Dziennikarzom relacjonującym protest w Puszczy Białowieskiej grozi sąd

Dziennikarze i operatorzy, którzy relacjonowali protest aktywistów z Greenpeace Polska i Fundacji Dzika Polska przeciwko wycince Puszczy Białowieskiej, zostali na miejscu spisani przez straż leśną. Leśnicy zapowiadają skierowanie wniosków do sądu – dziennikarze zapowiadają, że będą dalej wykonywali swoją pracę.

We wtorek 30 maja ekolodzy podjęli próbę zatrzymania wycinki drzew. Kilkanaście osób blokowało maszyny na terenie nadleśnictwa Browsk. Akcję ekologów w Puszczy Białowieskiej przyjechali relacjonować dziennikarze i operatorzy z Polsatu, TVN 24 Białystok, portalu Oko.press, działu wideo „Gazety Wyborczej”, a także ekipa niemieckiej telewizji publicznej ZDF.

– Kiedy dotarliśmy na miejsce protestu, podeszła do nas straż leśna i spisała z dowodów osobistych. Liczyliśmy się z tym, bo wcześniej uprzedzali nas o takich konsekwencjach ekolodzy z Greenpeace – opowiada Alicja Bobrowicz, reporterka działu wideo „Gazety Wyborczej”. Na miejscu było sporo zamieszania, nie wiadomo dokładnie, czy strażnikom udało się spisać wszystkich z 14 obecnych przedstawicieli mediów. Jeden z nich został poproszony nie o dowód, lecz o legitymację prasową i to z niej został spisany.

Przedstawicielka Nadleśnictwa Białowieża Maria Bielecka, starszy specjalista służby leśnej w zespole ds. promocji i mediów w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, tłumaczy, że dziennikarze zostali spisani, ponieważ weszli na teren objęty pracami. – Żaden obywatel, z wyjątkiem uprawnionych pracowników nadleśnictwa, nie może przebywać na obszarze Puszczy Białowieskiej, gdy trwają prace. Chodzi o ich bezpieczeństwo – mówi Bielecka. Dodaje, że strażnicy leśni wciąż podliczają liczbę spisanych osób i opisują ich rolę w zdarzeniu, żeby sąd mógł ocenić szkodliwość czynu. – Najpewniej skierujemy wnioski do sądu za złamanie zakazu wstępu na teren Puszczy Białowieskiej. Na mandaty jest za późno, mogły być wypisane jedynie na miejscu zdarzenia – informuje Bielecka.

– Nikt nie proponował nam mandatów, zostaliśmy od razu spisani – mówi Alicja Bobrowicz. Ekolodzy z Greenpeace postarali się, by dziennikarze byli jak najmniej „winni”. – Ekipy pozostawiły wozy transmisyjne na legalnym parkingu leśnym. Nie chcieliśmy, by wjeżdżali samochodami na zakazany teren. Z parkingu do miejsca protestu dowieźliśmy ich własnymi autami – opowiada Marianna Hoszowska, rzeczniczka prasowa Greenpeace.

Szef działu wideo „GW” Roman Imielski informuje, że mimo groźby sądu redakcja z relacjonowania tego, co się dzieje w Puszczy Białowieskiej, nie zrezygnuje. – Nie stawiamy się ponad prawem, ale spisywanie dziennikarzy i operatorów podczas wykonywania ich pracy to próba wywierania nacisku na media. Ochrona Puszczy Białowieskiej jest dla nas ważna, byliśmy tam i będziemy. Jako dziennikarze musimy przedstawiać relacje z tego, co dzieje się z naszymi lasami – wyjaśnia.

Protest ekologów w Puszczy Białowieskiej trwa. Greenpeace zapowiada, że będzie informował dziennikarzy na bieżąco o sytuacji. – Straż leśna próbuje nam utrudniać pracę, ale to nie ma znaczenia, bo ryzyko jest częścią pracy dziennikarza. Niezależnie od potencjalnych konsekwencji pojadę kolejny raz do Puszczy Białowieskiej – mówi Robert Kowalczyk, dziennikarz z Oko.press, jeden ze spisanych we wtorek przez leśników.

Podobnie zapowiada reporter Piotr Czaban z TVN 24 (oddział Białystok). – Zostałem spisany na podstawie legitymacji prasowej podczas pierwszej akcji ekologów w Puszczy Białowieskiej tydzień temu. To zupełnie mnie nie przestraszyło i przyjechałem na miejsce drugi raz we wtorek. Relacjonowanie takich wydarzeń to moja praca i nie wyobrażam sobie, żebym miał zachować się inaczej.