Realizacja propagandowego serialu „Reset” kosztowała ponad 5,5 mln zł, a połowa tej kwoty to honoraria, wypłacane nawet podwójnie – ujawniła „Gazeta Wyborcza”. – Dokumenty, na podstawie których płacono za „Reset”, powinny być szczegółowo zbadane. Wynik kontroli da odpowiedź na pytanie, czy doszło do przestępstwa fałszerstwa materialnego i oszustwa – uważa mec. Piotr Bednarek, specjalista z zakresu prawa karnego i trudnych spraw gospodarczych, który po lekturze tekstu w „GW” zauważa, że można mieć podejrzenia, iż doszło do przestępstwa.
Koszty i sposób finansowania „Resetu” – propagandowego serialu mającego zdyskredytować Donalda Tuska i ówczesną opozycję przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi – ujawnił Wojciech Czuchnowski we wczorajszym wydaniu „Gazety Wyborczej”. Ze zdobytych przez niego dokumentów wynika, że na propagandową produkcję składająca się z 17 odcinków wydano 5,579 mln zł.
Cenckiewicz miał zarobić ponad 1 mln zł
Najwięcej na „Resecie” mieli zarobić Michał Rachoń, propagandysta TVP w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy i Sławomir Cenckiewicz, historyk związany z Antonim Macierewiczem, który zasłynął publikacjami o rzekomo agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. Według zdobytych przez „Gazetę Wyborczą” dokumentów dotyczących wypłat wynagrodzeń za kolejne odcinki „Resetu” Michał Rachoń zarobił 472,5 tys. zł, a Sławomir Cenckiewicz – 458,5 tys. zł.
Jednak – jak podkreśla Wojciech Czuchnowski – Cenckiewicz miał dodatkowe umowy z TVP, dzięki którym otrzymał wielokrotnie kwoty 80 tys. zł i 70 tys. zł m.in. za opracowanie scenariusza, komentarza autorskiego i konspektu „Resetu”. W sumie za osiem miesięcy pracy nad „Resetem” Cenckiewicz miał zarobić ponad 1 mln zł – ujawnił Wojciech Czuchnowski.
„GW” zauważa, że TVP płaciła honoraria osobno za wydanie „Reset – krótko”, emitowane od 17 października do 15 listopada 2023 roku, a więc już po wyborach parlamentarnych. Choć na „Reset – krótko” składały się skróty już wyemitowanych odcinków, Cenckiewicz z Rachoniem dostawali po 6 tys. zł za emisję każdego odcinka.
„Na »Resecie« dorobił też sobie Marcin Tulicki”
Według „GW” wśród osób, które zarobiły na „Resecie” jest też Marcin Gula, którego firma za pracę nad „Programem” zarobiła ponad 332 tys. zł, choć Gula jako kierownik produkcji w TAI był w grupie osób decydujących o wydatkach na tę produkcję.
Firma innego etatowego pracownika TVP Macieja Bekieszczuka miała na „Resecie” zarobić 258 tys. zł. „Z dokumentów wynika, że Gula i Bekieszczuk działali przy »Resecie« w trzech postaciach: jako etatowi pracownicy TVP zaangażowani w produkcję serialu, reprezentanci spółek zewnętrznych realizujących serial, a równocześnie jako akceptujący umowy i dokumenty z rozliczeniami i kosztami produkcji ze strony TVP” – pisze Wojciech Czuchnowski w „GW”.
W „GW” czytamy też: „Na »Resecie« dorobił też sobie Marcin Tulicki, reporter TVP i autor propagandowych paszkwili na Tuska (m.in. »Nasz człowiek w Warszawie«). W pięciu odcinkach serialu wykorzystano fragmenty jego filmów o Tusku. Tulicki zarobił na tym 55 tys. zł. To zresztą przykład nie tylko podwójnego finansowania, ale podobnie jak w przypadku Marcina Guli konfliktu interesów, bo Tulicki jako wicedyrektor TAI podpisywał rozliczenia i akceptował wysokość rachunków. Podobnie zatem jak Gula płacił sam sobie, i to za pracę, którą wykonał wcześniej”.
– Na podstawie tych doniesień można podejrzewać, że doszło do tzw. przestępstwa fakturowego – mówi mec. Piotr Bednarek. – Można podejrzewać, że w TVP wystawiano i opłacano faktury lub umowy-zlecenia za usługi, które nie były niezbędne do realizacji zlecenia lub za tę samą usługę płacono wielokrotnie. Podczas zapowiedzianego audytu kontrolerzy powinni również zbadać, jakie są stawki rynkowe za realizację tego typu produkcji. Dzięki temu okaże się, czy przedstawione w umowach kwoty są zawyżone – dodaje Bednarek.
Rachoń i Cenckiewicz się bronią
Michał Rachoń stoi na stanowisku, że podczas realizacji „Resetu” nie doszło do nieprawidłowości. „Szczegóły umów mojej firmy producenckiej z TVP są objęte tajemnicą” – napisał w serwisie X.
„Jednak każda telewizyjna produkcja w TVP ma swoje odrębne budżety i jest rozliczana oraz wyceniana odrębnie. W trakcie obowiązywania tych umów polskie media publiczne otrzymywały ode mnie najwyższej jakości produkty, które budowały oglądalność i cytowalność, o której dzisiejsi uzurpatorzy, w tym redakcyjne koleżanki pana @czuchnowski z tej likwidowanej teraz instytucji, mogą jedynie śnić. Serial »Reset« notował rekordowe wyniki, niespotykane dla jakiegokolwiek serialu dokumentalnego wcześniej. O jego merytorycznej wartości świadczy choćby Nagroda Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za rok 2023”.
W podobnym tonie wypowiedział się na platformie X Sławomir Cenckiewicz:
„Szanowni Państwo, jako że sytuacja jest korzystna procesowo napiszę tylko tak:
– w sprawie moich finansów za »Reset« Czuchnowski pomylił się o blisko 59 % (procent)!
– nigdy nie zarobiłem za »Reset« »miliona złotych«,
– nigdy nie zarobiłem nawet z osobna 530 tys. zł, ani 570 tys. zł, ani 458, 500 zł. (takie kwoty przed zsumowaniem dwóch z nich padają w tekście)!
– kwoty przyznane mi za wkład reżyserski, pracę nad scenariuszem, konsultacje historyczną i kwerendy (zsumowane) wyglądały zupełnie inaczej i były znacząco niższe, a nawet odbiegały od obowiązujących standardów (…) W związku z powyższym sprawa stanie się przedmiotem pozwu sądowego” – zapowiedział Sławomir Cenckiewicz.
„TVP prowadzi audyty w wielu obszarach”
O komentarz do sprawy poprosiliśmy TVP, ale nie dostaliśmy odpowiedzi. Natomiast „Gazeta Wyborcza” poinformowała, że odpowiadając na pytania o „Reset”, TVP zapewniła, że nadużycia finansowe dokonywane w czasach rządów PiS będą rozliczone, a winni mogą bać się konsekwencji: „Telewizja Polska SA prowadzi obecnie audyty w wielu obszarach, również tych, które obejmują realizację pozycji programowych” – oświadczyła dla „Wyborczej” TVP.
W ocenie mec. Piotra Bednarka w przypadku tej sprawy stwierdzenie istnienia tzw. pustych faktur może być zakwalifikowanie jako złamanie art. 270 par. 1, który za tzw. fałszerstwo materialne przewiduje karę pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat.
– Ustalenie istnienia tzw. pustych faktur może też umożliwić postawienie zarzutu oszustwa z art. 286 par. 1 Kodeksu karnego (jego brzmienie: „Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8” – przyp. red.). Naturalnie, to tylko jedna z hipotez. Z ustaleń „Gazety Wyborczej” można mieć pewne podejrzenia, ale opisane fakty nie są wystarczające, by stwierdzić, że doszło do naruszenia prawa – dodaje adwokat.