Byli ochroniarze Mariusza Świtalskiego oskarżeni o porwanie i pomoc w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary

Jarosław Ziętara

„Lala” i „Ryba”, byli milicjanci, potem ochroniarze Elektromisu i jego założyciela Mariusza Świtalskiego, oskarżeni o porwanie i pomoc w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary w 1992 r. Mieli uprowadzić go, podając się za policjantów – twierdzi prokuratura

Prokuratura Krajowa poinformowała w piątek, jak miało wyglądać uprowadzenie 24-letniego reportera „Gazety Poznańskiej” Jarosława Ziętary.

1 września 1992 r. dziennikarz wyszedł z domu na poznańskim Łazarzu i szedł do redakcji. Podeszli do niego Dariusz L., ps. „Lala”, i Mirosław R., ps. „Ryba”. Powiedzieli, że są policjantami, poprosili, by wsiadł do „samochodu przypominającego policyjny radiowóz”. Uprowadzonego dziennikarza przekazali innym osobom, które dokonały zabójstwa, zniszczyły zwłoki i ukryły szczątki. Te osoby są nadal poszukiwane.

„Motywem zbrodni była praca Jarosława Ziętary jako dziennikarza i jego zawodowe zainteresowania dotyczące afer gospodarczych, w których dochodziło do wzajemnego przenikania się świata przestępczego ze światem biznesu oraz polityki” – poinformowała prokuratura.

Porywaczy dziennikarza miało być więcej, ale część zginęła w tajemniczych wypadkach drogowych lub popełniła samobójstwo.

Kim są oskarżeni o „pomoc w zabójstwie” Jarosława Ziętary?

„Lala” i „Ryba” przez lata byli bliskimi współpracownikami Mariusza Świtalskiego, założyciela poznańskiego holdingu Elektromis i sieci sklepów Biedronka, kiedyś jednego z najbogatszych Polaków. Ziętara, jak ustaliła prokuratura, na początku lat 90. tropił nielegalne interesy Świtalskiego i innego poznańskiego biznesmena Aleksandra Gawronika.

W poznańskim sądzie od kilku lat toczy się już proces Aleksandra Gawronika, który według prokuratury miał nakłaniać ochroniarzy Elektromisu do zlikwidowania dziennikarza. Ziętara miał wpaść na trop przemytu alkoholu, znał nazwiska skorumpowanych celników, robił zdjęcia tirom kursującym między granicą a magazynami firmy. Raz miał zostać nawet pobity. Już po zaginięciu Ziętary z redakcji zniknęły jego notatki, zabrali je mężczyźni podający się za policjantów.

Jeszcze w PRL „Lala” i „Ryba” byli milicjantami, pracowali w brygadzie antyterrorystycznej. „Ryba”, wysoki, dobrze zbudowany, w latach 80. trenował dżudo w milicyjnym klubie Olimpia Poznań. Gdy upadł komunizm, przeszedł do pracy w Elektromisie. Jeden z byłych milicjantów mówił nam: – „Ryba” poszedł tam, bo była moda, że wielcy i silni ludzie ze sportu byli zatrudniani jako „bodyguardzi” od ochrony osobistej. Po trzech latach pracy u „Świtka” dom sobie wybudował.

„Ryba” miał wyszkolenie bojowe, specjalizację w walkach wręcz. Chronił nie tylko samego Świtalskiego. Gdy Elektromis wysyłał w Polskę ciężarówki z kawą czy alkoholem, pilnowali tego ochroniarze, a „Ryba” ich nadzorował.

Jego żona była w tym czasie policjantką. – Opłacało się mieć żonę w policji – wyjaśnił nam to były milicjant.

„Ryba” został potem biznesmenem, pełnił ważne funkcje w co najmniej dwóch spółkach związanych ze Świtalskim i jeszcze kilka lat temu miał zajmować się jego ochroną.

„Lala” miał podobne warunki fizyczne i umiejętności. Gdy do Polski przyjechali na rekonesans przedstawiciele portugalskiego koncernu Jeronimo Marting, by kupić od Świtalskiego sieć Biedronek, „Lala” był ich ochroniarzem. Podobno ochronił jednego z menadżerów przed pobiciem. Gdy Portugalczycy kupili Biedronki, „Lala” przeszedł do ich firmy, a po kilku latach został szefem ochrony całej sieci.

Byli już aresztowani, ale wyszli na wolność

Prokuratura zatrzymała ich już pod koniec 2015 r., ale po kilku tygodniach wypuściła z aresztu, bo z zeznań wycofał się świadek incognito. Podejrzewano, że został zastraszony, ale nie znaleziono na to dowodów. Śledztwo w sprawie udziału „Lali” i „Ryby” w porwaniu dziennikarza umorzono rok później. Potem jednak je wznowiono. Prowadził je krakowski wydział Prokuratury Krajowej.

W piątek prokuratura poinformowała, że „Ryba” i „Lala” jednak staną przed poznańskim sądem oskarżeni o udział w porwaniu i pomoc w zabójstwie Ziętary.

Mariusz Świtalski: Prokurator chce skazać niewinne osoby

Mariusz Świtalski był przesłuchiwany w procesie Gawronika jako świadek. Zaprzeczył, by uczestniczył w rozmowie o zabójstwie dziennikarza, o czym opowiadało w śledztwie dwóch świadków, w tym jeden z jego ochroniarzy. Według ich relacji, które potem odwołali, Świtalski miał być planem zamordowania dziennikarza wystraszony.

– Moi ochroniarze nigdy nie uczestniczyli w moich rozmowach biznesowych – mówił Świtalski. Zaprzeczał, by na początku lat 90. robił interesy z Gawronikiem.

Zdaniem biznesmena Ziętarę na wielkiego dziennikarza śledczego wykreowały media, tymczasem w rzeczywistości nie miał on wielkich dokonań. W śledztwie Świtalski podzielił się też z prokuratorem swoją opinią, że „skoro nie ma szczątków, to nie można wykluczyć, że Ziętara żyje”.

Świtalski rzadko występuje w mediach, ale gdy jego dawni ochroniarze zostali aresztowani, udzielił wywiadu „Głosowi Wielkopolskiemu”. Stwierdził w nim, że prokurator Piotr Kosmaty, który wtedy prowadził śledztwo, „chce dla kariery skazać niewinne osoby”.

Jarosław Ziętara: młody, zawzięty, z poczuciem dziennikarskiej misji

Poznańska prokuratura przez lata nie potrafiła wyjaśnić, co stało się z Jarosławem Ziętarą. Dwa razy umarzała śledztwo. Znajomi reportera zarzucali poznańskim policjantom celowe skupianie się na mało wiarygodnych tropach i dezinformację.

Siedem lat temu – po apelu redaktorów naczelnych ogólnopolskich mediów – śledztwo przejął krakowski prokurator Piotr Kosmaty. Skupił się na osobach, którym mógł narazić się dziennikarz. Nie było to proste, bo Ziętara, młody, zawzięty, z silnym poczuciem dziennikarskiej misji, był też skryty i nawet własnej dziewczynie nie zdradzał, nad jakimi tematami pracuje. Obiecywał jej jednak, że nie będzie zajmował się tematami niebezpiecznymi.

Jarosław Ziętara jest jedynym polskim dziennikarzem, który przepadł bez wieści. Do dziś niejasna pozostaje rola służb specjalnych. Ziętara był młody i wykształcony, znał języki, interesował się polityką, napisał pracę magisterką o rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Takich ludzi szukały wtedy służby. Ziętara dostał propozycję pracy w wywiadzie, ale odmówił.

Niejasna rola służb specjalnych w sprawie Jarosława Ziętary

Jedna z hipotez zakłada jednak, że utrzymywał kontakty z agentami Urzędu Ochrony Państwa, którzy mogli dzielić się z nim informacjami, a nawet narazić go na niebezpieczeństwo. To mogłoby tłumaczyć, dlaczego po zaginięciu dziennikarza w jego poszukiwania włączyli się najlepsi oficerowie polskiego wywiadu. Generał Gromosław Czempiński, wtedy wiceszef zarządu wywiadu, zdradził niedawno, że przyjechał do Poznania, by szukać dziennikarza, choć nie należało to do jego zadań.

Ciała Jarosława Ziętary do dziś nie odnaleziono. Kilka lat temu prokurator Kosmaty zdobył dość precyzyjne wskazanie, gdzie ukryto zwłoki. Miał to być wojskowy poligon w Biedrusku. Specjalistyczny radar wskazał miejsce, gdzie ziemia przypominająca kształtem grób była świeżo przekopana. Kosmaty był przekonany, że ktoś go uprzedził, wykopał szczątki i trwale zniszczył.