Ambasador polski

Cezary Gmyz

Cezary Gmyz korespondentem TVP został we wrześniu 2016 roku, a już w styczniu 2017 roku „Tip Berlin” umieścił go w rankingu stu najbardziej żenujących mieszkańców stolicy Niemiec.

Pierwszy materiał. W kadrze odwrócony tyłem reporter. Zza kadru dobiega sceniczny szept: „Czarek! Czarosław!”. Upomniany reporter odwraca się do kamery i wyjmuje z ust papierosa. „Palę, znaczy stoję, w centrum Dublina… Berlina” – wita się z widzami i relacjonuje reakcję niemieckiej publiczności na film „Jak rozpętałem II wojnę światową”. „Antypolskie salwy (…) wybuchały co chwilę jak trotyl” – mówi. „Raczono się piwem, sam to widziałem i też nie odmówiłem. Dla TVP Nitro, Intro… Info – Czarosław Gzyms” – kończy reporter językiem serialu „Allo, allo”.

Drugi materiał. W kadr wchodzi reporter, potyka się, ale jakoś łapie równowagę i podsuwa mikrofon strażakowi stojącemu za biało-czerwoną taśmą. Wykonuje te akrobacje z papierosem w ustach.

Pierwsze wideo pochodzi z satyrycznego cyklu „Korespondent wyjaśnia” publikowanego na YouTube przez berliński Club der Polnischen Versager (Klub Polskich Nieudaczników). W rolę Czarosława Gzymsa wcielił się Adam Gusowski – dziennikarz radia Cosmo (WDR) i współzałożyciel Klubu. Parodiuje to, jak korespondent Telewizji Polskiej Cezary Gmyz komentował zorganizowaną przez Klub premierę „Smoleńska” w Berlinie.

Drugie wideo to autentyczne nagranie z TVP Info pokazujące, jak berliński korespondent Telewizji Polskiej w grudniu 2016 roku relacjonował na żywo zamach na jarmarku świątecznym w Berlinie, gdy skradziona ciężarówka na polskich numerach wjechała w stoisko, zabijając kilkanaście osób. A raczej: próbował relacjonować.

Rauchmelder

Sława przyszła szybko. Niemieckim korespondentem TVP Cezary Gmyz został we wrześniu 2016 roku, a już w styczniu 2017 roku berliński magazyn „Tip Berlin” umieścił go w rankingu stu najbardziej żenujących mieszkańców stolicy Niemiec. W rankingu, oprócz Gmyza, był jeszcze jeden Polak – ambasador Andrzej Przyłębski.

Gmyz trafił do żenującego towarzystwa właśnie za sprawą lajfa w TVP Info po grudniowym zamachu. Notkę o dziennikarzu z Polski zatytułowano „Rauchmelder” (czujnik dymu). „Prognoza na 2017 rok: praktykant w ministerstwie propagandy” – wyzłośliwiał się „Tip Berlin”.

– „Tip Berlin” to lokalny tygodnik informujący o tym, co dzieje się w mieście. Ciekawe, że Gmyz tak szybko dał się zauważyć – mówi jeden z polskich korespondentów w Berlinie, prosząc o anonimowość.

Live Gmyza po zamachu komentowały też polskie media, zwłaszcza społecznościowe, gdzie zarzucano mu chaotyczny i niejasny przekaz. Pojawiły się ponadto wątpliwości co do trzeźwości dziennikarza. – Chciałbym zobaczyć tych wszystkich krytyków na moim miejscu – odparowuje Cezary Gmyz. – Ciekawe, jak by sobie poradzili z lajfowaniem zaraz po przebiegnięciu kilometra ze sprzętem na plecach. Byliśmy drugą ekipą, która dotarła na miejsce zamachu, i dopiero się rozstawiliśmy. Nie wiedziałem, że już nadajemy, na dodatek w słuchawce słyszałem tak zwaną „zwrotną”, czyli echo swojego głosu – opowiada.

Efekt antenowy nie zachwycił. Marcin Walter, wicenaczelny „Faktu”, mówił mi w grudniu 2016 roku, że Gmyz nie sprostał wyzwaniu, jakim był temat zamachu. „Położył i temat, i całe pasmo. Korespondencja ujawniła jego brak przygotowania do relacjonowania na żywo takich dramatycznych wydarzeń” – ocenił Walter.

– Zamach w Berlinie to był temat samograj – stwierdza Bartosz T. Wieliński, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, a w latach 2005–2009 jej niemiecki korespondent. – Tymczasem Gmyz, chociaż był na miejscu, nie umiał nawet z ludźmi pogadać. Dał ciała – ocenia Wieliński.

Biuro prasowe TVP w grudniu 2016 roku zapewniało jednak, że kierownictwo Telewizyjnej Agencji Informacyjnej „nie ma nic do zarzucenia korespondentowi w Niemczech ani nie ma zastrzeżeń wobec sposobu, w jaki były relacjonowane tragiczne wydarzenia w Berlinie”.

– Fakt, że na drugi dzień pojechała tam ekipa „Wiadomości” i nie korzystali z Gmyza, mówi więcej niż słowa – kwituje Wieliński.

Krytyk

Na berlińskiej placówce TVP Cezary Gmyz zastąpił Marcina Antosiewicza, który był niemieckim korespondentem telewizji publicznej od lutego 2011 roku i w przeciwieństwie do następcy dostał to stanowisko w wyniku konkursu. – To było wielkie zaskoczenie, że TVP wysyła tu Gmyza – mówi anonimowo polski korespondent w Berlinie.

Zanim Gmyz zajął miejsce Antosiewicza, długo krytykował publicznie na Twitterze jego pracę. Bartosz T. Wieliński opisał to w „GW” w artykule „Jak Gmyz korespondenta podgryzał”. Zaczęło się już parę lat temu. „Jedno pytanie, tatuś czy stryj?” – tweetował Gmyz do Antosiewicza w maju 2014 roku, linkując do notki o płk. UB Stefanie Antosiewiczu w Wikipedii. Antosiewicz odparł, że to „nikt z rodziny, świat nie jest taki prosty”. Później Gmyz zarzucił Antosiewiczowi, że nie wymawia umlautów, że „wysługuje się Niemcom”, a wicedyrektora TVP 1 pytał, „czy polski korespondent w Berlinie mógłby reprezentować polską, nie niemiecką perspektywę” (na co otrzymał odpowiedź, że od reprezentowania polskich interesów są ambasadorzy). Marcin Antosiewicz o Gmyzie nie chce się wypowiadać, tłumacząc, że byłoby to niezręczne.

Po dobrej zmianie w TVP Gmyz zastąpił na placówce w Berlinie dziennikarza, którego przez lata dezawuował.

Pojechał, nie mając doświadczenia reportera telewizyjnego. Zanim związał się z TVP, przez trzy lata pracował wprawdzie w Telewizji Republika, ale robił programy studyjne („Z filmoteki bezpieki” i „Kuchnia polska”). Przed laty współpracował też z katolickim magazynem informacyjnym „Czasy” w TVP. Przede wszystkim był jednak dziennikarzem prasowym. Od 1990 roku pracował w „Życiu Warszawy”, „Życiu”, „Dzienniku”, „Newsweek Polska”, „Wprost”, „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, a później w „Tygodniku do Rzeczy”, gdzie nadal publikuje, pracując w TVP. Zasłynął tekstem „Trotyl na wraku tupolewa”, który w 2012 roku opublikował w „Rzeczpospolitej”.

Przed wyjazdem Gmyz przeszedł standardowe szkolenie w Akademii Telewizyjnej TVP: zajęcia z logopedą, z kamerą i rozmowę o pracy korespondenta. – Widać było, że chce się uczyć – mówi jeden z pracowników Akademii. Operatorem Gmyza po kilku miesiącach został jego syn Michał, który ma własną firmę zarejestrowaną w Niemczech i od kilku lat pracuje jako operator.

– On nie umie robić materiałów newsowych nie dlatego, że jest gorszym dziennikarzem od innych korespondentów. Po prostu nigdy tego nie robił, a w parę dni tego się nie da nauczyć. Tym bardziej na placówce zagranicznej – opowiada jeden z byłych korespondentów TVP. – Od korespondenta ciągle ktoś czegoś chce. Każda redakcja zgłasza się niby po coś małego, ale zlecenia się kumulują i w efekcie na nic nie ma czasu. Człowiek w biegu zbiera bohaterów mówiących tak zwane setki, nagrywa offy, montuje obrazki. Wszystko trzeba robić samemu. A oni do Berlina wysłali człowieka bez doświadczenia… – kwituje.

Wtóruje mu były korespondent zagraniczny innej redakcji: – Berlin to trudna placówka dla kogoś, kto nie ma ani doświadczenia korespondenta zagranicznego, ani nawet reportera telewizyjnego.

Stypendysta

Znajomość warsztatu korespondenta to jedno, a znajomość kraju – drugie.

– W dyskusji na tematy niemieckie nigdy nie odgrywał żadnej roli. Liczył się głos Piotra Semki, ale nie Gmyza – ocenia Bartosz T. Wieliński.

– Czarek i Niemcy, to mi się zawsze kojarzyło – stwierdza natomiast Tomasz Wróblewski, w latach 2001–2004 i 2005–2006 redaktor naczelny „Newsweek Polska”. Gmyz we wrześniu 2016 roku w rozmowie opublikowanej w serwisie Sdp.pl mówił: „Pracowałem już trochę w Niemczech dla »Newsweeka«, kierowanego wtenczas przez Tomasza Wróblewskiego i wiem, czego mogę się tam spodziewać”.

Wróblewski tekstów Gmyza o Niemczech nie pamięta. – Co nie znaczy, że ich nie było – zastrzega. W archiwum tygodnika (płyta z tekstami opublikowanymi do 2007 roku) wyszukiwarka wyświetla tylko trzy teksty z nazwiskiem Gmyza jako współautora, przy czym jako korespondencje niemieckie można co najwyżej zakwalifikować dwa, z 2003 roku: o ulgach podatkowych dla Kościołów i działalności PKN Orlen za Odrą.

Bartosz T. Wieliński pamięta dwa teksty Gmyza na tematy międzynarodowe z „Rzeczpospolitej” (w archiwum gazety jest ich więcej). – W jednym oburzał się, że Niemcy zrobili komedię wyśmiewającą Hitlera, a to zbrodniarz. To był ostry, negatywny tekst – wspomina Wieliński. Ukazał się w 2006 roku. Drugi zapamiętany przez dziennikarza artykuł pochodzi z 2010 roku i dotyczy Austrii. – Opisał, jak Austriacy podpierają walkę z islamem wiktorią wiedeńską. To był pozytywny artykuł, tylko że Gmyz nie wspomniał, iż partia, która to robi, jest negatywnie nastawiona do Polaków – mówi Wieliński.

Kilkanaście lat temu Gmyz był w Niemczech na stypendium dziennikarskim Fundacji Roberta Boscha. Był też wiceprezesem fundacji Medientandem zajmującej się polsko-niemiecką współpracą dziennikarską. – Brałem kiedyś udział w zorganizowanym przez tę fundację spotkaniu dziennikarzy polskich i niemieckich. To była pierwsza połowa lat 90., chodziło o politykę historyczną, Erikę Steinbach i tym podobne – opowiada Jerzy Haszczyński, szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”. – Moim zdaniem Cezary Gmyz ma kwalifikacje, żeby zajmować się Niemcami. Jak to robi, tego już nie wiem, bo nie oglądam – dodaje.

Nieobecny

Cezarego Gmyza jako korespondenta wykorzystuje głównie kanał TVP Info. W „Wiadomościach” pojawia się rzadko – jeśli już, to raczej jako komentator. Gdy coś ważnego dzieje się w Niemczech, „Wiadomości” zlecają temat dziennikarzowi z warszawskiej redakcji.

Tak było po zamachu na bożonarodzeniowym jarmarku w Berlinie. Tak było też 2 lutego 2017 roku – gdy materiał o akcji z objeżdżającym Niemcy billboardem „German death camps” robił dla „Wiadomości” wysłany do Wiesbaden Bartłomiej Graczak. Albo 18 lutego – gdy materiał z konferencji w Monachium (Munich Security Conference), w której uczestniczyli prezydent Andrzej Duda i minister Antoni Macierewicz, robił dla „Wiadomości” Piotr Pruszkowski z redakcji zagranicznej TVP Info. Tak było i dwa dni później – gdy materiał dla „Wiadomości” o tym, że kanclerz Niemiec Angela Merkel krytykuje euro, chcąc się przypodobać prawicy, robił Jarosław Olechowski.

Gmyz nie pojawił się w „Wiadomościach” także po wizycie kanclerz Niemiec w Polsce w lutym 2017 roku. A kiedy 11 kwietnia doszło do wybuchu przy autokarze Borussii Dortmund, berliński korespondent TVP był akurat w Polsce.

Owszem, tego dnia wystąpił w głównym wydaniu „Wiadomości” – jako komentator przy temacie niegdysiejszych zwolnień w „Rzeczpospolitej” po jego tekście „Trotyl na wraku tupolewa”.

– „Wiadomości” mają swoją załogę. Ja pracuję na potrzeby TVP Info – tłumaczy Cezary Gmyz. – Mam jednak swój wkład i w „Wiadomościach”. W materiale o referendum w Turcji była na przykład moja setka z rozmówcą ze Stambułu. Przesyłam też inne nagrania. Zazwyczaj są to surówki, bo wysyłają mnie tam, gdzie nie mam możliwości albo czasu na montaż – dodaje. W wywiadzie dla Sdp.pl Gmyz mówił, że korespondent zagraniczny musi być kreatywny: „sam docierać do źródeł informacji, poszukiwać tematów” i że on tak właśnie chce pracować. Na razie efekty nie są widoczne.

– Niemcy to 80 milionów ludzi, przeciekawy kraj, kopalnia tematów. Zwłaszcza teraz: idą wybory, jest problem uchodźców. A on zajmuje się pierdołami – stwierdza Bartosz T. Wieliński. – Niechby wziął kamerę i jeździł po kraju, choćby i tropić nazistów. Lecz on ogranicza się do bieżączki i marnuje potencjał tej placówki – dodaje.

Podobnie uważa Adam Gusowski, od 1988 roku mieszkający w Berlinie: – To nie jest byle jaka stolica byle jakiego państwa. Dzieje się tu wiele rzeczy, które mają wpływ na życie Polski i Europy, i szkoda, że ten kanał komunikacji, którym jest placówka korespondenta TVP, pozostaje niewykorzystany.

– On nie informuje o tym, co się dzieje, tylko co sam o tym myśli – podsumowuje pracę Gmyza korespondenta jeden z dziennikarzy zajmujących się tematyką niemiecką.

Cezary Gmyz oponuje: – To nieprawda. Mam oczywiście swoje poglądy, ale nigdy nie robię materiałów pod tezę.

Kowalski, nie Schmidt

Kilka miesięcy po tym, jak Cezary Gmyz zainstalował się na placówce TVP w Berlinie, nowym korespondentem zainteresowała się redakcja programu „Kowalski i Schmidt”. To wspólna produkcja wrocławskiego oddziału TVP i berlińskiej telewizji publicznej RBB. Materiał o Gmyzie otwierał odcinek magazynu wyemitowany w lutym 2017 roku. Od narratora dowiadujemy się, że Gmyz „chce informować z polskiego punktu widzenia – tak jak go rozumie”. Potem Gmyz mówi m.in., że choć polskie środowiska konserwatywne, których jest „reprezentantem”, postrzegają kanclerz Angelę Merkel „dość krytycznie”, to on, przyglądając się w Berlinie jej działalności, jest „pod wrażeniem tej polityk”. Później wyznaje: „mam jedną ósmą krwi niemieckiej, moi pradziadkowie byli Niemcami” i opowiada o dziadku Karolu, Ślązaku wcielonym do Wehrmachtu. Pytany, czy to prawda, że nie lubi Niemców, żywo zaprzecza. Dodaje jednak, że mimo iż jest tym krajem „zachwycony”, ma z nim problem – są nim zbrodnie Niemców w czasie wojny. „Polacy, inaczej niż Niemcy, są zanurzeni w historii” – podkreśla Gmyz.

W rozmowie z serwisem Sdp.pl stwierdził, że „polscy korespondenci zagraniczni za bardzo się adaptują” za granicą. „Mówią po polsku, ale ich sposób myślenia jest charakterystyczny dla krajów, w których urzędują. Przestają się utożsamiać z krajem, który reprezentują i którego rodakom mają opowiadać o państwie obcym” – opowiadał i deklarował, że on sam „takiej sytuacji, aby się utożsamiać z Niemcami”, chciałby uniknąć.

– Zadaniem korespondenta zagranicznego jest opisanie dla swoich odbiorców kraju, w którym przebywa – tłumaczy Bartosz Węglarczyk, dyrektor programowy Onet.pl, a w przeszłości korespondent „GW” w Moskwie, Brukseli i Waszyngtonie. – Korespondent ma relacjonować, co się w danym kraju dzieje i jak wygląda świat z perspektywy tego kraju. Bo przecież Niemcy patrzą na świat inaczej od nas – i to korespondent powinien nam pokazać. Ma nam ten inny kraj przedstawić i pomóc go zrozumieć, a nie oceniać. Ocenę należy zostawić widzom i czytelnikom – podkreśla Węglarczyk.

A Cezary Gmyz?

– Czarek jest unikalnym dziennikarzem i po wyjeździe do Niemiec jego styl się nie zmienił – dyplomatycznie odpowiada Węglarczyk. – Staram się mówić o kolegach albo dobrze, albo wcale – zastrzega.

Co dobrego może powiedzieć o niemieckim korespondencie TVP?

– Że ostatnio pokazuje się w krawacie.

Kraina łagodności

Krawata jednak nie zakłada, pisząc w mediach społecznościowych. 11 stycznia 2017 roku., gdy po wznowieniu obrad Sejmu posłowie Platformy Obywatelskiej nie zrezygnowali z okupowania sali plenarnej i pojawiły się pogłoski o możliwości usunięcia ich siłą, Cezary Gmyz napisał na Twitterze: „Odnoszę wrażenie, że PiS mogłoby jeszcze trochę wzrosnąć gdyby zdecydował się na lekki wpierdol”. Tweet wywołał oburzenie. Jacek Czarnecki z Radia Zet napisał Gmyzowi na Twitterze: „Gdybyś był osobą prywatną to ok. Ale jesteś korespondentem telewizji publicznej. Dziennikarzem. My nie taplamy się w rynsztoku”. Na co Gmyz odparł, że krytykowany wpis był jego wrażeniem „z zasłyszanej w berlińskim metrze rozmowy rodaków, którzy nie wyglądali na elektorat PiS”.

Odnoszę wrażenie, że PiS mogłoby jeszcze trochę wzrosnąć gdyby zdecydował się na lekki wpierdol

— Cezary „Trotyl” Gmyz (@cezarygmyz) 11 stycznia 2017

Zachowaniem swojego dziennikarza nie była tym razem zachwycona także telewizja publiczna, która – jak informowało biuro prasowe – uznała wypowiedź Gmyza „za wysoce naganną”. Został za nią upomniany przez kierownictwo TAI.

Następnego dnia skarcony Cezary Gmyz okazał skruchę, pisząc, że tweet z „wpierdolem” uważa za „niewłaściwy” i przeprasza. Po południu tego samego dnia dodał: „Przepraszam też za użycie w tweecie wulgaryzmu. Rzeczywiście korespondent TVP nie powinien używać takiego słownictwa”.

Dwa tygodnie później folgował sobie już bez ograniczeń. „Powinni takich po jarmarkach obwozić a jedzenie na wszelki wypadek na łopacie podawać” – napisał na Twitterze o pośle PO Sławomirze Nitrasie. Skierowana wtedy przeze mnie do biura prasowego TVP uwaga, że wpis ten budzi wątpliwości, czy niedawne przeprosiny berlińskiego korespondenta TVP były szczere, a upomnienie ze strony kierownictwa TAI skuteczne – pozostała bez odpowiedzi. Podobnie jak pytania, czy takie publiczne wypowiedzi przystoją reprezentantowi Telewizji Polskiej.

Bo – co pokazały choćby przytyki do Antosiewicza – Cezary Gmyz już wcześniej nie grzeszył subtelnością na Twitterze. Na przykład w 2015 roku przy okazji dyskusji o katastrofie smoleńskiej napisał do Radosława Sikorskiego, byłego ministra spraw zagranicznych: „zostawiłeś czarne skrzynki w ruskich rękach draniu”.

– Moje wpisy są dostosowane do charakteru Twittera – stwierdza Gmyz. – Wyrażam tam te same opinie co w innych mediach, tylko dosadniej, bo ze względu na swoją skrótowość Twitter wymaga mocnego języka. Korzystam tam zresztą z prywatnego konta, które założyłem na długo, zanim zostałem korespondentem TVP. A odkąd nim jestem, tak się autocenzuruję, że stałem się krainą łagodności – dodaje.

Czarosław

– Dziennikarstwo Cezarego Gmyza, o ile można tak nazwać jego twórczość, wypacza obraz tego miejsca. A my tu żyjemy – mówi Adam Gusowski, dziennikarz i satyryk z Berlina. Od zimy 2016 roku parodiuje Gmyza w filmikach umieszczanych na YouTube przez Klub Polskich Nieudaczników. Poprzednich korespondentów TVP Klub zostawiał w spokoju. – Nie dawali powodu. Rzetelnie relacjonowali, co się w Niemczech dzieje. Obecny korespondent zachowuje się zaś, jakby był w okopach. Powiedzieć, że jest nierzetelny, to mało. On pokazuje rzeczywistość, której nie ma, co na dłuższą metę może być niebezpieczne – podkreśla Gusowski. – Nasza satyra dotyczy zresztą nie tylko jego, ale środowiska, które reprezentuje. W materiale, w którym Czarosław Gzyms mówi, że Angela Merkel się kończy, odnieśliśmy się do tego, co czytaliśmy w prawicowych polskich serwisach – opowiada.

Klub sparodiował prawie wszystkie materiały Gmyza z TVP. – Nie było tego wiele, bo jest mało produktywny – zauważa Gusowski.

„Krytycy nazywają go żołnierzem propagandy rządu Kaczyńskiego” – mówi narrator w poświęconym Gmyzowi fragmencie programu „Kowalski i Schmidt”. „On sam widzi się jako ambasador polskich interesów w Niemczech” – dodaje.

Elżbieta Rutkowska