To jest ten cyrk i te moje małpy – sylwetka Kamila Durczoka

Kamil Durczok

Radiowęzeł, którego słuchano w akademikach, okazał się zupełnie dobrym startem do kariery jednego z najpopularniejszych dziennikarzy.

Z każdym kolejnym fiatem 126p bis to samo – podjeżdża na taśmie montażowej i trzeba szybko przykręcić tylne światła. Zajęcie w sam raz dla studenta pierwszego roku prawa Uniwersytetu Śląskiego. Przynajmniej tak w 1987 roku uważała władza ludowa, kierując pierwsze roczniki przyszłych inteligentów na studenckie praktyki robotnicze. Kamil Durczok trafił do Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Tychach. – Po trzeciej godzinie tej roboty miało się ochotę podejść do sąsiada z taśmy i coś mu zrobić – wspomina. Jednak lepiej było zachowywać się ostrożnie: władza ludowa była przekonana, że ta robota jest dobra nie tylko dla studentów, ale też np. dla więźniów, których sporo się tam trudziło.

Praca na taśmie w FSM miała też dobre strony. „Płacili dobrze. Dla mnie – 19-latka – były to nieprawdopodobne pieniądze. Jak rodzice wyjechali na wczasy, utrzymywałem w domu bandę 15 kolegów. Za kasę z FSM jedliśmy, piliśmy i balowaliśmy do rana. Królowie życia” – opowiadał Durczok w wywiadzie dla „Playboya” w 2011 roku.

Przykręcając te tylne światła do maluchów, dowiedział się, że na osiedlu akademickim Ligota działa rozgłośnia akademicka Radio Egida i że tam też można odbębnić praktyki. Radiowęzeł, którego słuchano w akademikach, okazał się zupełnie dobrym startem do kariery jednego z najpopularniejszych dziennikarzy w Polsce.

Być jak Tomasz Beksiński

Z wypiekami na twarzy słuchał audycji muzycznych Tomasza Beksińskiego. – Każdy wtedy chciał być Beksińskim, Markiem Niedźwieckim lub Piotrem Kaczkowskim. Gdy pierwszy raz wszedłem do studia radiowego i zobaczyłem, jak to wszystko w nim wygląda, od razu przeszła mi ochota do studiowania – opowiada Kamil Durczok.

Wolał siedzieć w studiu z kolegami do 23, a po pracy grać z nimi w karty przy wódce, niż zgłębiać zawiłości prawa rzymskiego. Prowadził wtedy w poniedziałki program „Muzyczka z zębem”, w którym – tak jak Beksiński – puszczał głównie muzykę new romantic. Miał sporą kolekcję płyt, które podsyłała mu rodzina z Niemiec, co było wtedy dużym atutem w radiu. – Skończyło się tym, że na drugi rok dostałem się, ale chyba z sześcioma egzaminami warunkowymi, które musiałem zdać. Mój ojciec szalał. Chciał mieć w rodzinie prawnika, a prawnik zamiast się uczyć, siedział w radiu i puszczał płyty – mówi Durczok.

Skończyło się wyprowadzką z domu. Studiów prawniczych nie ukończył. Studiował potem jeszcze m.in. polonistykę, ale skończył dopiero komunikację społeczną.

Na głębokiej wodzie

Piotr Ornowski, obecnie prezes i redaktor naczelny Radia Katowice, prowadził piątkową audycję muzyczną w godz. 18–21. W 1991 roku ściągnął do publicznej rozgłośni 20-letniego Durczoka, by przez 25 minut prowadził swój kącik muzyczny, w którym puszczał głównie elektronikę: Depeche Mode, Classix Nouveaux, New Order. Zaczął przygotowywać oprawy muzyczne dla innych audycji. Pewnego dnia na korytarzu zaczepiła go doświadczona dziennikarka Krystyna Bochenek (zginęła w katastrofie smoleńskiej w 2010 roku). Zapytała, czy całe życie zamierza puszczać muzykę. Poradziła, by się zajął poważnym dziennikarstwem. – Zapytałem: ale co ja mam robić? Odpowiedziała mi, żebym następnego dnia przyszedł na kolegium – mówi Durczok.

Nogi mu się ugięły, gdy na kolegium zobaczył doświadczonych dziennikarzy i takie gwiazdy jak Piotr Baron. – Ale Krystyna Bochenek już trzeciego dnia rzuciła mnie na głęboką wodę. Powiedziała, że mam jechać do Częstochowy, gdzie był konflikt między solidarnościowym wojewodą Jerzym Gułą a „Solidarnością”, której wojewoda przestał słuchać – opowiada Kamil Durczok. Miał przywieźć dźwięki i wypowiedzi, które po zmontowaniu opisywałyby konflikt. Popełnił typowy błąd początkującego radiowca: nagrywał wszystko. – Przywiozłem masę dźwięków. Materiał miał być na rano gotowy. Zanosiło się na katastrofę, bo z trzech godzin nagranego przeze mnie materiału nie dawało się nic złożyć. Na szczęście przy montażu pomogła mi Krystyna Bochenek – opowiada.

Następnego dnia jego materiał miał być wyemitowany rano. Durczok w rozgłośni pojawił się już o czwartej. – Poranną audycję prowadził Piotr Karmański, który raczej nigdy nikogo nie chwalił. Gdy wyszedł na chwilę ze studia, przechodząc obok mnie, rzucił: „dobra robota”. Ta pochwała sprawiła mi wielką frajdę – nie kryje Durczok.

Koledzy szybko zauważyli, że jest ambitny. – Pracował jak wół – opowiada jeden z nich.

– Ta praca coraz bardziej mnie wciągała. Podobała mi się nieprzewidywalność tego, co przyniesie kolejny dzień – przyznaje Durczok.

W zespole amatorów

Pod koniec 1992 roku dostał propozycję kierowania rozgłośnią regionalną w Katowicach, którą uruchamiał wtedy NSZZ „Solidarność”. „Ktoś inny miał być naczelnym, Kamil był szczeniakiem bez doświadczenia. Ale przekonał do siebie posła, który rozdawał karty w rozgłośni, i tamtego kandydata zostawili na lodzie” – opowiadał w 2015 roku tygodnikowi „Newsweek Polska” jeden z pracowników tamtego radia.

Durczok do tworzenia radia Top FM zabrał ze sobą kolegów, z którymi pracował jeszcze w Egidzie, m.in. Marka Czyża. Radio miało być czymś odmiennym od obowiązującej jeszcze wtedy w publicznych rozgłośniach sztampy odziedziczonej po czasach komunistycznych. – Chcieliśmy robić radio, w którym będzie trochę polityki, dużo dobrej muzyki, konkursy dla słuchaczy i śmianie się ze wszystkiego i wszystkich, którzy na to zasługiwali – mówi Durczok.

Jako 20-kilkulatek nie mógł mieć doświadczenia w kierowaniu rozgłośnią. – Miałem zespół 30 amatorów. Mogę się tylko cieszyć, że wśród nich byli tacy jak Bartosz Hojka, który później został prezesem Agory; Marek Czyż, radzący sobie potem w innych mediach, takich jak TVP; Bartosz Dąbrowski (obecnie dziennikarz Tok FM – przyp. red.) i Rafał Olejniczak, który później był redaktorem naczelnym Radia Zet. Oni byli zieloni, a ja niewiele mądrzejszy od nich – przyznaje Kamil Durczok.

Przy zarządzaniu dawał znać o sobie jego charakter choleryka. – Ale nam wtedy bardzo zależało na tym radiu. Wieczorem chodziliśmy na piwo i wszystko sobie tłumaczyliśmy – opowiada Kamil Durczok.

– Byliśmy młodymi, ambitnymi ludźmi, którzy bardzo chcieli być dziennikarzami – wspomina Rafał Olejniczak. – Kamil był szefem bardzo wymagającym, ale też inspirującym. Przekonywał nas, że nie ma rzeczy niemożliwych. To on nauczył mnie montażu analogowego – dodaje.

Wciągnięty w politykę

Przygoda z Top FM skończyła się po dwóch latach. Przestał się dogadywać z właścicielami radia, którzy chcieli, żeby stacja zarabiała. „Z Radiem Top rozstałem się w mało sympatycznych okolicznościach. Nie zgodziłem się na zmianę warunków pracy, jaką mi zaproponowano. Przez trzy miesiące nie wiedziałem, co ze sobą robić” – opowiadał Kamil Durczok w „Press”. Wraz z nim odeszli wszyscy kierownicy działów w rozgłośni, łącznie z biurem reklamy.

Zastanawiał się, czy aby nie dać sobie spokoju z dziennikarstwem. Naprawdę dobre pieniądze można było wtedy zrobić w biznesie. Z kolegami, z którymi odszedł z Top FM, planowali uruchomienie agencji reklamowej.

Realizacji tych planów zapobiegła Elżbieta Piętak, wtedy sekretarz programowa katowickiego oddziału TVP (potem m.in. dyrektor realizacji Telewizji Polsat). – Zadzwoniła i powiedziała, żebym przestał się wygłupiać z agencjami reklamowymi, bo mam duszę dziennikarza i żebym przyszedł do nich – opowiada Durczok. W TVP Katowice zaproponowali mu prowadzenie programu „Rozmowy tygodnia”. To była typowa regionalna publicystyka polityczna. – Ale czasami przyjeżdżali też politycy z bajki ogólnopolskiej. Wtedy zrobiłem wywiad z Jarosławem Kaczyńskim, jeden z trzech, jakie udało mi się z nim w życiu przeprowadzić – wspomina.

Z kamerami telewizyjnymi był już trochę obyty, bo w radiu Top FM współpracował z TVP Katowice. Gdy prowadził tam wywiady, przyjeżdżała ekipa, rozstawiała kamery i rozmowa była emitowana też w telewizji regionalnej.

Rozmowy z politykami coraz bardziej go wciągały. – Czytałem wszystko o polityce, pożerałem informacje, rozmawiałem, z kim się tylko dało. To jest ten cyrk i te moje małpy, które lubię najbardziej – śmieje się. Podkreśla, że lata 90. były dla dziennikarzy politycznych bardzo ciekawe. – Stawiano wtedy wielkie cele: przystąpienie do NATO, członkostwo w Unii Europejskiej, kształtowała się nowa polityka ekonomiczna, powstały nowe, niezależne media. Dziennikarze się tym zachłysnęli – mówi.

Niebo się otwiera

Pewnego dnia w 1996 roku zadzwonił telefon z centrali TVP w Warszawie. Zapytali, czy nie chciałby robić tego samego, tylko w TVP Polonia. Długo się nie zastanawiał. Dostał program „Przegląd publicystyczny”. Chciał z bliska obserwować życie polityczne, a to przecież toczyło się w Sejmie. Obserwował sprawozdawców parlamentarnych TVP. Wzorem był dla niego Grzegorz Miecugow, u którego cenił kompetencję, spokój i wyważenie. Wkrótce z Markiem Czyżem Durczok zaczął prowadzić też „Studio parlamentarne”. Spędzał wtedy po dwa, trzy dni w tygodniu w Sejmie. – Tam mogłem obserwować meandry polityki i mechanizmy nią kierujące – mówi.

W ogólnopolskiej telewizji publicznej szybko odczuł sugestie, rady i naciski polityczne na programy. Dlatego pierwsze podejście Durczoka do ogólnopolskiej anteny trwało niecałe dwa lata. – Moim szefem był Janusz Wołcz, na którym zwykle te polityczne kwestie się zatrzymywały, a on mnie przed nimi chronił. Jednak gdy pewnego dnia dotarły one do mnie, podziękowałem za współpracę i wróciłem do Katowic, gdzie wciąż pracowałem w regionalnym oddziale TVP – tłumaczy Kamil Durczok.

W 1998 roku znów zadzwonili z centrali i poprosili o przyjazd. Tym razem chodziło o program „Debata” w TVP 1. To był trudny format, bo polegał na rozmowie z politykami ze wszystkich klubów parlamentarnych. Łatwo było polec i zrobić tzw. gadające głowy, czyli nudną audycję, w której politycy wygłaszają partyjne formułki. Durczokowi udało się jednak uciec od tego. Kontrolował swoje emocje, ale wyzwalał je u gości. Nie pozwalał politykom wygłaszać referatów, często używał sformułowania „panowie spokojnie”. Walter Chełstowski, ówczesny członek zarządu TVP, spytał kiedyś na korytarzu, kto im ten program reżyseruje. Nie mógł uwierzyć, że nikt.

– Nie wiem, co się stało, niebo się otworzyło – śmieje się Kamil Durczok.

Durczok dostawał kolejne programy publicystyczne, w których rozmawiał z politykami: „W centrum uwagi”, „Monitor”, „Gość Jedynki”. W końcu zaczął prowadzić główne wydanie „Wiadomości” w TVP 1. Przed wyborami prezydenckimi w 2000 roku prowadził „Studio wyborcze”. Został gwiazdą telewizyjną. Po niespełna dwóch latach stałej obecności na głównych antenach TVP 67 redakcji wybrało go na Dziennikarza Roku 2000.

Był na fali, ale rzeczywistość polskich mediów publicznych zaczęła się upominać też o niego. 6 lutego 2002 roku dziennik „Życie” ujawnił, że ówczesny premier z SLD Leszek Miller zaciągnął kredyt w banku BWE SA należącym do Aleksandra Gudzowatego, który robi interesy z państwem. W mediach rozpętała się burza. Tylko nie w TVP, gdzie rządziła już ekipa związanego z SLD Roberta Kwiatkowskiego. „Wiadomości” prowadził tego dnia Durczok. Reporterka Katarzyna Kolenda-Zaleska zaczęła nawet zbierać materiały do tego tematu. Materiał się jednak nie ukazał. Jak się później okazało, zablokowała go sugestia prezesa, że nie jest to najważniejszy temat. Durczok i Kolenda-Zaleska w ramach protestu poszli na urlop. Wielu zarzucało im wtedy, że to był zbyt słaby protest, ale wielu z uznaniem przyjęło taki gest dziennikarzy – do tej pory w TVP nawet w taki sposób nikt nie protestował.

Całkiem duży guz

Rok później Katarzyna Kolenda-Zaleska została reporterką TVN 24 i „Faktów” TVN. Kamil Durczok jechał natomiast samochodem z Katowic do Krakowa. Zadzwonił do niego lekarz i powiedział, żeby do niego przyjechał. „Powiedziałem, że oczywiście wpadnę, i umówiłem się na następny dzień, na wtorek – to była Wigilia. Rozłączyłem się i dopiero wtedy zrozumiałem, że to ma być jakaś poważna rozmowa. Natychmiast oddzwoniłem do niego i mówię: »Panie profesorze, proszę mi teraz powiedzieć, bo nie będę się bił z myślami do jutra!«. A on na to: »Gdzie pan jest?«. Odpowiedziałem, że w samochodzie, prowadzę. Usłyszałem: »To niech się pan zatrzyma«. Zrobiło mi się miękko. Zatrzymałem się pod mostem za Jaworznem. Powiedział mi, że trzeba by te badania powtórzyć, bo pierwsze wyniki są złe, mam całkiem dużego złośliwego guza” – wyznał w rozmowie z Piotrem Najsztubem w „Przekroju”.

O swojej chorobie poinformował widzów w „Wiadomościach” w marcu 2003 roku. Trudno było ją ukryć – stracił włosy po chemioterapii. W tym samym czasie z nowotworem walczył dziennikarz i prezenter „Faktów” TVN Marcin Pawłowski. „I tej soboty nagle pojawił się znowu na łyso. On miał dyżur w sobotę i ja miałem sobotę. Jak go zobaczyłem, to oniemiałem. Popatrzyłem na niego w telewizorze i na siebie i mówię do wydawcy: »Masz dzień łysych w telewizji«. To było coś niesamowitego: dwóch młodych facetów, łysych z tego samego powodu, tego samego dnia prowadzi dwa najbardziej oglądane dzienniki w Polsce” – opowiadał Durczok Najsztubowi.

Marcin Pawłowski przegrał walkę z chorobą. Kamilowi Durczokowi udało się pokonać nowotwór. Znajomi opowiadają, że zachowywał się, jakby darowano mu drugie życie. Chciał się nim nacieszyć. Jeździł na motocyklu, zrobił licencję pilota i kupił awionetkę. – Był duszą towarzystwa. Często można go było spotkać imprezującego – opowiada dziennikarz, który z nim pracował.

Na początku 2005 roku ukazała się książka „Wygrać życie”, w której Piotr Mucharski rozmawiał z Kamilem Durczokiem o zmaganiach z rakiem. Jeździli po Polsce na spotkania z czytelnikami. – Były tłumy za każdym razem. Pełne aule, sale gimnastyczne. To była długa trasa dookoła Polski: Kraków, Katowice, Opole, Wrocław, Zielona Góra, Poznań, Szczecin, Gorzów, Koszalin, Gdańsk, Białystok, Lublin, Rzeszów i sporo mniejszych miast – wylicza Piotr Mucharski, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”. Nie pamięta, ile się sprzedało dokładnie egzemplarzy „Wygrać życie”. – Co najmniej 70 tysięcy. Ale potem były dodruki – podkreśla.

Roboty jednak Durczok nie zawalał. A jego popularność nadał rosła. Od września 2005 roku był gospodarzem porannego „Kontrwywiadu” w RMF FM (po roku na przemian z Konradem Piaseckim), w którym odpytywał polityków. W badaniach IPSOS wykonanych latem 2003 roku dla „Polityki” Durczok zajął pierwsze miejsce w rankingu popularności prezenterów telewizyjnych. Natomiast z badań instytutu SMG/KRC wynikało, że ponad 34 proc. badanych uważa Durczoka za najbardziej wiarygodnego dziennikarza telewizyjnego.

Twarz „Faktów”

Po odejściu z „Faktów” TVN Tomasza Lisa przez dwa lata programem kierował Adam Pieczyński, jednocześnie prezes TVN 24. W lutym 2006 roku gruchnęła wiadomość: Durczok zostanie redaktorem naczelnym „Faktów”. W programie pojawił się 2 maja 2006 roku.

Nie miał łatwego wejścia. – Ludzie kręcili nosami, że przychodzi do nas facet, który pracował w upolitycznionej TVP – opowiada jeden z dziennikarzy TVN.

Durczok postawił sobie ambitny cel. „Zaczynamy wyścig, który doprowadzi do tego, że za jakiś czas to »Fakty« będą najbardziej oglądanym dziennikiem w Polsce” – mówił w wywiadzie dla „Przekroju”. Cel został osiągnięty w marcu 2010 roku – „Fakty” w tym miesiącu oglądało średnio 4,51 mln widzów, a „Wiadomości” o 55 tys. osób mniej (dane: Nielsen Media Research). Nie zostało tak na stałe, ale przez jakiś czas szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę serwisu TVN, a innym razem TVP 1.

Durczok prowadził „Fakty” pięć dni w tygodniu, a po nich „Fakty po Faktach”. Szybko stał się twarzą tego programu. Był jednym ze współprowadzących programy wyborcze.

Sam pisał sobie tzw. białe, czyli zapowiedzi emitowanych w serwisie materiałów. Dziennikarze, którzy z nim pracowali, wspominają, że ważny był dla niego efekt – materiały uznawał za tym lepsze, im bardziej zwiększały oglądalność „Faktów”. Dawni koledzy z TVN opowiadają, że był perfekcjonistą, który się wściekał, gdy coś nie było zapięte na ostatni guzik. Potrafił wtedy rzucać mocnymi słowami. W 2009 roku wszyscy mogli zobaczyć, jak to wygląda. Kamera i mikrofony były już włączone, gdy przed rozpoczęciem „Faktów” Durczok złościł się na podwładnego: „Rurku, kto odpowiada za to, jak tu wygląda w tym studiu?” – mówił do słuchawki. „Nie wkurwiaj mnie, dobrze? Od dwóch dni jest tak upierdolony stół tutaj, że tylko dlatego, że zlikwidowaliśmy ten jebany przerywnik, który jedzie z góry, to jeszcze się to jakoś uchowało i ludzie tego nie widzą. Może by ktoś ruszył dupsko po prostu i to wyczyścił”. I apelował do tego, który poczuwa się do minimum odpowiedzialności „za to, co pokazujemy czterem milionom ludzi przed telewizorem”. Nagranie z tym występem Durczoka trafiło na YouTube, lecz wielu dziennikarzy niespecjalnie ono zdziwiło, bo rozumieją atmosferę w redakcji tuż przed emisją programu. Kilka lat później Durczok kupił sobie łódź motorową i ochrzcił ją „Rurku”.

Trzy ciosy „Wprost”

Najpierw „Wprost” opublikował tekst o tym, że popularny dziennikarz telewizyjny molestuje podwładne. Był początek lutego 2015 roku. Nie podano nazwiska, dziennikarze w prywatnych rozmowach tylko spekulowali, wymieniając m.in. Durczoka.

Tydzień później na okładce tygodnika pojawiło się już zdjęcie szefa „Faktów” TVN z zajawką: „Ciemna strona Kamila Durczoka”. Jednak tekst nie był już o molestowaniu, tylko o białym proszku, pornografii i osobistych rzeczach dziennikarza w mieszkaniu wynajmowanym przez jego znajomą, z którego miał uciec przed policją.

Kolejny numer „Wprost” i znów Durczok na okładce – tym razem z wybitymi na czerwono hasłami: „Molestowanie seksualne”, „Mobbing”, „Zmowa milczenia”.

Po tych tekstach TVN powołał komisję wyjaśniającą tę sprawę. W jej raporcie napisano, że Durczok „jest winny popełnienia czterech zarzucanych czynów niestosownego zachowania wobec współpracowników”, z których co najmniej jeden może stanowić mobbing. Durczok stracił pracę w TVN.

Wszystkiemu zaprzeczył. Za teksty o molestowaniu pozwał wydawcę „Wprost” i dziennikarzy. Domaga się od nich przeprosin i 2 mln zł. Za artykuł o białym proszku chciał 7 mln zł – w tej sprawie sąd pierwszej instancji przyznał mu rację i zasądził od dziennikarzy oraz wydawcy 500 tys. zł, a także nakazał przeproszenie Durczoka. Dziennikarze „Wprost” złożyli apelację.

Te procesy będą się jeszcze długo ciągnęły. Kamil Durczok w wywiadach przyznawał, że teksty „Wprost” były silnym ciosem, od których o mało się nie przewrócił. Po ponad roku od odejścia z TVN w rozmowie z „Vivą!” przyznał, że po głowie chodziły mu nawet myśli samobójcze. Wyjechał na rodziny Śląsk, z którego nigdy się na dobre nie wyprowadził, mimo że większość czasu od dawna spędzał w Warszawie. Często podkreśla swoje związki z tym regionem. Zaczął myśleć o własnym biznesie. 3 października 2016 roku uruchomił portal informacyjny Silesion.pl. Serwis przestał działać w kwietniu 2019 roku.

Kamil Durczok spowodował kolizję pod wpływem alkoholu