W piątek, późnym popołudniem, policja poinformowała o zatrzymaniu trzech osób w sprawie śmiertelnego potrącenia Anny Karbowniczak. Szczegóły mają być znane najwcześniej w sobotę. My ujawniamy wątek gróźb, które Ania dostała tuż przed śmiercią. Sprawę wypadku i gróźb przejęła Prokuratura Okręgowa w Poznaniu.
W czwartek, w dzień swojej śmierci, Ania miała wolne. Była wielką fanką jazdy sportowym rowerem, w tym roku przejechała 16 tys. km. Regularnie jeździła w okolicach Chodzieży. Również tego dnia.
Według relacji policji, około godziny 14 na numer alarmowy zadzwoniła kobieta, która jadąc samochodem na trasie Budzyń-Wągrowiec, w okolicy miejscowości Brzekiniec zauważyła leżącą, potrąconą przez samochód rowerzystkę. Sprawcy potrącenia nie było – uciekł. Rowerzystką była nasza dziennikarka, Anna Karbowniczak. Mimo reanimacji oraz przyjazdu karetki Ania zmarła.
Z informacji podanych przez policję w piątek rano wynika, że Anię mógł potrącić niebieski renault trafic lub opel vivaro. Również w piątek, około godziny 18, wielkopolska policja poinformowała, że odnalazła takiego opla, z uszkodzeniami. Był ukryty na terenie gminy Gołańcz. Do sprawy zatrzymano trzech mieszkańców Wągrowca i okolic, w wieku od 25 do 33 lat. Więcej szczegółów policja ma podać najwcześniej w weekend.
Dziennikarce grożono tuż przed potrąceniem
Sprawa ma jednak jeszcze jeden, bardzo istotny wątek. Opisujemy go, ponieważ zależy nam, żeby wszystkie wątpliwości w sprawie śmierci dziennikarki zostały wyjaśnione.
W ostatnim czasie Ania dostała groźby związane z tematem, którym się zajmowała. A konkretnie jeden anonim z groźbami oraz drugie, wysłane do jej przełożonych, sfałszowane pismo ją oczerniające.
Ale po kolei. W marcu w Chodzieży wyszła na jaw bulwersująca historia. Tragicznie zmarł 2-letni Marcel, który – jak się okazało – był ofiarą wielomiesięcznej przemocy domowej. Był bity, podduszany, zjadał karmę dla szczurów hodowlanych i niedopałki. A można było tę gehennę zatrzymać.
Jesienią ubiegłego roku miejscowy szpital w świetle obrażeń na ciele Marcela zgłosił sprawę podejrzenia stosowania wobec niego przemocy. Policja poinformowała chodzieską prokuraturę o złamanej nodze u Marcela. Ale ani policja, ani prokuratura nie zareagowały właściwie. Brakowało zdecydowanych działań i nadzoru. Trwała wymiana pism, pisano notatki. Jego opiekunów nie zatrzymano. Gehenna chłopca trwała. Aż do 12 marca, gdy został uduszony przez
21-letnią matkę Anitę W. Postawiono jej wtedy zarzut zabójstwa, a jej partnerowi 22-letniemu Martinowi K. zarzut znęcania się nad chłopcem. Śledczy zareagowali za późno.
Po śmierci chłopca wyciągnięto konsekwencje wobec chodzieskich prokuratorów i policjantów. Stanowisko stracił szef miejscowej prokuratury rejonowej oraz pani asesor, która bezpośrednio zajmowała się sprawą. Do dymisji doszło także w chodzieskiej komendzie policji. Wobec funkcjonariuszy publicznych podejrzanych o zaniedbania w sprawie Marcela wszczęto także postępowanie dyscyplinarne.
„Przestań pisać, coś może się złamać”
W sierpniu Ania Karbowniczak napisała kolejny artykuł o bulwersującej historii. Poinformowała o zbliżającym się akcie oskarżenia wobec matki Marcela i jej partnera. Zwróciła także uwagę, że konsekwencji dyscyplinarnych uniknie odwołany za tę sprawę były komendant policji. Powodem umorzenia dyscyplinarki był fakt, że w sierpniu – na własną prośbę – odszedł na emeryturę.
Następnie Ania dostała groźby. Najpierw jednak do redakcji przyszedł list. Odebrała go szefowa oddziału w Chodzieży. List był zbiorem – całkowicie zmyślonych – zarzutów wobec Anny Karbowniczak. Jego nadawcą miał być rzecznik dużej, znanej w okolicy firmy (którą jednak Ania zawodowo się nie zajmowała). Ustaliliśmy, że sama firma nic o wysłaniu tego listu nie wie.
– To pismo nie wyszło od nas, nikt o takim nazwisku u nas nie pracuje – zapewnił nas rzecznik firmy.
Fałszując pismo, ktoś chciał oczernić naszą dziennikarkę.
W minioną niedzielę drugi list – zaadresowany już na swoje nazwisko – odebrała z redakcji Anna Karbowniczak. Nadawca dobrze ją znał: jej wygląd, sytuację rodzinną, jej teksty.
Słuchaj (tutaj pada wulgarne określenie). Przestań pisać o złamanej nodze dziecka bo wszystko każdemu może się naraz złamać, np. też noga, paluszek, kręgi, coś na buzi itp. – zażądał.
To jeden z najłagodniejszych fragmentów, list był wulgarny i pisany agresywnym językiem.
Po konsultacji z przełożonymi i prawnikiem, w środę dziennikarka wysłała przygotowane przez kancelarię zawiadomienie do poznańskiej Prokuratury Okręgowej. W czwartek i piątek wzięła dni wolne – od poniedziałki miała mieć urlop.
Policja nie lekceważy gróźb, sprawę przejmuje Prokuratura Okręgowa
W wolny od pracy czwartek Ania wybrała się na trening rowerowy. Tylko w tym tygodniu, jak wynika z jej profilu w aplikacji Strava, przejechała 145 km na rowerze. Ostatnie metry pokonała w czwartek. O godzinie 13.53, jak wskazał jej zegarek, została śmiertelnie potrącona w Brzekińcu. Zginęła na miejscu. Potwierdziliśmy, że tego samego dnia do poznańskiej prokuratury wpłynęło jej zawiadomienie.
– W piątek wszczęliśmy śledztwo w sprawie zniesławienia oraz gróźb pod adresem dziennikarki. Sprawę tragicznego wypadku drogowego, którą początkowo wszczęła prokuratura w Wągrowcu, przejęliśmy. Dlatego wszystkie te wątki będą wyjaśniane u nas, a czynności będą wykonywane przez policjantów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu – zaznacza prokurator Łukasz Wawrzyniak, rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej.
Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji, zapewnia, że policjanci również traktują oba wątki sprawy Anny Karbowniczak niezwykle poważnie.
– Jesteśmy już po kontakcie z prokuraturą, wiemy o anonimie. Na tym etapie obu spraw – wypadku i gróźb – nie łączymy. Zapewniam jednak, że jedną i drugą traktujemy arcypoważnie – powiedział Borowiak. Rzecznik przekonywał, że w jego ocenie zatrzymane w piątek po południu osoby mają związek z potrąceniem, ale „nie mają związku z groźbami”.
Gdyby żyła, Anna Karbowniczak obchodziłaby w piątek urodziny. Skończyłaby 35 lat.