– Talibowie zaczęli być cytowani w zachodnich mediach, pojawili się na jedynkach amerykańskich i europejskich gazet. Niedawno rzecznik talibów dostał sporo czasu antenowego w BBC, by sączyć propagandę – mówi w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl dr Miłosz Babecki, medioznawca z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Ekspert opowiada nam, jak działa rynek medialny w Afganistanie, dlaczego 70 proc. społeczeństwa korzysta ze smartfonów, skoro pisać i czytać potrafi jedynie co drugi mężczyzna i co trzecia kobieta i czy wierzyć talibom, że media będą mogły dalej swobodnie nadawać.
Czy w Afganistanie działają wolne media?
– Tak, choć jest im coraz trudniej. Państwowa telewizja RTA TV dzień po przejęciu władzy przez talibów zmieniła ramówkę i zaczęła emitować powtórki programów religijnych. Nadal działają prywatne stacje radiowe i telewizyjne oraz media społecznościowe, w których najtrudniej będzie nowej władzy wprowadzić ograniczenia. Na razie rzecznicy talibów zapewniają, że media będą mogły dalej nadawać, ale nie ma pewności, czy np. na wizji nie zobaczymy wyłącznie mężczyzn.
Po przejęciu kontroli nad krajem talibowie zapowiadali, że kobiety mogą nadal aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym. Jednak kilka dni później Szabnam Dawran, znanej dziennikarce afgańskiej telewizji publicznej RTA TV, nie pozwolono wrócić do pracy.
– Na szczęście tak się nie dzieje w każdej stacji w Afganistanie. W informacyjnej telewizji TOLO News nadal są nadawane wiadomości na żywo, a programy prowadzą również kobiety.
I w tej stacji kilka dni temu dziennikarka przepytywała na wizji rzecznika talibów. 20 lat temu byłoby to nie do pomyślenia.
– Tak jak to, że zachodnie telewizje będą pokazywać, jak na ulicach Kabulu protestują kobiety, domagając się przestrzegania ich praw i tego, co społeczeństwu afgańskiemu udało się wywalczyć w ostatnich latach. Takie obrazki widzieliśmy tuż po wkroczeniu talibów do stolicy kraju.
Dlaczego talibowie zgodzili się na wywiad przeprowadzony przez kobietę?
– To może wyglądać jak próba przekonania światowej opinii publicznej, że ich rządy będą inne niż w latach 1996-2001, gdy poprzednio byli u władzy. Trudno w to jednak wierzyć, skoro talibowie zapowiadają, że w kraju będą obowiązywały zasady szariatu. Być może są skłonni do pewnych ustępstw, dlatego że przez ostatnie 20 lat świat mocno się zmienił. Afgańczycy są lepiej wykształceni, mają większy dostęp do mediów, pojawiły się telefony komórkowe, smartfony, internet jest powszechny, w społeczeństwie zaczęły też zachodzić procesy emancypacyjne, które trudno powstrzymać. Ja skłaniam się jednak ku interpretacji, że talibowie stosują fortel propagandowy. Ich zapowiedzi, że kobiety nadal będą mogły się uczyć i pracować, a prasa, radio, telewizja i internet dalej będą działać na niezmienionych i obowiązujących dotychczas zasadach, sprawiły, że świat przyjął te deklaracje z dużym zaciekawieniem. Talibowie zaczęli być cytowani w zachodnich mediach, pojawili się na jedynkach amerykańskich i europejskich gazet. Niedawno rzecznik talibów rozmawiał na żywo z dziennikarką BBC Yaldą Hakim przez ponad 30 minut. Dostał sporo czasu antenowego, by sączyć propagandę.
Media popełniają błąd, oddając głos talibom?
– Z każdym trzeba rozmawiać. Jeśli postawimy mur informacyjny, Afganistan zniknie z naszego pola widzenia i nie będziemy wiedzieć, co tam się dzieje. Jednak dziennikarze nie wykazują się odpowiednio dużą przenikliwością w rozmowach z talibami i pozwalają im na monolog. Kilka dni temu w jednej z zachodnich stacji telewizyjnych zapytano ich rzecznika, czy w kraju będą działać sądy. Zabiullah Mujahid odpowiedział, że będą. Dziennikarz usatysfakcjonowany tą deklaracją nie dopytywał, czy będą działać tak, jak w latach 1996-2001, gdy ludzie w ramach kary byli kamienowani albo tracili kończyny.
Może dziennikarze boją się zadawania trudnych pytań?
– Zrozumiałbym to, gdyby rozmowa odbywała się w studiu afgańskiej telewizji na terytorium Afganistanu. Ale w tym przypadku było inaczej.
Mówił pan o fortelu propagandowym. Ile czasu daje pan talibom na tę dość łagodną narrację?
– Wyznacznikiem mogą być ustalenia między Amerykanami a talibami. Strony porozumiały się, że korytarz powietrzny zostanie zamknięty 31 sierpnia. Talibowie zapowiadają, że jeśli Amerykanie zostaną choć dzień dłużej w Afganistanie, potraktują to jak nową okupację kraju. Gdy korytarz powietrzny zostanie zamknięty, zapewne z głównych miast Afganistanu znikną przedstawiciele zachodnich mediów, takich jak CNN czy BBC. To może być ten moment, gdy talibowie zaostrzą wewnętrzną politykę.
A nam zostaną media społecznościowe, z których będziemy czerpać wiedzę o tym, co dzieje się w Afganistanie. Czy one działają tam podobnie jak na Zachodzie?
– System medialny Afganistanu składa się z podobnych klocków, z których zbudowane są systemy medialne w Europie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Australii. Tyle że mają nieco inne barwy i są inaczej poukładane. Internet w Afganistanie ruszył w 2002 r., gdy Amerykanie zaczęli tam inwestować ogromne pieniądze. Przed upadkiem obecnego rządu udało się jeszcze zbudować superszybką sieć światłowodową i przyłączyć kraj do chińskiej infrastruktury. Dzięki temu można w łatwy sposób przesyłać treści audio i wideo. Projekt sfinansowano dzięki pomocy Banku Światowego. Patrząc choćby na to, co dzieje się w Korei Północnej, gdzie blokuje się, spowalnia i kontroluje internet, można sobie wyobrazić podobny scenariusz wymyślony przez talibów. Tyle że sytuacja w Afganistanie jest inna. 70 proc. społeczeństwa posiada smartfony. To głównie iPhone’y i komórki działające na Androidzie. Prawie 9 mln osób, czyli ponad 25 proc. korzysta w Afganistanie z sieci, głównie na uczelniach, w kafejkach internetowych czy instytucjach publicznych. Tylko ok. 10 proc. mieszkańców używa mediów społecznościowych.
To bardzo mało.
– To są właśnie te klocki, o których mówiłem. Social media działają, ale mało kto z nich korzysta. W Afganistanie tylko 22 proc. kobiet i 52 proc. mężczyzn potrafi czytać i pisać.
To po co tylu mieszkańcom smartfony przy tak wysokim stopniu analfabetyzacji społeczeństwa?
– Mogą je wykorzystać do rozmów i np. do oglądania filmów. Dzieci, które do pewnego wieku także nie mają rozwiniętych kompetencji czytania i pisania, używają smartfonów do oglądania treści pochodzących z Facebooka czy serwisu YouTube.
Żeby coś zobaczyć, trzeba poskładać kilka liter i wstukać je na ekranie.
– Zgadzam się z pana wątpliwościami. Niektóre dane statystyczne przyjmuję z rezerwą. Informacja o tym, że ok. 4 mln Afgańczyków korzysta z serwisów społecznościowych przedstawił na początku tego roku Bank Światowy. Niezależnie od tych liczb i tak niepokoi, że tylko co dziesiąty mieszkaniec był dotąd w stanie patrzeć władzy na ręce. Wątpię, czy to wystarczy, by wymagać od talibów respektowania praw obywatelskich. I to mimo że Afganistan ma dość dobrze rozwiniętą kulturę korzystania z sieci w obszarze dziennikarstwa obywatelskiego. Blogi prowadzą najczęściej mieszkańcy Kabulu, Kandaharu czy Dżalalabadu, którzy chcą pokazać, jak naprawdę wygląda życie w ich kraju. Te najchętniej czytane mają ok. 1000 odsłon. I to w Afganistanie jest imponujący wynik. Afgańczycy spośród mediów społecznościowych najchętniej wybierają Facebooka. Zakładają zamknięte grupy, do których można dołączyć dopiero, gdy zostanie się zaakceptowanym. Jedna z najliczniejszych, Kabul Afghanistan, skupia ponad 27 tys. użytkowników. Inna, Kabul University Students, liczy prawie 7,5 tys. osób. W Afganistanie są też wąskie grupy użytkowników TikToka czy Instagrama, choć w ostatnich dniach słyszeliśmy, że czołowe gwiazdy muzyki pop i influencerki, jak choćby Sadiqa Madagar, likwidują swoje konta w obawie przed zemstą talibów.
Reakcja właścicieli mediów społecznościowych na wydarzenia w Afganistanie nie jest równa. TikTok i Instagram zlikwidowały konta przywódców talibów, a Facebook zapowiada, że zablokuje konta wspierających ich użytkowników. Z kolei Twitter na razie nie zareagował w żaden sposób.
– Faktycznie, to ostatnie medium, które nie zareagowało na to, co dzieje się w Afganistanie. Światowi politycy byli zszokowani tempem, w jakim talibowie zajęli pałac prezydencki w Kabulu. To nie przypadek. Wystarczy zerknąć na ich profile w mediach społecznościowych. Talibowie założyli tam konta stosunkowo niedawno. Suhail Szahin, rzecznik talibów, pojawił się na Twitterze w 2019 r., a na Telegramie – na początku tego roku. To oznacza, że przygotowania do ofensywy informacyjno-propagandowej trwały już od jakiegoś czasu. Talibowie najbardziej widoczni są na Twitterze, bo to przestrzeń w internecie stworzona do prowadzenia debaty publicznej na tematy polityczne, społeczne czy ekonomiczne. Ale w przypadku talibów ta aktywność jest specyficzna. Twitter jest pomyślany jako medium interaktywne, służące do wielostronnej komunikacji w czasie rzeczywistym. Talibowie korzystają z niego jednak tak, jak by to było stare medium, działające jak prasa, radio czy telewizja. Stosują jednostronną komunikację nadawczą, czyli publikują to, co chcą i nie wchodzą w polemiki. Ponadto mają tak skonfigurowane parametry prywatności, że nie każdy może wejść z nimi w dyskusję. W tym kontekście może dziwić, czemu zlikwidowano na Twitterze konto Donalda Trumpa, a dalej działają profile talibów.
Kwestia czasu?
– Jeśli po 31 sierpnia polityka talibów wobec własnych obywateli się zaostrzy i będziemy czytać o drastycznych przejawach ich dręczenia, a światowa opinia publiczna będzie obserwować takie obrazki, jak wtedy, gdy przywódcy ISIS dekapitowali pojmanych więźniów, to Twitter pewnie zmieni decyzję. Na razie panuje nerwowa atmosfera oczekiwania, czy zdarzy się to, czego obawia się świat, czy może dojdzie do normalizacji stosunków z innymi państwami i własnymi obywatelami, co deklarują talibowie. Niektórzy mówią, by dać im kredyt zaufania. Tylko że daje się go tym, których nie znamy, a my doskonale wiemy, co oznaczały rządy talibów w Afganistanie w latach 1996-2001.
Telewizja i muzyka były wtedy zakazane. Radio Afganistan przemianowano na Głos Szariatu. Dziś też można się spodziewać takich ruchów?
– Nie ma przecież żadnej siły, która by ich przed tym powstrzymała. Najbardziej znane obecnie w Afganistanie Radio Azadi, które wcześniej nadawało jako Radio Free Afghanistan w latach 1985-1993 i potem ponownie od 2002 r., przedstawiało się jako stacja, której misją jest promocja wartości demokratycznych. Nie sądzę, by było to dalej możliwe pod rządami talibów.
W Afganistanie funkcjonuje regulator rynku medialnego, odpowiednik naszej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji?
– To Ministerstwo Łączności i Technologii Informacyjnych. Powstało wraz z utworzeniem rządu tymczasowego w 2001 r. Pięć lat później zadania dotyczące internetu przekazano Narodowemu Stowarzyszeniu Dostawców Usług Internetowych. Ministerstwo odpowiadało dotąd, czyli do przejęcia władzy przez talibów, za tworzenie środowiska prawnego i regulacyjnego dla nadawców radiowo-telewizyjnych. Dziś w Afganistanie jest ponad 60 dostawców internetu, więc pod tym względem mamy do czynienia z wolnorynkowym podejściem.
Mówimy głównie o mediach informacyjnych, ale przecież w afgańskiej telewizji można oglądać programy rozrywkowe, choćby tamtejszy odpowiednik „The Voice of Poland”. Jak zagraniczne formaty odnajdują się w świecie arabskim?
– Pamiętam, gdy w 2005 r. pojawił się tam talent show Afghan Star, w którym uczestnicy mogli się popisać umiejętnościami wokalnymi. Na Zachodzie te programy wszędzie wyglądają podobnie. W Afganistanie widownia męska i żeńska znajdowały się w osobnych pomieszczeniach. Inaczej na scenie rozmieszczono panie i panów, którzy następnie śpiewali przed jurorami. Odbiorcy tego typu programów, czyli widownia w wieku 15-54 lata, stanowi ok. 52 proc. społeczeństwa afgańskiego. Premier Afganistanu Abdullah Abdullah, który przestał nim być, gdy zniesiono ten urząd w 2020 r., był dobrze zaznajomiony z mediami i standardami komunikacyjnymi świata zachodniego. Dzięki takim osobom jak on Afganistan był w stanie urozmaicać i rozwijać swoje media. Pod rządami talibów trudno mi sobie wyobrazić w mediach afgańskich jakiekolwiek programy rozrywkowe. W latach 1996-2001 zakazane było radio, telewizja, muzyka. Talibowie przeszukiwali domy zwykłych mieszkańców. Rekwirowali albo niszczyli odbiorniki radiowe i telewizyjne, a ich posiadaczy surowo karali, włącznie z karą śmierci.