„Gazeta Wyborcza” publikując co kilka dni kolejne nagrania z tzw. „taśm Kaczyńskiego” jedynie rozmywa narrację dotychczas budowaną przez redakcję. Hot newsy podaje się na początku rozwijając wątek, ale na tym samym poziomie jakości. A w tym przypadku tego brakuje. Z kolei stosowana przez PiS w tej sytuacji strategia rozproszenia uwagi odbiorców i pozwów sądowych powoli przestaje działać, bo o ile narracja „Gazety Wyborczej” zaczyna nużyć – to inne media mocno podgrzewają temat, czując się ignorowane – komentują dla Wirtualnemedia.pl dziennikarze i eksperci od wizerunku.
We wtorek „Gazeta Wyborcza” opublikowała kolejną, trzecią już część tzw. taśm Kaczyńskiego dotyczące budowy w Warszawie dwóch wieżowców i związku z tą inwestycją powiązanej z PiS spółki Srebrna. Nowe teksty dotyczą głównie rozmowy między austriackim biznesmenem Geraldem Birgfellnerem a Kazimierzem Kujdą, szefem Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, będącego też jednym z najbliższych doradców prezesa PiS w sprawach biznesowych. Zdaniem „GW” nagranie to potwierdza, że to Jarosław Kaczyński rządzi tą spółką.
– Nowe taśmy zaprzeczają twierdzeniom Jarosława Kaczyńskiego, że między nim a biznesem Srebrnej jest mur. Stawiają też pod znakiem zapytania deklaracje majątkowe prezesa, który twierdzi, że nie prowadzi działalności gospodarczej – napisano w „GW”.
Pierwsza publikacja na ten temat ukazała się tydzień wcześniej, 29 stycznia br. W artykule, który napisali Wojciech Czuchnowski i Iwona Szpala, przedstawiono nagranie rozmowy z końca lipca ub.r. Dotyczy ona inwestycji budowlanej, którą planuje spółka Srebrna, kontrolowana przez osoby związane z PiS. Firma ma działkę w centrum Warszawy, planowała postawienie na niej dwóch wieżowców o wysokości 190 metrów, na co musiałby się zgodzić stołeczny ratusz. Srebrna złożyła wniosek w tej sprawie dwa lata temu, do tej pory nie uzyskała zgody na budowę.
Z drugiej strony roszczenia do nieruchomości zgłosiło kilku spadkobierców jej dawnych właścicieli. – Jeśli nie wygramy wyborów, to nie zbudujemy wieżowca w Warszawie – stwierdził Jarosław Kaczyński, cytowany na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej”. W tekście opisano również relacje ludzi z władz PiS z prezesem Banku Pekao SA Michałem Krupińskim. W czerwcu 2017 roku sfinalizowano przejęcie 30 proc. akcji tego banku od UniCredit przez PZU i PFR, niedługo potem Krupiński objął funkcję prezesa.
Z nagrania można dowiedzieć się, że jeśli uzyskano by pozwolenie na inwestycję, 300 mln euro kredytu na jej sfinansowanie mógłby udzielić Bank Pekao SA. Planowaną inwestycję na działce Srebrnej przygotowywał Gerald Birgfellner. Według ustaleń „Gazety Wyborczej” od maja 2017 do sierpnia ub.r. Austriak rozmawiał z prezesem PiS aż 16 razy. Nie dostał zapłaty za transakcję, więc zdecydował się we wrześniu ub.r. przekazać sprawę prawnikom.
Gerald Birgfellner jest reprezentowany przez Romana Giertycha i Jacka Duboisa. Adwokaci złożyli do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Jarosława Kaczyńskiego, polegającego na oszustwie na dużą kwotę (Birgfellner miał otrzymać 3 proc. wartości planowanej inwestycji, tj. ok. 9 mln euro). Podczas nagranej rozmowy Kaczyński przekonywał Birgfellnera, że nie ma wpływu na decyzje władz Srebrnej, więc jeśli domaga się on zapłaty, musi skierować sprawę do sądu.
W drugiej relacji, opublikowanej dwa dni później, 31 stycznia br. mowa jest o tym, by jednak inwestycję wstrzymać. – Przeszkoda to jest kampania o charakterze czysto politycznym pod tytułem: partia buduje wieżowiec, azjatyckie stosunki czy nawet zgoła stwierdzenie, że to ja buduję – a w związku z tym jestem niezwykle zamożnym człowiekiem. Nie możemy sobie na to pozwolić – mówi, cytowany przez „Gazetę Wyborczą” Jarosław Kaczyński.
Tu opisano nagranie z 2 sierpnia 2018 roku, gdy doszło do spotkania prezesa PiS z austriackim biznesmenem Geraldem Birgfellnerem i prawnikami z kancelarii Baker McKenzie, którzy pracowali przy przygotowaniu inwestycji związanej z budową wieżowców przez spółkę Srebrna. Jarosław Kaczyński mówił wtedy, że „nie może sobie pozwolić” na to, by kreowano go na „zamożnego człowieka” i dlatego inwestycji trzeba zaniechać.
Nagle w akcję wkracza CBA
Od czasu, gdy „GW” zapowiedziała ujawnienie tzw. taśm Kaczyńskiego i rozpoczęła publikacje kolejnych nagrań, zaczęła się seria zatrzymań znanych w środowisku politycznym i biznesowym osób.
28 stycznia CBA zatrzymało 6 osób podejrzanych o powoływanie się dla własnych korzyści na wpływy w MON i Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Wśród nich m.in. Bartłomieja M. – byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej, dwóch byłych dyrektorów w PGZ, byłego członka zarządu tej firmy Radosława O. (prywatnie przyjaciela M.), pracownicę MON oraz Mariusza Antoniego K., w poprzedniej kadencji posła PiS zasiadającego m.in. w komisji obrony.
Dzień później doszło do zatrzymania czterech osób w związku z zarzutami podpisania fikcyjnej umowy na usługi doradcze. Byli wśród nich: trzy osoby pracujące w Grupie Lotos: były prezes, były prokurent pełniący też funkcję zastępcy dyrektora generalnego ds. strategii i relacji międzynarodowych oraz szefowa biura obsługi korporacyjnej i administracji. Czwartym zatrzymanym jest przedsiębiorca.
1 lutego CBA zatrzymało biznesmena z Podkarpacia oraz pracowników Zakładów Chemicznych Police przedstawiając im zarzuty korupcji menadżerskiej, a w miniony wtorek zatrzymano 4 osoby w związku z korupcją przy dostawach do KGHM.
Publicystów i ekspertów od wizerunku zapytaliśmy, czy opublikowanie przez „GW” kolejnych nagrań co kilka dni to słuszna strategia? Czy nie lepiej byłoby opisać sprawę od razu? Przy takim rozłożeniu w czasie publikacji można odnieść bowiem wrażenie, że powstaje serial z nagraniami, mający grillować PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Czy skoro kolejne nagrania mają coraz mniejszy ciężar gatunkowy, to ich oddźwięk medialny będzie mniejszy?
„Gazeta Wyborcza” nastawiona na wzrost sprzedaży?
Według Aleksandra Libery, head of public affairs i account directora w MSL Group z punktu widzenia strategii „Gazety Wyborczej” widać odgórne założenia komunikacyjne dotyczące tego tematu. – Mówimy tutaj o celach nastawionych zdecydowanie na aspekt sprzedaży i budowy narracji newsa o długim „terminie przydatności”. Tworzony jest medialny serial mający na celu przykucie uwagi odbiorcy na jak najdłuższy czas, jednak zauważalne jest, że publikacja każdego kolejnego nagrania jedynie rozmywa narrację dotychczas budowaną przez redakcję – napięcie spada zamiast rosnąć. Wielkie oczekiwania czytelników rozbudzone pierwszym tekstem nie zostały dotąd spełnione, a w związku z tym możemy mieć do czynienia ze spadkiem zaufania w stosunku do decydentów po stronie „Gazety Wyborczej” – podkreśla nasz rozmówca.
Dodaje, że można oczywiście założyć, że w ramach tworzenia założeń strategicznych pozostawiono jeszcze kolejnego „asa” w rękawie na wielki finał, jednak siła rażenia materiału może okazać się mniejsza od zamierzonej biorąc pod uwagę dynamikę życia samego tematu w innych mediach, zmęczenie opinii publicznej oraz zbyt pasywne działania opozycji.
– Działania redakcji „GW” związane z tzw. „aferą taśmową” w tym samym momencie są niezwykle efektywne – wg wyników badań pokazanych przez TVN24 z dnia 05 lutego br. aż 65 proc. Polaków uważa, że prezes PiS nie powinien brać udziału w spotkaniach dotyczących projektów nieruchomości w Warszawie. To satysfakcjonujący wynik biorąc pod uwagę harmonogram publikacji i skalę skomplikowania materii, którą dekoduje Gazeta Wyborcza – uważa Aleksander Libera.
Dla Bartosza Czupryka, politologa i specjalisty ds. wizerunku taka strategia „Gazety Wyborczej” to ewidentne grillowanie tematu i szukanie na siłę kolejnych wątków mających na celu pogrążenie Kaczyńskiego. Jego zdaniem to już robi się nudne. – Znalazł się temat zastępczy, dla czytelnika bardziej emocjonujący i ciekawszy… dotyczący zarzutów wobec Stefana Niesiołowskiego. To jest teraz temat, o którym mówi cała Polska – komentuje Bartosz Czupryk.
Uważa, że pierwsza „bomba” okazała się niewybuchem i każdy kolejny news nie przyniesie już takiej poczytności. Jego zdaniem hot newsy podaje się na początku rozwijając wątek, ale na tym samym poziomie jakości. A w tym przypadku tego brakuje. – Już nie ma czego publikować. Żeby przykuć uwagę czytelnika trzeba co najwyżej wątek utrzymać na tym samym poziomie emocjonalnym, ale tylko przez pewien czas. Później trzeba silniejszych bodźców, bo „organizm się przyzwyczaja” i wątek się przejada – twierdzi nasz rozmówca.
„Wyborczej” zabrakło pomysłu na cykl publikacji
Z kolei Marcin Makowski, publicysta „Do Rzeczy” oraz WP Opinie, uważa, że każde medium mając do swojej dyspozycji sprawę kalibru taśm Jarosława Kaczyńskiego, rozłożyłoby ją od odcinki. Po pierwsze ze względu na wielowątkowość, po drugie z powodów pragmatycznych, tj. zwiększenia sprzedaży.
– Takie rzeczy trzeba jednak robić z jakimś zamysłem, którego „Wyborczej” ewidentnie zabrakło. Pierwszy, najważniejszy i podkręcony przez innych dziennikarzy „odcinek” okazał się pozbawiony chłodnej analizy i wypunktowania rzeczy w treści nagrań najważniejszych – spraw warunków uzyskania ewentualnego kredytu z Pekao oraz ewentualnego naruszenia ustawy o działaniu partii politycznych (zamiast tego skupiono się na sprawach wizerunkowych). Na to „Wyborczej” uwagę zwrócili dopiero czytelnicy i inni dziennikarze na Twitterze, potem rozpoczęło się pospieszne tłumaczenie wagi pierwszego tekstu i dodatkowe artykuły objaśniające. Bardzo złe wrażenie. Dodatkowo stara prawda Alfreda Hitchcocka mówi, że zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. Tutaj rozpoczęto od pisanego na szybko tekstu, a następnie napięcie malało – analizuje Makowski.
Zwraca uwagę, że jeśli „Gazeta Wyborcza” nie ma jeszcze naprawdę przełomowego nagrania, trzymanego np. na czas wyborów, jest rzeczą bezsprzeczną, że z numeru na numer otrzymujemy coraz odleglejsze echa pierwszych rozmów. – Już widać, że ich rezon jest nieporównywalnie mniejszy, w trendach wyszukiwarek temat spada na czwarte-piąte miejsce za Niesiołowskim, skokami, Biedroniem czy dinozaurami Ewy Kopacz. Chyba nie tak miała wyglądać afera, której celem było „obalenie PiS-u”? – zastanawia się nasz rozmówca.
W kolejnych tekstach ginie istota sprawy
Także w ocenie Łukasza Warzechy, publicysty „Do Rzeczy” i „Super Expressu”, kolejne publikacje „Gazety Wyborczej” są coraz bardziej rozwodnione, czytelnik może zapomnieć szczegóły z pierwszego „odcinka”, ginie istota sprawy. Jego zdaniem na podstawie najnowszego materiału trudno byłoby właściwie odtworzyć, co „GW” konkretnie zarzuca Kaczyńskiemu. – Z czysto redakcyjnego punktu widzenia uważam, że ten materiał powinien ukazać się w jednym, góra dwóch obszernych częściach. Zakładając, że za jego pomocą redakcja realizuje pewien polityczny cel, uważam, że im więcej odcinków publikuje, tym jest od jego realizacji dalej – ocenia Łukasz Warzecha.
Zapytaliśmy naszych rozmówców także o to, czy seria zatrzymać przez CBA nieprzypadkowo zbiegła się z publikacją nagrań? Bartłomieja M. i kilka innych osób związanych z MON i PGZ zatrzymano, kiedy mówiło się już, że „GW” niebawem ujawni te nagrania? A sprawę łapówek dla Stefana Niesiołowskiego ujawniono, bo to jest dodatkowo bardzo nośny temat dla tabloidów (usługi seksualne).
Zatrzymania przez CBA mają odwrócić uwagę opinii publicznej
Aleksander Libera podpowiada, że temat zatrzymania Bartłomieja M. należy rozpatrywać w szerszym kontekście. Mowa tutaj o przykładzie budowy nowego rodzaju kariery -championa w sferze publicznej, który w momencie kryzysu został medialnie zutylizowany. Kontekst tej osoby mógł zostać wykorzystany w wybranym czasie do pozornej samoregulacji będącej publiczną deklaracją partii rządzącej wobec wyborców. Taki zabieg ma na celu bardzo stanowcze rozwiązanie sytuacji i pokazanie kursu działań czyli praworządności, równości wszystkich wobec prawa.
– W kontekście samego warsztatu komunikacyjnego partii rządzącej widoczne jest zastosowanie szeregu mechanizmów ofensywnych mających na celu odwrócenie uwagi od tzw. „afery”, jak i przekierowanie zainteresowania opinii publicznej na inne kwestie. Zauważalna jest licytacja wagą newsa, jednak codziennie, każda konferencja prasowa kończy się tymi samymi pytaniami, na które padają coraz gorsze odpowiedzi. Strategia rozproszenia uwagi odbiorców i pozwów sądowych powoli przestaje działać, bo o ile narracja „Gazety Wyborczej” zaczyna nużyć – to inne media mocno podgrzewają temat czując się ignorowane – podkreśla ekspert z MSL Group.
Podobnie myśli Bartosz Czupryk. – Trzeba było stworzyć jakąś przeciwwagę do medialnych nazwisk, szczególnie Bartłomieja M. i osób, które reprezentował. Bądź co bądź, to były człowiek silnego partnera politycznego Jarosława Kaczyńskiego – Antoniego Maciarewicza, związanego silnie z PiS-em. W tym przypadku była taka potrzeba i w tej okoliczności podniesienie na wokandę sprawy Stefana Niesiołowskie skutecznie odwraca uwagę od tego co dzieje się w partii Jarosława Kaczyńskiego – mówi Bartosz Czupryk.
Innego zdania jest Marcin Makowski, który wprost mówi, że nie sądzi, aby zatrzymanie Bartłomieja M. i ludzi z PGZ było związane z przykryciem „taśm”. – Tę operację planowano już znacznie wcześniej, a Kaczyński sugerował, że się wydarzy na trzy dni przed zatrzymaniami. Według mojej wiedzy jeszcze wtedy nie było wiadome w kierownictwie PiS, że taśmy są szykowane. W polityce kilka motywów, choć niekoniecznie celowych, może się nawzajem zazębiać, dlatego tutaj na pewno zatrzymania i rola służb jest dla władzy pomocna i korzystnie odwraca uwagę. Sądzę, że właśnie taki charakter – celowego działania – ma postawienie zarzutów po trzech latach od rozpoczęcia śledztwa wobec Stefana Niesiołowskiego. I widać, że ten plan się udał. Sądzę, że można się spodziewać takich działań więcej – przypuszcza nasz rozmówca.
Na temat powodów zbieżności czasowej pewnych wydarzeń nie chce spekulować Łukasz Warzecha. Uważa jednak że publikacje „GW” niosą z sobą pewien potencjał szkodliwy dla PiS, ale nie jest on rujnujący i zakładałbym, że z czasem maleje. Nie znaczy to, że publikacja nie odbije się jakoś na wyniku wyborów – podkreśla nasz rozmówca.
Bez nagłośnienia w mediach wymiar sprawiedliwości zignoruje sprawę
Nagrań, których treści publikuje „Gazeta Wyborcza” wciąż nie przekazali prokuraturze Roman Giertych i Gerald Birgfellner, przez co organy ścigania nie mogą zacząć właściwego śledztwa. Czy dlatego, że chodzi im głównie o obecność sprawy w mediach? Poza tym na ujawnionych we wtorek przez „GW” taśmach Birgfellner składa propozycję, którą dyrektor NFOŚ odrzuca – i już są domysły, że była to oferta korupcyjna. Czy to osłabi wymowę tego nagrania, bo media przychylne władzy skupią się na tym wątku?
Aleksander Libera przyznaje, że można odnieść wrażenie, że powstał pomysł na użycie wybiegu prawnego, w którym wprowadzane są taśmy do obiegu publicznego, aby móc wykorzystać ich treść w sądzie. Teoretycznie po publikacji stanowią wiedzę notoryjną.
– Przekazując nagrania bezpośrednio organom ścigania klient potencjalnie mógłby zostać narażony na kompletną ignorancję wymiaru sprawiedliwości. Nagrania nie były wykonane za zgodą i wiedzą wszystkich uczestników spotkań, więc nie mogą stanowić silnej przewagi procesowej. Jak widać, transparentność nie zawsze działa na rzecz ofiary, bo taśmy mogą dostarczyć paliwa do obrony stronie przeciwnej. Jednocześnie nie ma innej drogi – bo jakakolwiek próba manipulacji może bardzo szybko zburzyć wiarygodność nagrań – tłumaczy nasz rozmówca.
Według Bartosza Czupryka w tym przypadku chodzi głównie o medialny rozgłos, a dla naszego rozmówcy to typowe działania mające na celu podważenie wizerunku Jarosława Kaczyńskiego.
– Prezes PiS to nie tylko lider, to wódz, bez którego partia nie przetrwa. To człowiek będący najsilniejszym i zarazem najsłabszym ogniwem, gdyż od niego zbyt wiele zależy. To normalne, że przeciwnicy wciąż będą szukać okoliczności do podważenia autorytetu prezesa, jednak nie mogą zapominać, że pozycja Kaczyńskiego wciąż jest bardzo silna a i on sam bardzo inteligentny i przebiegły – mówi Bartosz Czupryk.
Dodaje, że jeśli propozycja Birgfellnera była propozycją korupcyjną to martwić się powinien ten, który ją składał, a nie ten, który ją odrzucił. Zwraca uwagę, że nie można mówić, że ktoś jest skłonny do korupcji tylko dlatego, że ktoś inny taką propozycje złożył. – Mówiąc krótko, to kompletnie bez sensu. Doszukiwanie się drugiego dna w tej sprawie to gdybanie… a co by było gdyby… i tak scenariusze można snuć bez końca. Temat ogólnie jest spalony. Z nagrania ewidentnie wynika zdecydowanie odmowna postawa Kazimierza Kujda, który ewidentnie był prowokowany – dodaje ekspert.
Giertych lubi brylować w mediach
– Nie wiem czy ktokolwiek ma wątpliwości, że jeśli za jakąś sprawę bierze się mecenas Roman Giertych, to głównie po to, żeby znalazła ona oddźwięk w mediach. Niekoniecznie w postaci wyroku czy na sali sądowej. Słowa mecenasa w pierwszym artykule „Wyborczej” uważam za najbardziej humorystyczne z całej tej historii. Apeluje on bowiem o to, aby nie upolityczniać całej sprawy. Jednocześnie później pisze na Twitterze, że jego klient ubolewa, że w prasie ukazały się nagrania. Myślę, że w tym wszystkim o postępowanie prokuratorskie i wyrok chodzi na szarym końcu – dodaje z kolei Marcin Makowski.
Uważa, że Birgfellner składający domniemaną propozycję korupcyjną na najnowszym nagraniu „Wyborczej” to strzał w kolano dla narracji o poszkodowanym austriackim biznesmenie, którą suflowała gazeta. – O tym, że tak jest niech świadczy fakt, że jeden z najważniejszych wątków tej rozmowy nie znajduje nawet miejsca w artykule, pojawia się dopiero w stenogramie, dla dociekliwych, którzy doczytają. Myślę, że władza użyje tego wątku marginalnie w sytuacji ewentualnego kontrataku. Jej strategia w tej chwili to gra na wyciszenie sprawy i przeczekanie – mówi Marcin Makowski.
W ocenie Łukasza Warzechy nieprzekazanie nagrań prokuraturze może świadczyć o tym, że ich dysponenci nie są pewni ich efektu prawnego (procesowego ewentualnie), za to liczą na czysto polityczny efekt medialny. Przy czym ciekawa jest tutaj rozbieżność celów Giertycha i Birgfellnera.
– Ten pierwszy jest politycznym przeciwnikiem władzy, ten drugi – jak można było domniemywać – chciał po prostu odzyskać włożone w niedoszłą inwestycję pieniądze. Te cele wzajemnie się w dużej mierze wykluczają, dlatego dziwię się, że pan Birgfellner sięgnął po mec. Giertycha. Nie chcę spekulować, o czym dokładnie jest mowa we fragmencie, który niektórzy opisują jako propozycję korupcyjną. Nie jest to jasne. Natomiast fakt, że „GW” o tym nie wspomina w swoim tekście, może tworzyć wrażenie, że próbuje ominąć momenty potencjalnie niewygodne dla własnego źródła, co z kolei zmniejsza wiarygodność całości – uważa Łukasz Warzecha.
Trwa gra materiałami
Rozłożone w czasie publikowanie przez „Gazetę Wyborczą” nagrań z posiadanych taśm nie dziwi Marka Kacprzaka, dziennikarza Wirtualnej Polski. Uważa wręcz za niemożliwe opublikowanie za jednym razem wszystkiego, bo publikacja byłaby zbyt obszerna.
– Na chłodno, trudno orzec, czy działanie gazety ma za zadanie grillować władzę, czy też obrabiane są poszczególne fragmenty i ujawniane po kolei. Choć osobiście nie chce mi się wierzyć, że „GW” nie zostawiła sobie czegoś naprawdę mocnego na deser. Sytuacja wygląda tak, jakby po pierwszym „uderzeniu” następne fragmenty miały potwierdzać pierwsze doniesienia, uwiarygadniać je, rzucać nowe światła, a za jakiś czas dostaniemy jako czytelnicy nowy, równie mocny kąsek z tych nagrań – komentuje Kacprzak dla Wirtualnemedia.pl.
Przyznaje, że tak jak nie podobało mu się ujawnianie nagrań z Sowy, tak nie podoba mu się i ujawnianie tych nagrań. -Przykre tylko, że ci, którzy wtedy tak bardzo potępiali, teraz nazywają je taśmami prawdy. Metoda ta sama, nawet jeśli intencje różne. Ale po tym, jak serial nagraniowy otworzyło kiedyś „Wprost”, tak teraz już nic nie powstrzyma innych, żeby publikować takie nagrania. Zawsze, gdy jakaś granica zostanie przekroczona, trudno jest za nią powrócić. Zbyt duża pokusa – uważa Marek Kacprzak.
Dziennikarz Wirtualnej Polski dodaje, że w przypadki w polityce nie wierzy. Nie ma też żadnych wątpliwości, że zatrzymanie Bartłomieja M, czy zarzuty dla Niesiołowskiego mają przypadkowe daty. – Podobnie jak nie wierzę, że wątki obyczajowe w sprawie Niesiołowskiego wyciekły przypadkowo. Trwa granie materiałami. Obawiam się, że powoli staje się to normą. Są to zbyt smakowite kąski dla dziennikarzy, żeby z nich nie korzystali. Ci, którzy je dziennikarzom przekazują, o tym wiedzą. Im bliżej wyborów, tym moim zdaniem tego typu publikacji będzie coraz więcej – twierdzi nasz rozmówca.
Dostrzega w tym jednak na dłuższą metę korzyści. – Politycy w końcu muszą zrozumieć, że nie da się prowadzić podwójnego życia. Jednego publicznego, a drugiego całkowicie innego, bo w cieniu gabinetów, czy sal restauracyjnych. Ja widzę w tym szansę na oczyszczenie. Ale zanim to nastąpi, czeka nas jeszcze nie jeden wstrząs i upublicznienie niejednych nagrań zdobytych mniej lub bardziej uczciwie- podsumowuje nasz rozmówca.