Zaledwie dwa tygodnie przed okrągłą rocznicą wybuchu największego skandalu politycznego w historii USA zmarł 87-letni Barry Sussman. To dziennikarz, który w dniu włamania się i wykradzenia dokumentów ze sztabu wyborczego Partii Demokratycznej w Waszyngtonie, pracował jako redaktor w dziale miejskim „Washington Post”. To właśnie do niego zadzwonił ówczesny redaktor zarządzający dziennika Howard Simons i poprosił o wskazanie dziennikarzy mających zająć się sensacyjnym tematem. Wybór padł na reportera policyjnego Ala Lewisa i stosunkowo nowego w redakcji Boba Woodwarda. W następnych tygodniach na wniosek redaktora Sussmana za dziennikarskie śledztwo, które doprowadziło do ustąpienia republikańskiego prezydenta Richarda Nixona, odpowiadała dwójka reporterów: Bob Woodward i Carl Bernstein.
Jak wynika z kilku publikacji analizujących przebieg śledztwa „Washington Post”, Sussman nie tylko redagował artykuły, ale miał także duży udział w analizie i prezentowaniu zebranych przez reporterów faktów. „Sussman jako pierwszy w redakcji Washington Post wyczuł, że afera Watergate to element większej układanki, w której amerykański rząd wysyła swoich ludzi do wykonania brudnej roboty” – pisał w 1979 roku David Halberstam, autor książki ”The Powers That Be”.
Redaktor tu nie pasuje
Barry Sussman już na wczesnym etapie medialnej gorączki wokół Watergate, został zepchnięty na margines. Zrobili to jego redakcyjni koledzy Woodward i Bernstein, którzy mimo początkowych ustaleń, nie włączyli go do rozmów z wydawnictwem w sprawie napisania wspólnej książki. Choć rozgoryczony Sussman napisał własną i zebrał nawet za nią dobre recenzje, nie miała jednak szans w konkurencji z bestsellerem Bernsteina i Woodwarda „All the president’s men”.
Kolejne rozczarowanie przyniosła ekranizacja kultowej książki, w której producenci pominęli postać Barry’ego Sussmana. Redaktor, trzydzieści lat później poproszony przez jedną z dziennikarek o rozmowę o dawnych kolegach, odparł: „Nie mam nic dobrego do powiedzenia na ich temat”.
Jak to się robi w Waszyngtonie
Tymczasem na fali śledztwa Watergate dwójka reporterów „Washington Post” zbudowała swoje kariery: Bob Woodward stał się specjalistą od ujawniania sekretów kolejnych prezydentów USA, a Donaldowi Trumpowi poświęcił nawet trylogię „Fear”, „Rage” i „Peril”. Z kolei Carl Bernstein jest politycznym komentatorem w stacji CNN, współpracuje z „Vanity Fair” i napisał pięć bestsellerów, w tym m.in. biografię Hillary Clinton „Woman In Charge: The Life of Hillary Rodham Clinton”.
Na początku czerwca Bernstein i Woodward opublikowali w „Washington Post” wspólny artykuł, w którym napisali, że nie mają złudzeń na temat amerykańskiej polityki. „Przez prawie pół wieku analizowaliśmy i pisaliśmy o Nixonie, niemal przekonani, że Ameryka już nigdy nie będzie miała prezydenta, który tak zdepcze jej interes narodowy i osłabi demokrację przez zuchwałe dążenie do własnych celów: prywatnych i politycznych. A potem pojawił się Trump” – zaznaczyli pisząc o byłym prezydencie, którego wypchnąć z amerykańskiej polityki nie zdołały nawet dwie procedury impeachmentu, rozsiewanie teorii spiskowych na temat wyborów prezydenckich w 2020 roku oraz zagrzewanie zwolenników do szturmu na Kapitol 6 stycznia 2021 roku.
Jak z kolei pisze redakcja „Washington Post”, 50. rocznica wybuchu afery Watergate przypada na okres, w którym Ameryka wciąż liże rany po wspomnianym ataku na Kapitol. Podczas publicznych przesłuchań specjalnej komisji śledczej Demokraci od ponad tygodnia starają się udowodnić, że Trump stał za próbą puczu. Efektów pracy komisji jeden z pionierów śledztwa Watergate – Barry Sussman – już nie pozna.