Zafiksowani na granicy

Jak i za ile fikserzy pomagają dziennikarzom na polsko-białoruskim pograniczu

Zamiast odstraszenia nastąpił tzw. efekt Streisand

Tak wielu zagranicznych dziennikarzy nie było w Polsce od dawna. Ani tak wielkiego zapotrzebowania na usługi fikserów, czyli tłumaczy, przewodników, organizatorów spotkań dla zagranicznych dziennikarzy.

Okolice Białowieży, 17 listopada 2021 roku. Ekipa Deutsche Welle TV dostała pinezkę z oznaczeniem lokalizacji migranta na Google Maps. W aucie z dziennikarzami siedzi Nawal Soufi – legendarna już aktywistka marokańsko-włoskiego pochodzenia, która pomaga uchodźcom w całej Europie. Od początku października działa na granicy Polski, Litwy i Białorusi. Teraz Nawal bez przerwy rozmawia z migrantem przez telefon, by nie stracił przytomności. Jest wycieńczony, odwodniony i głodny. Przebywa w lesie od pięciu dni. Jeśli straci przytomność, zanim zostanie odnaleziony, nie uda mu się pomóc.

W tym samym czasie próbują do niego dotrzeć aktywiści Grupy Granica – konglomeratu 14 organizacji pozarządowych pomagających uchodźcom przy granicy polsko-białoruskiej. Dziennikarze Deutsche Welle TV i Katarzyna Piasecka, fikserka tej ekipy, czekają w aucie z Nawal. Gdy będzie trzeba wesprzeć aktywistów, szybko wkroczą. Czasem wystarczy sama obecność mediów i dokumentowanie przez dziennikarzy sytuacji konfliktowych, by uratować zdrowie, a niekiedy życie migrantów. Polska Straż Graniczna dokonuje tzw. push-backów, czyli siłowego cofnięcia migrantów za granicę białoruską, nie zważając na ich stan zdrowia. – To dzięki obecności ekipy Deutsche Welle Abuzar i Meda – 30-latkowie z Iranu – zostali uratowani przed pewnym push-backiem w październiku 2021 roku – podaje przykład Katarzyna Wappa, aktywistka z Hajnówki.

Nawal Soufi ma w kieszeni Interim Measure – wniosek kierowany do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka o zastosowanie środków tymczasowych z uwagi na pilną potrzebę zagwarantowania bezpieczeństwa danej osoby. Kiedy odnaleziony w lesie mężczyzna go podpisze, aktywiści wyślą dokument poprzez e-PUAP do Straży Granicznej. Dzięki temu push-back migranta za granicę będzie przynajmniej na 30 dni zablokowany.

Wreszcie dziennikarze dostają sygnał: można podejść. Odnaleziony mężczyzna ma na imię Walid, jest 44-letnim Irakijczykiem z Homs. Jego stan jest ciężki. Przez wychłodzenie, odwodnienie i kłopoty z krążeniem jest bardzo osłabiony. Aktywiści karmią go gorącą zupą. Do lasu, w miejsce odnalezienia Walida, zjechało tak dużo dziennikarzy, że w tłoku trudno zobaczyć twarz mężczyzny.

– Scena była poruszająca. To jeden z tych mężczyzn, którymi nas straszą – pochodzący z innej kultury, wyznający inną religię, o innym odcieniu skóry. Tymczasem ten człowiek był bezbronny jak dziecko – wspomina Katarzyna Piasecka.

Przyjechała karetka pogotowia ze szpitala w Hajnówce. Ratownicy medyczni są nieuprzejmi. Mówią do Irakijczyka po polsku, nie zważając na to, że ten nie rozumie ich poleceń. Każą mu założyć buty, ale on nie ma na to siły. – To ja mam mu jeszcze buty zakładać? – oburza się pielęgniarz.

Takich akcji ratowania migrantów z udziałem mediów, fikserów i aktywistów od września do listopada były przy polskiej granicy z Białorusią dziesiątki. – Nie byłam na to wszystko przygotowana. Te sceny to trauma. Ale czułam wtedy, że to, co robimy, jest bardzo tym ludziom potrzebne – konkluduje Katarzyna Piasecka.

EFEKT STREISAND

Zachodni dziennikarze pojawili się na granicy polsko-białoruskiej w sierpniu 2021 roku, gdy wybuchł kryzys z migrantami w Usnarzu Górnym. Katarzyna Piasecka – kiedyś dziennikarka prasy zagranicznej (we Francji: Cafébabel, Vice i Métropole; w Polsce: Reuters), po przeprowadzce do Polski tłumaczka francuskiego i angielskiego oraz fikserka – przebywała wówczas w przygranicznym obozie aktywistów, którzy poprosili ją, by rozmawiała z zagranicznymi mediami. – Zaangażowałam się w to. Kilka publikacji dzięki temu powstało – wspomina.

We wrześniu zachodnich mediów przy granicy było już więcej. Przyjeżdżały ekipy z redakcji prasowych, radiowych i telewizyjnych, głównie z krajów, które przyjęły na swoim terytorium wielu migrantów, czyli z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii. Zostawali na wiele dni, a czasem tygodni. Przygotowywali pogłębione reportaże.

Wtedy też doszło do pokazowego zatrzymania francusko-niemieckiej ekipy TV Arte. Dziennikarze omyłkowo wjechali na krótko w strefę stanu wyjątkowego na skutek zaniku sygnału GPS w nawigacji. Ulrike Dässler, jej operatora oraz Maję Czarnecką – współpracującą z nimi dziennikarkę AFP – policja zatrzymała na 24 godziny, by następnie doprowadzić przed Sąd Rejonowy w Sokółce. Skonfiskowano im też czasowo sprzęt i skopiowano zawartość kart pamięci. „Uczucie bycia upokorzonym w ten sposób przez ludzi, z którymi nie możesz rozmawiać i którzy nie chcą słuchać twoich argumentów, jest bardzo trudne. I niezwykle trwałe” – mówiła Ulrike w wywiadzie dla Deutsche Welle tuż po uwolnieniu.

Ta akcja podlaskiej policji w środowisku mediów została odebrana jako próba wywarcia efektu mrożącego na dziennikarzach. Ale zamiast odstraszenia nastąpił tzw. efekt Streisand. Tak powszechnie nazywa się dziś sytuację z 2003 roku, kiedy słynna wokalistka zażądała kary dla fotografa, który zrobił zdjęcie jej posiadłości, co spowodowało gwałtowny wzrost zainteresowania jej ogromnym domem. Podobnie zatrzymanie ekipy TV Arte – przykuło uwagę wielu światowych mediów i wywołało zainteresowanie kryzysem humanitarnym przy naszej granicy.

W październiku ub.r. liczba migrantów na granicy polsko-białoruskiej skokowo wzrosła. Straż Graniczna podawała informacje o kilkuset próbach nielegalnego przekroczenia granicy dziennie. W szpitalu w Hajnówce liczba pacjentów-migrantów w październiku wzrosła ponad siedmiokrotnie w stosunku do września.

W tym czasie pod szpitalem dominowali dziennikarze zagraniczni, a z nimi pojawili się fikserzy. Żurnaliści z czeskiego tygodnika „Respekt”, niemieckiego portalu Focus Online czy francuskiej telewizji France 24. Niektórzy, nie znając realiów i języka polskiego, rozjuszyli personel wchodzeniem z kamerami na teren szpitala. Interweniowała Grupa Granica, żądając od dziennikarzy, by nie pracowali pod samym szpitalem, bo groziło to zerwaniem współpracy aktywistów z lekarzami.

WZROST: KILKA TYSIĘCY PROCENT

Boom na fikserów zaczął się na przełomie października i listopada. – Zapotrzebowanie było ogromne. Miałem nawet trzy, cztery oferty dziennie – mówi Grzegorz Trzaskowski, fotograf i montażysta, który fikserowaniem zajmuje się od dwóch lat i współpracuje z międzynarodową grupą Story Tailors. Dotychczas robił to głównie dla ekip szukających plenerów do filmów, miał pięć–sześć zleceń rocznie. Wzrost zapotrzebowania, jaki nastąpił w listopadzie ubiegłego roku, liczy w tysiącach procent.

– Zainteresowanie naszymi usługami było bezprecedensowe. Dotychczas miewałam po kilka zleceń na rok, a teraz robiłam trzy w tygodniu – opisuje Katarzyna Piasecka, która z doskoku zajmuje się tym od trzech lat.

– Nie przypominam sobie innego tak wielkiego najazdu dziennikarzy z zagranicy. Chyba poza katastrofą smoleńską – dodaje Rafał Niedzielski, reporter wideo, operator współpracujący z Associated Press. Niedzielski, pracując kiedyś w polskich stacjach telewizyjnych za granicą, sam wynajmował fikserów. W Polsce czasami dostaje zlecenia na fikserowanie: co roku na Marsz Niepodległości, ostatnio podczas demonstracji Strajku Kobiet. Gdy zainteresowanie jego usługami szczególnie wzrasta, do fikserowania angażuje nawet rodzinę czy znajomych z pracy, również byłych dziennikarzy. – Każdy ze znajomością angielskiego się przyda – mówi. Takiego zapotrzebowania jak w listopadzie nie pamięta. – I nie sądzę, by to się prędko powtórzyło – dodaje.