Nikt o nim w Polsce nie słyszał przez prawie pół wieku od zakończenia wojny. Choć Henryk Sławik uratował życie tak wielu ludzi, jego żona w Katowicach żyła w biedzie, szykanowana przez Urząd Bezpieczeństwa. W piątek, 23 sierpnia, przypada 80. rocznica śmierci Henryka Sławika, który w czasie II wojny światowej uratował na Węgrzech życie 5 tysiącom polskich Żydów. Przedstawiciele IPN złożą kwiaty przed katowickim pomnikiem Sławika oraz jego węgierskiego współpracownika Józsefa Antalla.
- Zawsze chcieli być razem
- Henryk urodził się w Szerokiej, dzisiaj dzielnicy Jastrzębia-Zdroju, w ubogiej rodzinie
- Zachowały się wspomnienia żydowskich dzieci, które wprost z koszmaru trafiały do bezpiecznego sierocińca Sławika
- Sławik – bohater czasu wojny
- Kim był człowiek, któremu Katowice poświęciły nazwę jednego ronda i jego imię nadały szkole?
Choć Henryk Sławik uratował życie tak wielu ludzi, jego żona w Katowicach żyła w biedzie, szykanowana przez Urząd Bezpieczeństwa. Dlatego, że był przedwojennym dziennikarzem, powstańcem i działaczem politycznym.
Dopiero w latach 90., gdy do Polski przyjechał z Izraela Henryk Zvi Zimmermann, zaalarmował, że nikt tutaj nie pamięta o Henryku Sławiku. Opowiadał, że to on właśnie ratował na Węgrzech tysiące Żydów; dzieci i dorosłych. Kiedy Niemcy zajęli Węgry, nie wyjechał, chociaż mógł. Oddał życie za węgierskiego przyjaciela Józsefa Antalla, z którym ratował Żydów. Sławik wziął na siebie całą za to odpowiedzialność w czasie ich konfrontacji na gestapo.
Żydowskim dzieciom Sławik nadawał status sierot po polskich oficerach. Tak ratował im życie.
Odtąd zaczęły się o nim pojawiać pierwsze publikacje i filmy dokumentalne. Grzegorz Łubczyk napisał książkę „Henryk Sławik – polski Wallenberg”, powstał też film „Mój Tata” w reżyserii autora książki. Sławika uhonorowano pośmiertnie tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
Cztery dni uznania
W Katowicach od końca wojny mieszkała córka bohatera. Nagły szum wokół ojca cieszył ją, ale i przypominał o tym, jak późno przyszło uznanie.
– Tyle lat milczenia, biedy, upokorzeń dla matki i dla mnie. Dobrze, że chociaż ja tego doczekałam, mama nie dożyła tej radości. Po wojnie miała bardzo ciężkie życie. A ja jestem tak schorowana, że nie mogę brać udziału we wszystkich uroczystościach – wyznała nam sześć lat temu nieżyjąca już Krystyna Kutermak. Po ojcu odziedziczyła rysy twarzy i złoty zegarek; to była jej jedyna po nim pamiątka. I wpis do pamiętnika: „Za życiem nie trzeba gonić, przychodzi ono samo do człowieka. Ale tajemnice życia trzeba okupić bólem i łzami”.
Przez lata sygnały o tym, że miała bohaterskiego ojca, dochodziły do niej tylko z Izraela. Tam pamiętali, jakim człowiekiem był Sławik.
– Ojciec był szlachetny, często niewygodny jeszcze za życia, a jak widać, także po śmierci. Nie ratował ludzi dla poklasku, korzyści czy sławy – zaznaczała córka.
Nie dostawały z matką po ojcu żadnej renty. Żona Sławika, Jadwiga, była więźniarka obozu koncentracyjnego, nie miała w Polsce za co żyć. Nie było dla niej dobrej pracy.
– O jego śmierci w obozie zawiadomił matkę sam ówczesny premier Cyrankiewicz, ale nie zrobił nic, żeby nam pomóc. Gdyby ówczesna władza musiała mówić o Sławiku, to pewnie pojawiłoby się pytanie: a co wy zrobiliście dla innych w tamtych czasach? – zastanawiała się Krystyna.
Mimo obietnic, rodzinie Sławika nie pomógł także rząd londyński. Chociaż wcześniej deklarował, że pomoże jego żonie i córce żyć skromnie, ale godnie. Nigdy nie przysłali im nawet pozdrowień.
Kiedy na Węgrzech gestapo zabrało Sławika do Mauthausen, gdzie zginął, jego żona trafiła do obozu w Ravensbrück. Ich córka,14-letnia wtedy Krystyna, zdążyła podczas obławy uciec przez okno; tygodniami kryła się w lasach i na polach w obcym kraju. Powie później, że z dziećmi Holocaustu połączył ją wspólny los; tak jak one – czuła się jak ścigane zwierzę, opuszczona przez cały świat.
Matka, Jadwiga Sławik, przeżyła Ravensbrück, wróciła na Śląsk, potem cudem dołączyła do niej z Węgier Krystyna. Wiedziały już, że ojca nie ma. W Katowicach generał Ziętek przydzielił im mieszkanie, a w 1946 roku pojawiła się nawet ulica Henryka Sławika. Jadwiga szła nią, dźwigając ciężkie paczki z magazynów, kiedy w końcu dostała pracę. Ulica nosiła imię jej męża tylko cztery dni.
– Mama tylko się uśmiechnęła po zmianie nazwy na Zabrską. Nie miała już złudzeń co do naszych losów – wspominała córka.
Zawsze chcieli być razem
Przed wojną Sławikowie mieszkali w eleganckim mieszkaniu przy ulicy św. Jana w Katowicach. Ich sąsiadami byli zamożni urzędnicy, na pierwszym piętrze mieszkał brat kardynała Hlonda. Krystyna uważała swoje dzieciństwo za cudowne; pełne miłości, spacerów i rozmów z ojcem, książek. Ojciec w tym czasie był redaktorem naczelnym „Gazety Robotniczej”.
Szczęście skończyło się w chwili, gdy we wrześniu 1939 roku niemiecka bomba spadła właśnie na ich dom. To była jedyna kamienica w mieście, po której nic nie zostało. Chociaż nie – w serwantce Krystyny stał delikatny porcelanowy dzbanek z inicjałami matki. Tylko on uratował się wtedy z jej posagowego serwisu.
Żona Henryka Sławika, Jadwiga Purzycka, pochodziła z zamożnej, warszawskiej rodziny. Poślubił ją w 1928 roku, a po raz pierwszy zobaczył podczas baletowego przedstawienia.
– Mama była tancerką klasyczną, śliczną, zgrabną kobietą – opowiadała ich córka. – Bardzo się kochali. Mama przecież nie chciała go opuścić na Węgrzech nawet za cenę życia. Bo załatwił paszporty szwajcarskie tylko dla niej i dla mnie, sam uważał, że musi zostać. Ale mama nie wyobrażała sobie, że wyjedzie bez niego.
Henryk urodził się w Szerokiej, dzisiaj dzielnicy Jastrzębia-Zdroju, w ubogiej rodzinie
Miał ośmioro rodzeństwa, ale tylko on wyrwał się w świat.
– Zapłacił za to chłodem ze strony bliskich. Krył się za tym jakiś ból. Nigdy nie poznałam tamtych dziadków, ojciec mnie tam nie zabierał, chociaż sam do nich jeździł, jak mówił, z tęsknoty. Po wojnie tamci krewni nigdy się do nas nie odezwali. Zresztą nie tylko oni, inni też się bali. Wokół nas zawsze było pusto – zwierzała się córka.
Po wybuchu pierwszej wojny Henryka Sławika przymusowo wcielono do niemieckiej armii. Wrócił jako gorący polski patriota, wziął udział w trzech powstaniach śląskich. Zaczął też kształcić się na własną rękę. W 1934 roku wszedł do Rady Naczelnej PPS. Już w czasie plebiscytu pisał do „Gazety Robotniczej”, w 1928 został jej redaktorem naczelnym. Był przeciwny współpracy z komunistami, ale nie popierał też polityki Piłsudskiego. Jako redaktor odpowiedzialny stawał kilkakrotnie przed sądem; raz nawet siedział w więzieniu. W 1930 roku wybrano go na prezesa Syndykatu Dziennikarzy Polskich Śląska i Zagłębia. Został też posłem do Sejmu Śląskiego.
Tysiące Słowackich
Po wybuchu wojny hitlerowcy od razu zaczęli polować na Sławika. Udało mu się jednak przedostać na Węgry, a jego żona i córka schroniły się u rodziny w Warszawie, dotarły do niego później. Sławik trafił do obozu dla uchodźców, gdzie spotkał Jozsefa Antalla, radcę węgierskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Antall wkrótce zyska miano „ojczulka Polaków” i stanie się jego przyjacielem.
Sławik poskarżył się Antallowi na położenie Polaków w obozie. Węgierski urzędnik przejął się jego słowami i zrobił go prezesem Komitetu Obywatelskiego do Spraw Opieki nad Uchodźcami Polskimi. Nie mógł lepiej wybrać. Sławik wydawał polskie dokumenty wszystkim uciekinierom, bez względu na pochodzenie. Założył też sierociniec dla „dzieci polskich oficerów”, chociaż miały czarne oczy i nie znały pacierza. To do Sławika trafiały dzieci wyrzucone z pociągów w drodze do Oświęcimia i Majdanka, ocalone z getta, oddawane przez rodziców pozbawionych szans na ratunek. Dostawały status sieroty po polskim żołnierzu.
Węgry formalnie były sojusznikiem hitlerowskich Niemiec, jednak spora część społeczeństwa była przeciwna nazizmowi. Dlatego bezpieczne schronienie znalazło tutaj około 100 tys. obywateli polskich. Katolicka metryka i polskie nazwisko oznaczały ratunek dla Żydów. Krystyna Kutermak wspominała, że w Budapeszcie pojawiły się nagle setki Mickiewiczów i Słowackich; każdy żydowski uciekinier chciał się tak nazywać.
Sławik ryzykował śmiercią. Gdy węgierska policja łapała świeżo upieczonych Słowackich w synagodze, albo gdy sąsiedzi sierocińca zastanawiali się, dlaczego dzieci polskich oficerów są takie śniade. I gdy policjanci zaczęli nagle liczyć setki nowoprzybyłych Mickiewiczów. Sławik przyznawał, że boi się donosicieli, nadal jednak produkował dokumenty. Tyle tylko, że zakazał nadawania uchodźcom nazwisk polskich wieszczów.
Pomagał mu Henryk Zvi Zimmerman, któremu Sławik dał swoją pieczątkę i pełnomocnictwa. Zimmerman, przyszły izraelski dyplomata i wicemarszałek Knesetu wspominał, że o Sławiku dowiedział się od uratowanych przez niego będzińskich Żydów. Nie zawiódł się. Odtąd wspólnie przerzucali Żydów do jugosłowiańskiej partyzantki, innych ukrywali na wsiach, a dzieci umieszczali w specjalnie utworzonym sierocińcu w miasteczku Vac.
Zachowały się wspomnienia żydowskich dzieci, które wprost z koszmaru trafiały do bezpiecznego sierocińca Sławika
Jego córka wspominała, że symboliczny pogrzeb ojca w Izraelu należał do największych wzruszeń w jej życiu.
– Bo przecież w Katowicach nie miałyśmy grobu ojca. Kiedy w Izraelu zobaczyłam dzieci i wnuków tych ludzi, które ojciec uratował, tę całą wielką gromadę wdzięcznych mu osób, zabrakło mi słów ze szczęścia – wyznała podczas naszej ostatniej rozmowy.
W 1944 roku Antall i Sławik trafili w ręce gestapo. Hitlerowcy z polskiego donosu dowiedzieli się wszystkiego o Sławiku, nie byli jednak pewni Antalla. Na konfrontacji Sławik wciąż zaprzeczał, że Antall pomagał Żydom. Mimo tortur, groźby własnej śmierci i najbliższych. Żonę Sławika więziono w tym samym gmachu, słyszała jego krzyki podczas katowania. Ale ocalił przyjaciela. Kiedy po przesłuchaniach gestapo wiozło ich w samochodzie – Antalla na wolność, a Sławika na śmierć w Mauthausen, Węgier uścisnął Henrykowi rękę. Sławik oddał uścisk i powiedział: „Tak dziękuje Polska”.
Sławik – bohater czasu wojny
To mało wciąż znany Henryk Sławik – „polski Wallenberg”, Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, ratujący Żydów w czasie II wojny światowej. To właśnie jemu będzie poświęcony 25 lutego specjalny Dzień Węgierski z udziałem prezydentów Polski i Węgier, naukowców i dyplomatów obu państw.
Człowiek, który uratował życie 30 tysiącom polskich uchodźców na Węgrzech, w tym 5 tys. Żydów – to właśnie Henryk Sławik (1894-1944). Urodzony w Szerokiej (dziś dzielnica Jastrzębia-Zdroju), zamęczony w Mauthausen, całe życie związany był ze Śląskiem – jako uczestnik trzech powstań śląskich, poseł do Sejmu Śląskiego, delegat do Ligi Narodów.
Po klęsce wrześniowej w 1939 roku znalazł się na Węgrzech. Tam stanął na czele Komitetu Obywatelskiego ds. Opieki nad Uchodźcami Polskimi. Razem z delegatem węgierskiego rządu Jozsefem Antallem seniorem wystawiał im dokumenty ratujące życie. Torturowany przez Niemców, nie wydał swojego węgierskiego przyjaciela, ojca późniejszego premiera Węgier.