Elżbieta Kazibut-Twórz nie żyje

Nasza mentorka i przyjaciółka. Była redaktor naczelną Dziennika Zachodniego

Elżbieta Kazibut-Twórz

Ta straszna wiadomość przyszła do nas wczoraj późnym wieczorem. Umarła nasza wieloletnia szefowa, Elżbieta Kazibut-Twórz, ważna postać śląskich mediów, ale przede wszystkim nasza przyjaciółka. Kierowała Dziennikiem Zachodnim, wcześniej była sekretarzem redakcji i wicenaczelną Trybuny Śląskiej, działała społecznie, wspierała nas na każdym etapie jej pięknej drogi życiowej i kariery zawodowej. Do zobaczenia, Elu. Na zawsze jesteś częścią naszej redakcji. Rysiek, Ewo, trzymajcie się.

Ela długo chorowała, ale nigdy się nie skarżyła. Wszystko obracała w żart, albo dobrym przekleństwem odpędzała ten temat. Była bardzo dzielna. Mimo choroby wciąż chciała pracować. „Wolę pisać, niż leżeć w domu i czekać nie wiadomo na co” – cała ona, tak właśnie mówiła, gdy przychodziła z tematem albo odpowiadała na telefon z redakcji.

Przez lata kierowała redakcją z wielkim oddaniem. To były burzliwe czasy dla śląskiej prasy, łączenie tytułów, formowanie się nowych redakcji. Ona zawsze wiedziała, co robić i metodycznie, niespiesznie, po długich analizach, budowała nowe struktury. Promowała młodych ludzi. Dzięki niej na poważnie do zawodu weszło całe pokolenie redaktorów, którzy dziś pracują w śląskich mediach.

To były burzliwe czasy dla śląskiej prasy, łączenie tytułów, formowanie się nowych redakcji. Ona zawsze wiedziała, co robić i metodycznie, niespiesznie, po długich analizach, budowała nowe struktury. Promowała młodych ludzi. Dzięki niej na poważnie do zawodu weszło całe pokolenie redaktorów, którzy dziś pracują w śląskich mediach.

Spotkania na czwartym piętrze starego Domu Prasy przy katowickim rynku przeszły do legendy. Wielki stół, za nim Ela z nieodłącznym papierosem slim, my na kanapach i fotelach w rogu pokoju. Ela mówi, my słuchamy, możemy dyskutować, Ela nigdy nie przerywała, raczej zaciągała się tym swoim papierosem i tylko po minie widać było, co myśli. Jeśli nawet nas nie przekonała, dawała nam i sobie drugą szanse, zaraz organizowała nowe spotkanie, padały nowe argumenty.

Jej gabinet – zawsze można było zapukać i pogadać. Co chwilę jej przerywano, gdy pisała, wypełniała jakieś tabele, redagowała. Lub gdy czytała. Zawsze mówiła, że czytanie gazet to jest dla redaktora taka sama praca, jak pisanie. Swoją gazetę znała na wylot, ale bardzo dużo czytała innych, konkurencji, tekstów kolegów. Ile razy przybiegaliśmy z tematem – podobno nowym i nieodkrytym – a ona z pobłażliwym uśmiechem do nas: „Tak, tak, czytałam to już gdzieś, ale zadzwoń tam, może będzie coś nowego”.

Przepraszam za osobisty wtręt. Pamiętam ten moment, kiedy wezwała mnie do gabinetu w lecie 2010 roku. Wyciągnęła kieliszki do wina, albo szklanki do whisky, nie pamiętam już, i zaraz od wejścia do mnie: „Marek?” „No co tam, Ela?” – denerwowałem się, bo było jakoś uroczyście i poważnie. A ona bez wstępów: „Będziesz naczelnym, ok? Dzwonił ten i ten, potwierdził ten i ten, dziś to i tamto, jutro spotkanie…” Pojechałem potem do Wrocławia. Przez trzy lata, co miesiąc, może dwa, wyjeżdżałem z nią moim autem do Warszawy na nasze cykliczne spotkania naczelnych. O świcie podjeżdżałem, ona zawsze wkurzona, że tak rano trzeba wstawać wsiadała mi do auta i papieros, papieros, papieros. Ile rzeczy wtedy przegadywaliśmy. Śniadanie pod Warszawą w hotelu Fox – zawsze ta sama jajecznica ze szczypiorkiem. I dalej w drogę do siedziby firmy. Cały dzień gadania i powrót na Śląsk. Obiad gdzieś pod Piotrkowem. Pod jej domem „Cześć, Ela, dobranoc…”, wietrzenie auta z tych papierosów… Taka była zadowolona ze swojego mieszkania na południu Katowic. „Tu już sobie pomieszkamy” – mówiła, a za chwilę zmieniała temat i mówiła o córce, która już wyfruwała z domu, a z której Ela była taka dumna.

Ela, Elka, nie mam słów. Tyle można by tu pisać. Chcę wybrać najważniejsze, ale wszystko jest najważniejsze. Ważne jest wszystko, co się z Tobą łączyło.

Zmarła po długiej chorobie, najpierw leczyła się w Tychach, potem w Bydgoszczy. Chora i cierpiąca dzwoniła jeszcze z tematem. Sama napisała tekst o służbie zdrowie i tym, jak leczy się raka. Potem zadziwiła wszystkich, bo chciała czuwać nad dodatkiem, który produkowaliśmy wspólnie z Instytutem Pamięci Narodowej z okazji Narodowego Dnia Pamięci Polaków Ratujących Żydów. Co to dla Eli. Załatwiła, zredagowała.

Nie ma jej teraz. To dziwne i straszne uczucie. Nawet bowiem, gdy nie widywaliśmy jej ostatnio w redakcji, wiedzieliśmy, że zawsze możemy na nią liczyć. Tylu z nas pomogła w różnych sytuacjach, tyle razy o tym słyszałem. Ela, nie wiem, jak to teraz wszystko będzie wyglądało. Cała redakcja teraz milczy.

Marek Twaróg

Elżbieta Kazibut-Twórz została powołana na stanowisko redaktor naczelnej „Dziennika Zachodniego” w lipcu 2005 r. Od początku kwietnia br., kiedy to dotychczasowy redaktor naczelny Romuald Orzeł zrezygnował z tej funkcji, pełniła obowiązki na tym stanowisku. Elżbieta Kazibut-Twórz od grudnia 2004 r. była sekretarzem redakcji „Dziennika Zachodniego”, wcześniej zaś zastępcą redaktora naczelnego „Trybuny Śląskiej”.

*    *     *

Odeszła Ela Kazibut, dziennikarka

Elżbieta Kazibut-Twórz
Elżbieta Kazibut-Twórz

W roku 1985 nastałem do tygodnika „Goniec Górnośląski” jako sekretarz redakcji. Była to jedna z prężnych tzw. powiatówek. „Goniec” miał 35 tysięcy nakładu i obejmował swym zasięgiem Chorzów, Siemianowice i Świętochłowice.

Ela Kazibut, po mężu Twórz, pochodząca z Olkusza wyróżniała się w zespole. Nie tylko urodą, ale również talentem dziennikarskim. Szczególnie dobrze wczuwała się w tematy o zacięciu społecznym i interwencyjnym. Jej talent literacki odzywał się także w felietonach kryminalnych.

W połowie lat 80-tych tygodnik chorzowski świętował swe 30-lecie. Kolędowaliśmy więc po terenie spotykając się z władzami poszczególnych miast oraz czytelnikami. Kulminacją jubileuszowych uroczystości była akademia w Teatrze Rozrywki podczas której gwiazdą był Andrzej Rosiewicz.

My z Elą prowadziliśmy tę imprezę jako konferansjerzy. Potem był bankiet z dyrekcją Śląskiego Wydawnictwa Prasowego, czyli mgr. Karolem Szarowskim na czele. W ogóle życie dziennikarskie poprzedniego ustroju było dość bankietowe, stąd też liczne, zaimprowizowane kolegia redakcyjne odbywające się w chorzowskich lokalach gastronomicznych. Owocowały one zresztą często ciekawymi tematami. Klaudek Baston, Bożena Kapuściok – Trzop, Karol Truchan, ich już nie ma…

Rewolucja roku 1989 sprawiła, że musieliśmy stawić czoło realowi. Kolejne tytuły RSW podlegały prywatyzacji. Wielokrotnie kolędowaliśmy z Elą w tej sprawie do Warszawy, gdzie przy Placu Unii Lubelskiej urzędowała Komisja Likwidacyjna RSW. Podobnie jak inne powiatówki również i nasz tygodnik przypadł spółdzielni dziennikarskiej, ale nie na długo. To już temat na inny wpis.

Ponieważ ja miałem haka politycznego w CV, zdecydowaliśmy, że redaktor naczelną będzie Ela. Szczególnie ożywione były na początku lat 90-tych ubiegłego wieku nasze relacje z władzami Siemianowic Śląskich. Ich owocem stało się powstanie – działającej głównie w sieci kablowej – Siemianowickiej Telewizji Lokalnej oraz monografii dzielnicy Michałkowice. W obu tych przedsięwzięciach brałem udział z Elą.

Po 1992 roku nasze drogi się rozeszły. Ja trafiłem z Aśką Biniecką do fibakowskiego „Dziennika Śląskiego”, Ela pozostała jeszcze w „Gońcu”, aby odejść do „Trybuny Śląskiej” oraz „Dziennika Zachodniego”, gdzie doszła do stanowiska redaktor naczelnej.

Ostatnio spotkaliśmy się w ubiegłym roku jesienią w Chorzowie na pogrzebie Marka Binieckiego, romanisty i poety. Ela od kilku lat walczyła z podstępną chorobą, która Jej nie odpuszczała. Zachowała jednak do końca pogodę ducha i humor.

Cześć Jej Pamięci! No cóż, w Redakcji „Głosu Niebiańskiego” zaczyna być coraz rojniej…

Zbigniew Al. Wieczorek (ZEW)