji obciąża wyłącznie nadawcę – dodaje Brzozowski.
Redakcje zapomniały o rodzinie ofiary i oskarżonego
Telewizje (TVP Info, TVN 24, Polsat News) pokazywały rozprawę z kilkuminutowym opóźnieniem, aby przekaz nie był na żywo. Próbowały zagłuszać sygnałem dźwiękowym dane wrażliwe: padające na sali rozpraw nazwiska (oskarżonego Adama Z., jego partnerów, świadków i policjantów), adresy, hasła do profili na Facebooku.
– Niektóre telewizje nie dawały sobie z tym rady. To jest karygodne. Jeżeli już chcemy to robić i być na tyle sprytni, by poradzić sobie z zakazem transmisji rozpraw sądowych, powinniśmy być do tego dobrze przygotowani – komentuje Roman Osica, dziennikarz śledczy Radia Zet. – W przypadku procesów dotyczących takich wrażliwych spraw jak zabójstwo czy gwałt trzeba pamiętać o bliskich tych wszystkich osób. Osoby, których dane zostały ujawnione, mogą pozwać telewizje, to procesy absolutnie do wygrania – dodaje Osica.
– Bardzo źle wypadło TVP Info, a w TVN 24 wypikane było nawet za dużo – ocenia Patryk Słowik, dziennikarz ”Dziennika Gazety Prawnej”. – Oglądając rozprawę, w ciągu 20 minut dwukrotnie poznałem adres oskarżonego o zabójstwo, to jest sytuacja niedopuszczalna. To jest oskarżony. Nie wiadomo, czy będzie uznany za winnego, bo się nie przyznaje. Takie działania mogą sprzyjać samosądom – komentuje Słowik.
Przymusowy coming out
Podczas rozprawy sędzia prowadząca proces ostrzegała, że niedopuszczalne jest ujawnianie w mediach danych osobowych. Mimo tego widzowie TVP Info mogli dowiedzieć się, jak nazywali się partner i była dziewczyna oskarżonego, a nawet wysłuchać jego relacji o ich współżyciu seksualnym. „Przegięcie z tą transmisją z sądu w sprawie Ewy Tylman. Niczemu niewinny partner oskarżonego przeszedł prawdopodobnie przymusowy coming out” – napisał na Twitterze Wojciech Mucha z „Gazety Polskiej Codziennie”.
– Nie sądzę, żeby to było działanie intencjonalne, tylko poważna wpadka wynikająca albo z niewiedzy, albo z czynników technicznych, albo jednego i drugiego, bo część informacji była jednak wyciszona. Świadczy to o braku profesjonalizmu – mówi dziennikarz ”Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski. – Rozprawa nie była zamknięta, była tam publiczność, osoby z zewnątrz tak czy inaczej to słyszały. Ludzie sobie przekazują takie rzeczy. Na pewno wymienione w procesie osoby mogą mieć przez to kłopoty, ale to jest też kwestia decyzji sądu, który w tym zakresie nie utajnił rozprawy – analizuje Czuchnowski.
TVP: „Mogło dojść do błędu”
Początkowo p.o. szef TVP.info Samuel Pereira próbował zrzucić winę na sąd, który jego zdaniem, prowadząc rozprawę, powinien czytać tylko pierwszą literę nazwiska. W końcu jednak po pytaniach „Presserwisu” biuro prasowe TVP przyznało, że podczas „transmisji (…) emitowanej z trzyminutowym opóźnieniem mogło dojść do błędu technicznego, na skutek którego nie udało się wygłuszyć wszystkich danych osobowych oskarżonego”. TVP Info sprawdza, jak do tego doszło, „by taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła”.
W wieczornych wtorkowych „Wiadomościach” TVP 1 twarz oskarżonego była zamazana, a jego głos zniekształcony.