Patent na AfD

Im silniejsza skrajna prawica, tym większy problem mają niemieckie media

Alice Weidel często przedstawiana jest w karykaturalnej formie, ale to tylko buduje jej popularność

Im silniejsza staje się partia AfD, tym większy problem mają z nią niemieckie media. Ile i jak o niej mówić? Brakuje na to pomysłu.

Wieczór wyborczy, 9 czerwca br. Do studia prywatnej telewizji NTV w Berlinie, należącej do grupy RTL, przyjeżdża Alice Weidel, współprzewodnicząca Alternatywy dla Niemiec (AfD). Przed wejściem do budynku jest serdecznie witana. „Miło, że pani przyszła” – mówią ściskające jej dłoń osoby z NTV. 45-letnia Weidel, zgrabna blondynka, dobrze prezentuje się przed kamerami. Uśmiecha się i jest rozluźniona. To nieczęsty widok.

„Pani Weidel też podałbym rękę. Super pani Weidel. Tak dalej” – napisał ktoś na YouTubie pod półminutową rolką, która pokazuje przyjazd Alice Weidel do studia. Wpis opatrzył kilkoma niebieskimi serduszkami; niebieski to kolor AfD. „Nasza nowa kanclerz”, „Cudowna kobieta”, „Co za wdzięk!”, „Byłaby panią kanclerz naszych serc” – pisali inni. Ktoś zauważył, że „AfD jest wreszcie witana tak, jak powinna”, a ktoś inny pogratulował NTV, że „przyzwoicie obchodzi się z panią Weidel”. Wśród 65 komentarzy są tylko dwa krytyczne głosy.

W 2017 roku Alice Weidel weszła do niemieckiego Bundestagu, wraz z 87 innymi kandydatami z jej partii. Ich notowania powoli, ale systematycznie rosną. W czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego AfD zajęła drugie miejsce, zdobywając 16 proc. głosów i wyprzedzając wszystkie partie rządzącej w Niemczech koalicji SPD, Zielonych i FDP.

Niemieckie media nie wiedzą, jak sobie radzić z AfD i miotają się między próbami wyciszenia tej partii, traktowaniem jej jak każdej innej czy krytykowaniem jako niedemokratycznej.

„PTASI KLEKS NA HISTORII”

Od kilku lat niemiecki kontrwywiad klasyfikuje AfD jako „podejrzaną o działalność skrajnie prawicową”. W trzech wschodnioniemieckich landach – Turyngii, Saksonii i Saksonii-Anhalt – krajowe oddziały AfD zostały już sklasyfikowane jako „zdecydowanie prawicowo-ekstremistyczne”.

W mediach określenie AfD nie jest jednolite. Dla jednych jest to partia „prawicowa”, dla innych „populistyczna” lub „prawicowo-populistyczna”. A dla jeszcze innych „skrajnie prawicowa” – tak mówi o niej Hendrik Zörner, rzecznik Niemieckiego Związku Dziennikarzy (DJV).

– Z przekonaniem, ale i świadomością, że ewentualnie mogę mieć z nimi batalie prawne – zaznacza. – Ustalenia kontrwywiadu o prawicowo-ekstremistycznych dążeniach polityków tej partii, przynajmniej w niektórych landach, są jednoznaczne i nie mam zamiaru tutaj jakoś subtelnie różnicować – mówi. – Dla mnie AfD jest niebezpieczna dla naszej demokracji – podkreśla.

W styczniu tego roku kolektyw dziennikarzy śledczych Correctiv doniósł o tajnym spotkaniu prawicowych radykałów w Poczdamie, na którym rozmawiano o planie „reemigracji”, czyli deportacji z Niemiec milionów osób o pochodzeniu migracyjnym. W spotkaniu uczestniczyło m.in. kilkoro polityków AfD, a także nieliczni przedstawiciele ultrakonserwatywnych chadeków. Doniesienia te wywołały bezprecedensową falę protestów przeciwko prawicowym ekstremistom i AfD w prawie każdym większym mieście.

Co rusz politycy tej partii publicznie bagatelizują czasy narodowego socjalizmu. Czołowy kandydat AfD do Parlamentu Europejskiego Maximilian Krah powiedział niedawno, że „nie wszyscy członkowie SS byli zbrodniarzami wojennymi”. Alexander Gauland, obecnie honorowy przewodniczący partii, stwierdził przed laty, że Hitler i naziści to tylko „ptasi kleks na historii Niemiec”, a Björn Höcke, szef AfD w Turyngii, nazwał pomnik Pomordowanych Żydów Europy w Berlinie „pomnikiem hańby”. „Zamiast przekazywać dorastającemu pokoleniu wiedzę o dobroczyńcach, znanych na całym świecie filozofach, muzykach, genialnych wynalazcach i odkrywcach, których mamy tak wielu, być może więcej niż inne narody, zamiast uczyć o tym uczniów i uczennice w szkołach, my obsmarowujemy niemiecką historię i wyśmiewamy ją” – mówił Höcke, który – jak uznał sąd – może być nazywany „faszystą”. Mimo takiej konotacji Höcke będzie się ubiegał jesienią o stanowisko premiera Turyngii. Tam AfD jest najsilniejszą partią, może liczyć na głosy prawie jednej trzeciej wyborców.

Notowania partii są wysokie, choć ugrupowaniem wstrząsają co chwila poważne skandale. Te ostatnie dotyczą m.in. szpiegostwa na rzecz Chin i przyjmowania łapówek z Rosji. W całych Niemczech poparcie dla AfD deklaruje nawet 18 proc. wyborców.

NAIWNE WYWIADY

Im silniejsza staje się AfD, tym większy problem mają z nią media. „Są zdezorientowane”, a to prowadzi niejednokrotnie do „przerażająco naiwnych wywiadów z politykami tej partii” – zauważył doradca polityczny i autor książek o AfD Johannes Hillje.

Takich wywiadów było wiele. W ub.r. magazyn „Stern” zamieścił rozmowę z Alice Weidel, a jej zdjęcie pojawiło się nawet na okładce magazynu. Szefową AfD zapytano m.in. o to, co sprawia jej przyjemność w życiu, co umie poza nienawiścią i jaki projekt zrealizowałaby od razu po utworzeniu rządu. Dziennikarze „Sterna” skonfrontowali Weidel także ze sprzecznościami między antyimigranckim i homofobicznym programem AfD, a prywatnym życiem Weidel, która poślubiła kobietę pochodzącą ze Sri Lanki i w Szwajcarii wychowuje z nią dwóch synów. AfD przedstawia migrantów jako zagrożenie, nawet tych, którzy mieszkają w Niemczech od trzech pokoleń. Weidel tłumaczyła jednak, że jej żona – obywatelka Szwajcarii – pochodzi wprawdzie ze Sri Lanki, ale adoptowano ją, gdy miała trzy miesiące.

Na „Sterna” posypały się gromy krytyki. Nie tylko za wywiad, ale i za reklamowanie Weidel. „Naszym dziennikarskim obowiązkiem jest angażowanie się w bezpośrednie spory z bohaterami problematycznych partii, niezależnie od tego, jak pogardliwe dla ludzi mogą być podejmowane przez nich tematy” – argumentowała redakcja „Sterna”.

Innym razem w telewizyjnym wywiadzie Björn Höcke z AfD mógł swobodnie mówić o „glajchszaltowaniu” w Unii Europejskiej, a dziennikarz nie zwrócił uwagi na użycie słowa o nazistowskim rodowodzie. Höcke twierdził też, że inkluzja dzieci z niepełnosprawnościami w szkołach jest „projektem ideologicznym”.

Prof. Tanjev Schultz z Wydziału Dziennikarstwa na Uniwersytecie Johannesa Gutenberga w Moguncji stwierdza: – To problematyczne, kiedy wywiady z AfD robią dziennikarze, którzy się w tej tematyce nie specjalizują. I choć są przygotowani, nie mają głębokiej wiedzy o tej partii ani nie znają terminologii, którą im podrzuca – mówi. – Wielu dziennikarzy nie dorównuje poziomem politykom AfD, a jeśli komuś się to udaje, to partia i tak puści dwa posty na swoich kanałach społecznościowych i całość zaprezentuje jako swoje zwycięstwo – wyjaśnia. Dlatego Schultz uważa, że zapraszanie do talk-show polityków takich jak Höcke jest błędem. – Nie można traktować takiego skrajnego prawicowca jak każdego innego polityka, a AfD jak innych partii – mówi. – Media mają szczególną odpowiedzialność i powinny wyznaczyć granice – dodaje.

***

To tylko fragment tekstu Katarzyny Domagały-Pereiry. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.