Złość czy ulga? Co Pani poczuła, gdy okazało się, że nie słychać Pani podczas gali Grand Press, bo połączenie z dobrego zmieniło się w fatalne?
Przede wszystkim nie byłam specjalnie zaskoczona, bo internet w Kabulu jest dość kapryśny i problemy z łącznością są czymś powszechnym. A co poczułam? Raczej ulgę, bo nie przepadam za wystąpieniami publicznymi. Szczerze mówiąc, miałam nawet nadzieję, że ten przywilej mnie ominie.
A gdyby jednak łączność nie spłatała figla, co by Pani powiedziała?
Najpierw podziękowałabym osobom, które zawsze mnie wspierały. Przede wszystkim Afgańczykom, zarówno tym, którzy mi zaufali na tyle, żeby dzielić się swoimi historiami, jak i tym, którzy pomagali mi podczas mojego pobytu w Afganistanie. Bez ich wsparcia moja praca byłaby, jeśli nie niemożliwa, to na pewno o wiele trudniejsza. Powiedziałabym też, że traktuję tę nagrodę jako sygnał świadczący o tym, że nie zapomnieliśmy o dramacie, który rozgrywa się bardzo daleko od nas, a który w sierpniu wrócił na chwilę na czołówki światowych mediów. I pewnie niebawem znów zostanie zapomniany. A powinniśmy o tym, co dzieje się w Afganistanie, pamiętać, choćby ze względu na konsekwencje, jakie niesie to dla Europejczyków. Mam na myśli uchodźców, którzy docierają do Europy i do Polski, a którym należy się wsparcie.
Przemawiać miała Pani jako laureatka drugiego miejsca w plebiscycie na Dziennikarza Roku. Ale Pani chyba nie miała być dziennikarką?
Tak, to był przypadek. Nie miałam żadnych dziennikarskich planów ani aspiracji. Zawsze chciałam być reżyserką teatralną. Dopiero gdy po pierwszym roku studiów na akademii teatralnej zostałam wyrzucona…